"Między linami ringu"
Wczoraj wieczorem, znowu na wcisk, między pracę a sen, obejrzałem ciekawy film z 1956 - "Między linami ringu" (https://www.filmweb.pl/.../Mi%C4%99dzy+linami+ringu-1956...). Tytuł nieco odmienny od oryginalnego, taki plebejski, ale cóż zrobić.
Któż nie marzył o tym, aby być jak Rocky (Sylwek Stallone), może Paul Newman też marzył, ale na pewno nie z powodu Sylwka. Marzył i na prawie dwie godziny stał się jak Rocky Graziano. Miał ten przywilej wieku, że sam pierwowzór, sam prawdziwy Rocky uczestniczył w tworzeniu filmu.
Tak więc mamy czarno-białą, pierwszą opowieść o słynnym bokserze i na dodatek z życia wziętą. Film od napisów początkowych, po napisy końcowe tchnie stylem przedwojennym. Jest jak jak 'Duży' Fiat produkowany jeszcze w latach '90-tych, ale rodowodem w latach '70-tych, a może i '60-tych (zawieszenie). Po "Między linami ringu" to widać, słychać i czuć. Wstępna muzyka to przecież standardy otwierające filmy przedwojenne i to takie bardzo przedwojenne. Ale komu to szkodzi! Film jest nienowoczesny, mało odkrywczy scenariusz, zachowawcze prowadzenie kamery, naiwne dialogi, gra aktorska sztywna, fabuła godna filmu familijnego. Ale coś w tym jednak jest!
Trzeba przyznać, że Newman wspiął się na wyżyny swoich możliwości. Pełna ekspresja, doskonałe dopasowanie do akcji, do wieku postaci. Potrafi zmienić swoją mimikę, reakcje, ruchy, w zależności od zmieniającego się wieku i doświadczenia życiowego postaci, w jaką się wciela. Jak na owe czasy doskonałą robotę zrobili charakteryzatorzy, pokazując jak boks niszczy twarz przystojniaka. Newman na prawdę pokazał wielką grę w tym filmie i nadał mu prawdziwości. Gdyby nie nagła śmierć Jamesa Deana (6 lat młodszy od Newmana), to on by zagrał tą rolę. Kto wie może bym go za to polubił, bo zazwyczaj mnie irytuje ten gnojek, albo postacie jakie grywał.
Druga, ważna postać, to filmowa żona Newmana - Anna Maria Pierangeli. Miała ciekawy życiorys, kobiety która potrafiła zdobyć sławę we Włoszech i Hollywood, a potem ją stracić z powodu mężczyzn. W PWST w Łodzi, odwalili by ją na kwalifikacjach wstępnych za piszczący głosik, wadę wymowy i silnie widoczny, zły zgryz. Ale kobita miała coś w sobie ponad 60 lat temu. Potrafiła spojrzeć jak żbik (nie ten słynny kapitan), prawie jak Audrey Hepburn, miała intrygujący profil i magnetyzowała sceny ze swoim udziałem. Doskonale dawała sobie radę z poziomem charyzmy Paula Newmana.
No dobra, tyle o dość ciekawym filmie dla koneserów czerni i bieli, czyli... dla elity 'nienowoczesnych' w rozumieniu gombrowiczowskim. A teraz ciekawostki. Czy wiecie, że w tym filmie zagrał George C Scott i Steve McQueen! Ale ja ich tam nie zauważyłem, może to wina małego ekranu.
Koniec końców, film warty polecenia dla fanów Paula Newmana. Nie tych co pieją z zachwytu, że Paul jest dla nich bożyszczem, bo obejrzeli "Żądło" i "Buch Cassidy...", ale dla tych co dostrzegają piękno w łajdakach, których kiedyś często grywał. Film jest także... podobno najbardziej wiernym odtworzeniem, prawdziwej historii Rockiego, więc dla znawców tego krwawego sportu też pewnie jest coś wart. W filmie występuje postać - Tony Zale, czyli prawdziwy, faktyczny bokser Anthony Florian Zaleski, Polak z pochodzenia, co pewnie dla nacjonalistów ma znaczenie.
Komentarze
Prześlij komentarz