"Być może"
Wczoraj obejrzałem po raz kolejny dość intrygujący film francuski z 1999 - "Być może" (https://www.filmweb.pl/film/By%C4%87+mo%C5%BCe-1999-34839). Trafiłem przed laty na niego z powodu drugoplanowej roli Belmondo. Gra tutaj przewidywalnie, jak stary taksówkarz wiozący turystów z lotniska do hotelu. Ma jednak na tyle ekscytujący styl, że zawsze zwraca na siebie uwagę i przyciąga jak magnes, nawet pomimo tych przedwojennych gagów, rodem z burleski.
Film jest dość ekscentryczny, pomimo zaangażowania znacznych funduszy z Hollywood. Niby to taka opowiastka science fiction, ale w USA nikt by nie wpadł na taki dziwaczny pomysł. Fabuła nie trzyma się kupy, ale reżyser wyraźnie dał do zrozumienia, że nie trzeba szukać tu sensu, a raczej pozwolić się dać zaskakiwać i dobrze bawić humorem sytuacyjnym. Jak to we francuskim filmie, dużo się mówi, emocje krzyczą w gestykulacji, główny temat to ludzie i problemy wynikające z kontaktów jednego człowieka z drugim. Gdyby wziąć każdą postać osobno, to nie byłoby o czym opowiadać, ale jak się ich wszystkich wrzuci na jeden bal sylwestrowy, to trudno opowiedzieć wszystko co się dzieje.
Tematem filmu jest też coś francuskiego, czyli rodzina. Ja tu teraz w Grecji ciągle spotykam francuskie, wielkie rodziny. Jedno dziecko to na pewno za mało, trzy to norma. Ograniczają się do dwóch pokoleń. Tym się odróżniają do Polaków, że kontakty ze starszym pokoleniem, są raczej słabe, a starsze pokolenie, raczej nie wnika tak silnie w życie swoich dorosłych dzieci. Amerykanie też są tradycyjnie rodzinni i też raczej dwupokoleniowi, ale dla nich dzieci są raczej obowiązkiem społecznym, posiadaniem. Dla Francuzów bardziej naturalnym odruchem i wspólnotą, zrozumieniem.
W każdym razie w "Być może" młody chłopak spotyka swojego syna, którego właśnie w sylwestra ma począć, ale się waha... i jak sądzę słusznie. W odróżnieniu od swojej dziewczyny, on zachowuje zdrowy rozsądek, ona trochę podstępną beztroskę. Syna gra 66-cio letni Belmondo i usilnie namawia własnego, 21-dno letniego ojca, aby zechciał go począć, bo w przeciwnym wypadku zniknie, a znikać nikt nie ma ochoty, również dzieci Belmondo i liczne wnuki. To jak z drzewem, odetniesz główny korzeń, a wszystkie liście spadną.
Chodzi tu raczej o dobrą zabawę, to taka francuska opowieść sylwestrowa. O tym co niemożliwe, ale z morałem. Francuski dydaktyzm rodzinny nie jest tak nachalny, jak to czasami bywa w polskim filmie, że nie wspomnę o amerykańskim. Francuzi pokusili się o więcej finezji, potrafią zaskoczyć nagłą zmianą priorytetów. Pamiętam to jeszcze z filmów z De Funesem.
Po napisach końcowych mnie jak zwykle ogarnia głębsza refleksja. Uważam, że nawet wpatrywanie się w kozie bobki może natchnąć do jakiegoś pomysłu. W filmie "Być może" młody Artur racjonalizuje swą obawę przed posiadaniem dziecka. Szuka i znajduje dość łatwo rozsądne argumenty i opiera się namowom swego przyszłego syna. Syn natomiast koloryzuje rodzicielstwo z dość dużą dozą braku konsekwentności. Zapomina także opowiedzieć o tym, że małe dziecko to przewidywalne problemy, ale dorosłe dziecko to ludzkie problemy. Kiedy masz własne, dorosłe dzieci przyniosą ci na dokładkę swoje, a obowiązek rodzica trwający do końca życia, każe ci ratować z kłopotów najpierw ich.
W filmie jest też coś bardziej przewrotnego. Z pozoru obcy, stary facet prosi gówniarza aby poświęcił najlepsze lata swego życia, zamiast na rozrywkę, to na zmianę pieluch, a wszystko to w imię ratowania życia starego. Czego się nie robi, zwłaszcza w dzisiejszych czasach kwitnącej empatii emocjonalnej, aby ratować cudze życie, ale... poświęcić najlepsze lata swego życia, aby ktoś mógł żyć dłużej?! Ciekawa jest decyzja młodego Artura...
Komentarze
Prześlij komentarz