"Dziewczyna dla dwóch"
Tak sobie szukałem coś z Belmondo i trafiłem na film z 1998 (https://www.filmweb.pl/.../Dziewczyna+dla+dw%C3%B3ch-1998...), w którym gra ze swoim kumplem Delonem. Miałem nadzieję, podszytą lękiem jak każda nadzieja, że to będzie COŚ! No może taka europejska perełka w stylu duetów Redforda i Newmana. No cóż pomarzyć przecież można.
Ale niestety. Co za knot! Ludzie... jaki bałwan produkuje coś takiego. Ale może.. nie jest tak źle. W końcu obaj panowie prezentują się wspaniale. No może zaskakująco wiek po 60-tce działa na nich spowalniająco, a kamera nie wstydzi się tego pokazywać, są ociężali, zwłaszcza Jean Paul. Ale nadal przyciągają urokiem osobistym, męskim wdziękiem, wspaniałymi dialogami pisanymi, jak to widać, specjalnie dla nich. Nawet pomarszczeni, nawet J.P. opalony na Lepera, nawet nieruchawi i skostniali, chociaż świetnie odziani, potrafią zachwycać i nadal stanowić wzór do naśladowania.
No bo w końcu co robi gwiazdor filmowy? Jest sobą, albo udaje siebie, tego najlepszego spośród wszystkich 'Ja' jakie ma w portfolio. A jak się tworzy takiego gwiazdora? Ano szuka się faceta o nienagannej aparycji, z czarującą osobowością, charyzmą, takiego, który potrafi w magnetyczny wprost sposób przyciągać uwagę widzów, a potem pokazuje się go w filmie z tej strony, z której najlepiej wygląda. No i tu pan reżyser Leconte, 14 lat młodszy od J.P., kiepsko sobie poradził. Nie odrobił lekcji z oglądania hollywoodzkich filmów z takimi dziadkami jak Stallone, DeNiro, Willis, Schwarzenegger. Oni tam są starsi, bo filmy są nowsze, niż Jean Paul & Alain, a wyglądają na młodszych, bo mówią, ruszają się, jak młodzi. To kwestia prowadzenia kamery, użycia światła. Jak się chce zrobić film akcji, nawet z góry zaplanowany, jako nieudany, to trzeba nawet starych bohaterów odpowiednio w nim pokazać. Goście nie mogą rozwalić całej, marsylskiej mafii rosyjskiej we dwóch i jednocześnie mieć problem z wchodzeniem dziarskim krokiem po schodach. Nie tego się spodziewamy po mistrzach świata, nawet na emeryturze.
Temu Leconte pewnie się wydawało, że może zrobić drugi, francuski wyjątek, styl sam w sobie, zaraz po opowieści o człowieku pracujący za kółkiem taksówki i być jak Besson, ale w osobistym stylu. A tu gówno wyszło!
Widać, że ktoś kto montował fabułę był starszym panem. Takie chwyty konstruowania intrygi kryminalnej już były i się nie powtarzają, nawet w pastiszu. Widz już nawet w niedzielę nie jest aż tak naiwny, aby wierzyć w chwyty akcji rodem z pierwszego "Komando" z Arnoldem. Nie można pokazywać jak się kradnie Porsche z 1998, jakby się kradło amerykański wóz z lat '70-tych, ani nie można atakować twierdzy mafii, bronionej przez kilkudziesięciu komandosów jakimś spychaczem, do którego wszyscy walą z czego się da, nie myśląc o tym, że to przynęta. Jeśli Alain ma być specjalistą od elektroniki włamaniowej, to niech mu jakiś pirotechnik podrzuci trochę prawdziwego szajsu na biurko, aby nie wyglądał w każdym ujęciu jak uczeń na lekcji ZPT, co się bawi pierwszy raz w życiu lutownicą. Krótko... reżyser nie potrafił stworzyć realizmu sytuacji, nie potrafił przekonać, przynajmniej mnie, że to się dzieje na prawdę, a to przecież jest rolą kina. No chyba, że się chce zrobić pastisz, coś na temat, ukryć się za fasadą i nie udawać, że ona jest sztuczna. Tu mistrzem był Mel Brooks. Ale w takim razie co jest ukryte w tym filmie, co widz ma odkryć? No bo chyba nie zgrany temat dziewczynki szukającej ojca, a w darze od losu, dostającej dwóch i to najlepszych z możliwych.
Tak Vanessa Paradis na początku zupełnie mi tu nie pasowała, ale z czasem jakby wtuliła się w ten nie-wiadomo-co kryminałek. Zaczęła pasować kiedy przestała udawać zbuntowaną dziewczynkę, a stała się partnerem dla dwóch ojczulków. Na początku także zawinił reżyser, bo wciskał ją w niedopracowane, tchnące sztucznością sceny poszukiwań ojca. Za bardzo widać działania twórcy opowieści, jego machinacje mające tworzyć wątek kryminalny, wszystko jest zbyt przewidywalne, już wielokrotnie widziane w dużo gorszych filmach klasy D, jak dupa. Przecież do cholery, można było wykorzystać tych dwóch tuzów francuskiego kina tak, że aż byśmy płakali z zachwytu. Nawet jakby J.P. stroił te swoje burleskowe gesty rodem z areny cyrkowej, jakby ciągle udawał clowna.
No cóż. Można obejrzeć bo łatwo się zapomni, bo nawet dziesięć takich filmideł nie jest równe jednej rólce Alaina w "Asterix na olimpiadzie", jeśli szukać w tym samym gatunku kina. Zawsze można zmyć z pamięci "Dziewczynę dla dwóch", kiedy odświeży się pamięć Jeana Paula z "Polowanie na mężczyznę".
Komentarze
Prześlij komentarz