"Naiwniak"
Przedwczoraj obejrzałem po raz kolejny "Naiwniaka" z Paulem Newmanem, z 1994 (https://www.filmweb.pl/film/Naiwniak-1994-8001). To taki film o pewnym robotniku budowlanym z małego miasta pod New Yorkiem, w zimie. To kolejne, nowoczesne wydanie amerykańskich westernów, męskiego życia, męskich spraw, przyjaźni, namiętności, żartów twardych facetów, błyszczących humorem dialogów, twarzy pokerzystów, prozy ciężkiego życia i zmagania się z trudnościami jakie bóg nam zsyła w imię tylko jemu znanych intencji, wiary w nienaruszalne zasady, honor, film o pewności siebie jaką ma tylko lawina śnieżna, o przemijaniu chwały i nieuniknionej śmierci i wreszcie to opowieść o nieposkromionym temperamencie jankeskich twardzieli i tylko chwilami przejawiającej się tkliwości, a nawet poczciwości. Film "Naiwniak" jest kolejnym majstersztykiem hollywoodzkich, najlepszych fachowców od fabuły, dialogu, reżyserki, zdjęć, muzyki i montażu, a mając do dyspozycji Newmana i Willisa, można stworzyć symfonię wokół tylko tych dwóch bohaterów. Jest tam wiele obocznych wątków wartych zastanowienia, chociaż główne to powinności ojca wobec syna, matki wobec dziecka, ujęte w czysto amerykański, ale na szczęście nienachalny dydaktyzm familijny, a także wątek odpowiedzialności za przyjaciela, również kobietę, okazuje się, że można się obyć bez czułości i uścisków, a drobne gesty mówią o wiele więcej.
Właściwie teraz widzę, że cały ten film to rozprawka na temat rodziny, a napisana na zimową scenerię, nadaje się idealnie na anglosaską opowieść wigilijną. Po tylu latach oglądania tego filmu, dopiero teraz to do mnie dotarło. To chyba dowód na to, że fachowcy z Hollywood dobrze się postarali. Można obejrzeć ten cały film i na prawdę uwierzyć w istnienie takiego idyllicznego miasteczka, gdzieś w zimowej scenerii, niedaleko New Yorku. Jest przekonywający, wydaje się prawdziwy, nielukrowany, można uwierzyć, że ci wszyscy ludzie potrafią żyć ze sobą, czasami jak pies z kotem i nawzajem dbać o siebie, mieć świadomość bycia odpowiedzialnym trybikiem, skomplikowanej całości. Oczywiście kiedy przelecą napisy końcowe, przyjdzie na oglądacza refleksja i powie, że taki świat nie istnieje poza Hollywoodem, ale... większość dzieci wie, że św. Mikołaj nie istnieje, ale chce w niego wierzyć.
Ten film służy przyjemności z nim obcowania. Nie takiej bezpośredniej jak słuchanie disco-polo przez mało wrażliwe uszy, ani nie takiej jak skorzystanie z usług prostytutki. To przyjemność innej natury, przypomina raczej wyjrzenie przez okno o poranku i patrzenie na wschodzące słońce, budzące się ptaki i powiew wiosny, albo siedzenie przy kominku, popijanie z wolna dobrego whiskey i wspominanie dawnych, dobrych czasów, koniecznie z filtrem nastawionym na odsiewanie złych momentów. Można wtedy roztrząsać jeden z brylantowych dialogów z tego filmu - Donaldzie czy nie dręczy cię to że twojemu życiu brak sensu... czasami. Przyjemność oglądania tego filmu sączy się powoli, nie rozbudza emocji i niespiesznie dobrze nastraja.
Komentarze
Prześlij komentarz