"Francuski łącznik"

 

W dawniejszych, nie dla wszystkich znanych czasach, było sporo klubów, w których dyskutowano o obejrzanych filmach. Filmy wówczas bardziej niźli dziś, były w czasach komuny, oknem przez które można było spojrzeć, a czasami uciec do innej, być może lepszej rzeczywistości.

Dziś filmy spełniają nieco inną rolę, oczywiście poza samą, behawioralną rozrywką dla mas. Tymniemniej warto o nich rozmawiać, bo są one wciąż niedocenianym przez wielu, jednym z ważniejszych twórców naszej mentalności, światopoglądu i kreują naszą rzeczywistość, nawet kiedy przelecą już napisy końcowe.

No ale do rzeczy. Parę dni temu obejrzałem "Alicję" Woodego Allena. Ze zdziwieniem zauważyłem, że chyba go jeszcze nie oglądałem, albo nie pamiętam czy oglądałem. Nic straconego. Starsza Mia Farrow zawsze działała mi na nerwy. Może ta jej świętoszkowatość, może specyficzna nieobecność w spojrzeniu, ale chyba najbardziej wyczuwalna, może tylko przeze mnie, ograniczoność umysłu i brak polotu oraz poczucia humoru. Tym razem także nie dostrzegłem głębi w przekazie samego scenarzysty i reżysera w jednym. Tak jak zawsze twierdziłem, że Allen potrafi wsadzić w swe dzieła (te starsze) więcej niźli sam z tego rozumie, tego filmu to raczej nie dotyczy.

W związku z ludźmi, którzy działają mi na nerwy przypomniał mi się Gene Hackman. Wczoraj obejrzałem "Francuski łącznik" (https://www.filmweb.pl/.../Francuski+%C5%82%C4%85cznik...) z 1971. Gra tam dość energicznego, humorzastego, nieopanowanego w emocjach, skupionego na sobie, prostaka, gbura, samoluba, ale jednak potrafiącego zjednać sobie sympatię nieskrępowaną szczerością, prostotą przekazu i filozofii życiowej, zaangażowaniem w 'dobrą' sprawę. Gra z Royem Scheiderem, tym policjantem od "Szczęk". Podobną, w charakterze postaci, rolę grał z Alem Pacino w "Strachu na wróble", zresztą podobnie grał w "Bonnie i Clyde" w 1961, "Cyrk straceńców" w 1969, "Francuski łącznik 2" z 1975, dopiero od "Bez przebaczenia", na stare lata zmienił anturaż i zaczął mi się podobać w swych postaciach, a nawet stałem się jego wielbicielem. Do perfekcji doszedł w "Dorwać małego" i "Klatka dla ptaków". No ale trzeba przypomnieć "Rozmowę" z 1974. Tam grał zupełnie inaczej, grał człowieka opętanego wewnętrzną wojną, pasją, zacietrzewionego w swych poglądach, parciu do celu. Chociaż może te ostatnie były też w tych poprzednich filmach. Wracając do "Francuskiego łącznika" to jest nie całkiem dobry, ani zły film. Niestety nie do końca rozumiem fabułę intrygi kryminalnej, mimo że jak się okazało na końcu, jest oparta na faktach, a sami faceci policjanci, będący pierwowzorami postaci, zagrali w filmie pośledniejsze role. Film jest dobrze zrealizowany i gdyby nieciągłość sensu akcji to byłby całkiem dobry film. Był hitem w latach '70-tych. No ale wszystko to nic, bo zagrał tam rolę 'mówioną' mój ulubiony Bill Hickman. Dialogi jakie mu napisano i jakie wypowiada dość niezręcznie, nie przystają do mojego o nim wyobrażenia. Jest przystojny bardziej od Belmondo, nawet jeśli zaczął już tyć. Moim zdaniem, a jest ono całkowicie nieobiektywne, dość niespodziewanie przyćmił swą osobowością, blaskiem gwiazdy, nietuzinkową postawą, głównego bohatera, czyli Hackmana. Czasami jest coś takiego w ludziach, że jak wejdą do sytuacji, pokoju, to stają cię 'centrum' akcji tylko dlatego, że są sobą.

Eddie Egan, jeden z prawdziwych dawców tej historii o policjantach, chciał aby jego rolę zagrał Rod Taylor. Był znanym, drugoplanowym aktorem Hollywoodu. Zagrał w wielu kasowych filmach, ale w tle. Wytwórnia brała pod uwagę między innymi Steve McQueena (kompletnie inny charakter postaci), Roberta Mitchuma (zupełnie odmienny temperament), Lee Marvina (nie wiem jak by sobie poradził w tej roli), Jamesa Caana (ten by pasował lepiej niż Hackman). Paul Newman chciał za duże honorarium, a też by się nadawał. Natomiast Jackie Gleason podobno miał jakąś klapę w filmie reżyserowanym przez Gene Kellego i się na niego nie zdecydowano, a byłby chyba najlepszy, ze swoim poczuciem humoru, dystansem, energią i przenikliwością spojrzenia. Znacie go na pewno z roli szeryfa Buforda T. Justice z "Mistrz kierownicy ucieka" z Reynoldsem. Taki grubas z cygarem, nieustraszony stróż prawa, który po trupach, nawet własnym, doścignie pirata drogowego. Oglądałem kiedyś, niestety po angielsku tylko, taki show telewizyjny, jaki prowadził niezwykły Dean Martin, do którego zaproszono, jak do Wojewódzkiego, Burta Reynoldsa i zza kulis wyskoczył właśnie Gleason w swym ubranku szeryfa T. Justice. Pół nie zrozumiałem, ale i tak to była bardzo dobra improwizacja.

No ale czy ktoś, kto dotarł do tego miejsca, oglądał pierwszego "Francuskiego łącznika" i ma na jego temat coś do powiedzenia?

Komentarze