"Półmrok"
Obejrzałem wczoraj (po raz któryś tam) "Półmrok" z 1998 (https://www.filmweb.pl/film/P%C3%B3%C5%82mrok-1998-147). Wspaniała obsada, Paul Newman w roli głównej, Gene Hackman w roli partnera do remika, Susan Sarandon w roli mąciwody, no i ten zły James Garner.
Kawał dobrego kina. Ktoś nawet opisał to jako hołd dla kina reamake noire. Scenariusz napisany pod Newmana i jego sposób na grę, na stare lata. Robi właściwie to samo co w "Naiwniaku", tylko bardziej upodabnia się do emerytowanego, przydeptanego kapcia policjanta.
Dla mnie jednak jest to opowieść o męskiej przyjaźni. Amerykanie potrafią robić dobre filmy o męskiej przyjaźni. Najwięcej jest ich w gatunku western. My tu, we wschodniej EU nie potrafimy, przynajmniej ja nie mam teraz w głowie przykładów. "Półmrok" opowiada historię prywatnego detektywa, byłego policjanta, który przygarnia pod swój dach kolegę po fachu, pijaka, który stoczył się po śmierci córki. Daje mu pracę i on po latach wychodzi na prostą. Ten kolega, nawet z tym wąsikiem ala Polaczek, przypomina Polaka policjanta, który ma wpojoną w genach moralność, taką chrześcijańską. Sam jest grzesznikiem, ale z tych, którym się wybacza, bo mają swój urok. Natomiast on, mimo wewnętrznej walki, nie potrafi przymknąć oka na niegodziwość, chciwość, bezduszność i z bólem obraca się w końcu przeciw swemu wybawicielowi, koledze po fachu, który go przygarnął i dał pracę w chwili upadku. Tenże, nazwijmy go Raymond, mimo że rozdaje śmiertelne kulki na prawo i lewo, do końca nie potrafi złamać przyjaźni, w kluczowej scenie strzela w szybę, by sprowokować kolegę po fachu, by ten go zastrzelił w imię zasad. Raymond ma nazwisko Hope i daje on nadzieję swemu przyjacielowi, na to że jednak świat poukładany według zasad jest możliwy, a oglądającym daje nadzieję na wizję prawdziwej, męskiej przyjaźni. Dla mnie właśnie Raymond jest w tym filmie główną osią fabuły i głębi przekazu, jest tym bohaterem i w dodatku świetnie zagranym. Natomiast Paul Newman jest tutaj tylko kamieniem półszlachetnym przy diamencie.
Można nakręcić hollywoodzki szlagier i opowiadać o zawiłości ludzkiej moralności, o zasadach współżycia społecznego, o dobru i złu... można pokazać to w formie sprzedawalnej na bardziej podstawowych poziomach. Większość oglądających nawet nie zda sobie sprawy z wątku przyjaźni i zasad, a mimo to wyjdzie z kina zadowolonymi. Dlatego zawsze byłem przeciwnikiem filmów Kieślowskiego, zawsze działały mi na nerwy swoją naiwnością, moralizatorstwem, heroizmem, swym dyletanckim dydaktyzmem. No ale były kręcone przez niepoprawnego idealistę, który znał 10 przykazań lepiej niż własne imię, ale o życiu gówno wiedział. Bo mądrość to nie moralność.
Komentarze
Prześlij komentarz