"Blizna"
Puściłem sobie film Kieślowskiego. Sam w to nie wierzę. Mam awersję na niepohamowane moralizatorstwo pana Krzysztofa, ale... tym razem obejrzałem w całości. Film "Blizna" z 1976 (https://www.filmweb.pl/film/Blizna-1976-4243).
Film zrobił na mnie wrażenie, gra Franciszka Pieczki doskonała, nigdy go w takiej naturalnej, klasycznie społecznej roli nie widziałem. Zazwyczaj kojarzył mi się z postaciami charakterystycznymi, oderwanymi od szarej codzienności. Także muzyka w filmie bardzo ciekawa. A temat... dość pospolity i wpasowany w epokę Gierka - budowa wielkiej fabryki chemicznej. Zdawać by się mogło, że to pochwała industrializacji komunistycznej, temat - podpora dla propagandy sukcesu, ale jednak nie.
Kieślowski (scenariusz też jego, na podstawie noweli Karasia) wytrawił z tej budowy ludzki czynnik. Przecież to jego specjalność. Budowa jest jedynie tłem przemian w człowieku, bohaterze, kierowniku wielkiej inwestycji, a także tłem dla analizy przystosowania się społeczeństwa, do nowej sytuacji. Zaskoczył mnie nowoczesny sposób patrzenia na strukturę społeczeństwa pracującego i otaczającego wielki koncern chemiczny, a także dystans z jakim reżyser pokazuje pojawiające się problemy społeczne, na styku mieszkańców małego miasta i zatruwającego wszystko dookoła zakładu chemicznego.
W późniejszych filmach Kieślowskiego, często męczyło mnie umoralnianie widza i dydaktyzm doboru treści, a także jednostronne, przez co płytkie analizowanie postaci, które jawiły się jako te złe, albo te dobre, bez odcieni szarości. Ale w "Bliźnie" jest inaczej, podoba mi się ten dystans do utopijnego idealizmu córki głównego bohatera, do jawnego kumoterstwa, zakłamania, żądzy władzy pośród członków władz partyjnych, do socrealizmu sytuacji, do zagubienia w ideałach głównej postaci, do poczucia krzywdy w społeczeństwie, a nawet do oczywistego wniosku, że człowiek, choćby najbardziej wpływowy, jest jedynie trybikiem poruszanym przez zbiorowe siły, nawet mniejszych od siebie, a uwolnienie od 'systemu', nie jest dlań naturalne.
Wszystkie wątki są zaczęte i doprowadzane do kulminacyjnego punktu, według dawnej sztuki dziennikarskiej, bez ingerencji w osobisty odbiór widza. Informacje są podane, sytuacja przedstawiona i prześwietlona, ale brak pointy, rozliczenia za grzechy, wymierzania sprawiedliwości, jak to było w "Dekalogu". Właściwie przez cały film widz ociera się o przeświadczenie, że żadne wydarzenie nie jest kategoryczne, każdy czyn może być równie złym, jak i dobrym, i wcale nie musi określać człowieka do końca jego dni, a punkt widzenia nigdy nie jest 'boski', bo ludzie są pełni wszelakich cech, po równo godnych pochwały jak i potępienia.
Chciało by się powiedzieć 'życie płynie i nic nie jest arbitralne, niezmienne'. Ten sposób na film z dystansu do tematu i akcji jaka się w nim zadziewa, dał "Bliźnie" nowatorski styl, dał wiele miejsca na osobiste przemyślenia widza, a także morał, że nikt nie jest mocniejszy od swego losu. Kieślowski miał doświadczenie dokumentalisty i może dlatego ten dość wczesny film jest taki realistyczny, kręcony z perspektywy dziennikarza, a nie kaznodziei. Postacie są takie jak w normalnym życiu, a nie symboliczne, uosabiające z góry zaplanowane, wąskie spektrum cech, jednolity charakter. W "Bliźnie" Kieślowski pokazywał świat, a w późniejszych filmach go kreował, by przekazać własne poglądy. Poglądy mi niepasujące, dlatego pewnie nigdy nie byłem fanem jego filmów.
Od innej strony... Muzyka Stanisława Radwana jest zagadkowa, istnieje jakby obok fabuły i wymaga od widza poświęcenia jej osobnej uwagi. Niby nawiązuje rytmem do tematu przewodniego, czyli budowy, budowania, konstruowania, pracy ciężkich maszyn, ale tak na prawdę udaje się jej kreować odpowiednią do dziennikarskiego stylu prowadzenia fabuły atmosferę. Odciąga widza od naturalnego uczestniczenia emocjami w akcji filmu, od identyfikowania się z którymś z bohaterów, z jego poglądami, nadaje jeszcze większego dystansu do spraw jakie oglądamy, przypomina że jesteśmy tu tylko przejazdem kamery, na chwilę, nie wiemy co sprawiło, że postacie są takie, jakie są, nie wiemy jakie wydarzenia poprzedziły te które widzimy i co wykreowało sytuację, jakiej poświęcamy uwagę, bo jesteśmy tu tylko widzami niezaangażowanymi. Muzyka udoskonala ten sposób kreowania filmu i trafia to w moje gusta.
Oprócz Pieczki, zobaczymy też Stuhra w roli karierowicza, tej roli jaka mu zawsze najlepiej wychodziła i od jakiej zaczął święcić swoje sukcesy. Z taką twarzą, w tamtych latach jego młodości, byłoby mu trudno zagrać inną postać.
Mariusz Dmochowski wcielił się we władczego przewodniczącego rady narodowej w małym mieście. Koncertowo pokazał klasyczną postać partyjniaka pewnie czującego się na swoim stanowisku, ale z wizją i możliwościami, talentami do jej realizacji.
Jakaś tam rólka trafiła się nawet Agnieszce Holland, rólka cichej, skrupulatnej, gorliwej sekretarki pana dyrektora fabryki. Właściwie każda postać jest na miarę cech i możliwości aktora ją kreującego. Przypomina mi to dbałość o każdy, dalszy plan postaci w filmach reżyserowanych przez Clinta Eastwooda.
No i na koniec pochwała należy się twórcy plakatu. Było ich kilka, ale ten użyty przez FilmWeb jest doskonały. Idealnie odzwierciedla to o czym i jak będzie opowiadane w filmie.
Komentarze
Prześlij komentarz