"Everest"
Wczoraj, przed zdobywaniem najwyższego szczytu Parnasu (Grecja), obejrzałem film "Everest" z 2015 (https://www.filmweb.pl/film/Everest-2015-695659). Może nie jest to wybitny obraz gór, ani samego sportu wspinaczkowego, zabrakło także w nim przekazu przestrzeni, czegoś co każdy będący w górach, nawet niskich, ale skalistych, doświadcza. Za to udało się pokazać trochę dramaturgi gór, suspensu nagłych zmian, emocji niepewności każdego kroku, no i pięknych widoczków. Reżyser starał się być niestronniczy, pokazał wiele twarzy, różne charaktery górołazów i takich z ambicjami, i takich bez poczucia celowości wchodzenia na górę, i takich z ludzką twarzą, i takich bez przyzwoitości, lęk, zwątpienie, strach, pogodzenie się z losem. Trochę za dużo było emocjonalizmu, raczej nie wyobrażam sobie profesjonalnych górołazów, doświadczonych przez los i częste wypadki śmiertelne w górach, twardych facetów, którzy roztkliwiają się w momentach, kiedy trzeba mieć jasny i zdecydowany umysł.
Tylko jedna postać - Anatoli, sprawiał wrażenie bycia na swoim miejscu, bycia człowiekiem, który wie czego się podjął, jakie ma obowiązki wobec ludzi, którzy mu płacą za opiekę, a przede wszystkim on jedyny sprawiał wrażenie kogoś, kto wie z jakim ryzykiem wiąże się włażenie na Górę. Anatoli (robocop) już na samym początku odpowiedział innym, wielce doświadczonym wspinaczom, którzy wzięli dziesiątki osób, amatorów na wycieczkę na Everest - ja wchodzę bez tlenu, bo tlen może się skończyć. On jedyny wykazał się trzeźwością umysłu w chwili klęski, on jedyny nie rozpaczał jak dziecko, kiedy nie wszyscy wrócili na Dół.
Historia opowiedziana filmowo, zwykle się spłaszcza, a historia dramatyczna, dziejąca się w przestrzeni szerokich planów przyrody, z wieloma postaciami, jest bardzo trudna do przekazania na ekranie. Reżyser starał się pokazać jak było na prawdę, bo historia wydarzyła się na prawdę. Dzięki mu za to, że nie moralizował, nie ferował wyroków, może jedynie na końcu trochę zrobił się boleściwy i dał temu wyraz w laurkach dla poległych.
A jak było na prawdę? Jak zwykle, zawiódł człowiek. Ten główny bohater, który od początku kreowany był na troskliwego i odpowiedzialnego przewodnika, w chwili trudnej zawiódł. Poszedł koledze na rękę i zapomniał o grupie, ludziach którymi miał się opiekować. Sam tak kiedyś zrobiłem, wiem jak to jest, kiedy z kolegą Stefanem pognaliśmy do przodu, a grupa została daleko z tyłu, bez kontaktu radiowego, zakopani w śniegu, aż po środek nocy. Czysta nieodpowiedzialność, ale w wysokich górach ktoś musi za to zapłacić. Ludzie zaczęli padać jak muchy, zabrakło przodownika-przewodnika, kogoś kto walnie pięścią w stół i zmobilizuje ludzi do odpowiedniego działania. Drugi przewodnik od początku lekce sobie ważył swe obowiązki, a na koniec poniosła go ambicja profesjonalisty i organizm nie wytrzymał. Niedobitki tych, którzy mieli dbać o 'amatorów' zaczęły łamać szeregi swej odwagi i wytrzymałości, a Anatoli nie należał do ludzi przewodników stada, ratował co się da na własną rękę.
Teraz piszę to siedząc w Toyocie na 2270m n.p.m., pod szczytem Parnasu. Ciepło, internet, słońce, wygoda. W takich chwilach zwykle przychodzi refleksja. Był taki moment w filmie, kiedy dziennikarz zapytał uczestników jednej z grup zorganizowanych, wchodzących na Szczyt - po co to robicie? Oczywiście nikt nie potrafił dać jakiejkolwiek, sensownej odpowiedzi. To całkiem naturalne. Ludzie rozumiejący motywy swego działania, zwykle tracą siłę rozpędu. Zastanawianie się nad sobą, nad swoimi czynami 'przed', zazwyczaj kończy się zwątpieniem. Dociekanie powodu swych czynów 'po' często rozbraja poczucie celowości życia. Ale zawsze znajdą się tacy, którzy chcą wiedzieć po co włazić na Górę.
Na szczęście ci którzy włażą mają proste motywy. Od zawsze człowiek chciał nadać sens swemu marnemu istnieniu, wyrwać się w przygodę, jak w podróż, bo tak jest łatwiej żyć, niż w domu, z rodziną, problemami w pracy. W podróży, w przygodzie wszystko jest proste i jasne, jednoznacznie określone role uczestników, wszystko zaplanowane z góry, nawet wypadki losowe. W przygodnie mężczyzna czuje się bardziej męski, bardziej sobą, bardziej realizuje własne cele niż w domu i jego bliskiej okolicy. Blisko tego był Beck, grany przez Josha Brolina. Poszedł na Everest, bo w domu dręczyło go zwątpienie i brak sensu życia, depresja, może też kryzys jego wieku. Na Evereście czuł, że żyje, robił coś co zwykło uważać się za bohaterstwo, coś czego sam będzie sobie zazdrościł po latach, coś wielkiego. Z braku wojen, urodzeni bohaterzy muszą szukać sobie innej niwy, na której mogliby dokonywać wielkich czynów. To ich motywuje, a ambicja staje się narzędziem, które pozwala wykrzesać z organizmu nadludzkie siły.
Zawsze znajdą się tacy, jest ich najwięcej, którzy potrzebują bohaterów do podziwiania, najczęściej na tle narodowym. To im zastępuje trudy stawania się bohaterem na własną rękę. Każda społeczność, zwłaszcza starego typu, potrzebuje takich tuzów, którzy skoczą dalej, wbiją więcej bramek, wespną się na więcej szczytów, przelecą więcej panienek, zabiją więcej wrogów od innych. Tacy są filarami społecznego poczucia tożsamości. My Polacy przecież takich bohaterów mamy bez liku.
Skoro są tacy, którzy znajdują motywację do włażenia na Górę i tacy, którzy im dopingują z wypiekami na policzkach, to wszystko jest OK. Wystarczy jedynie zrozumieć, że każdy sport extremalny wymaga ofiar, a historia "Everest" stanie się jedną z wielu jakich nam trzeba na sobotni wieczór. Tylko co z szerpami, prawie niemymi obserwatorami tych zawodów białego człowieka. Patrzą beznamiętnie jak jaki noszące dobytek na wysokość. A te śmieci. Kto znosi w dół puste butle po tlenie i trupy poległych. A indywidualne bohaterstwo, wielkie czyny, kiedy robimy ujęcie z drona na sznureczek kilkudziesięciu postaci sunących noga za nogą pod szczyt. Jak dostrzec osobisty dramat, kiedy widzi się tłum takich samych ludzi. W dzisiejszych czasach, podobno w base campie zwykle siedzi około tysiąca ludzi. Nie wszyscy wejdą, niektórzy odmrożą sobie jakieś członki, ale tylko niewielu jest tam dla sportu, większość dla zarobku, albo dla jednego, kupionego za wielką kasę, wielkiego wydarzenia w swym marnym życiu. Z drugiej strony, czy lepszy jest ten, którego pasją życiową jest wchodzenie na góry, czy ten, którego stać na wejście na górę bez pasji?
Komentarze
Prześlij komentarz