"Dune 1"

 

Obejrzałem nową wersję ekranizacji powieści amerykańskiego Herberta - "Dune", albo spolszczone Diuna (https://www.filmweb.pl/film/Diuna-2021-469476). Zaraz potem obejrzałem wersję z 1984, w reżyserii Lyncha.

To zupełnie odmienne w wymowie artystycznej filmy, obydwa moim zdaniem, słabo udane. Mówi się w kuluarach kinowych, że "Dune" jest trudna do realizowania na ekranie, że "Dune" jest feralna i nikt jej nie podoła. Może "Dune" jest nierealistyczna i nie mam tu na myśli tematu S/F. Może po prostu ma nieprawidłową konstrukcję postaci, taką bajkową, infantylną, dwubiegunową, z jaskrawo określonymi cechami. Może tutaj tkwi szkopuł, trudno wiarygodnie przedstawić bohaterów, tak na poważnie, w dzisiejszych cynicznych czasach, nakreślonych w taki właśnie sposób w książce.

Denis Villeneuve, reżyser najnowszej ekranizacji, wyraźnie starał się zracjonalizować, wygładzić i przenieść w realia normalności, te postacie z powieści Herberta. Mógł odejść od pierwowzoru, tak jak kiedyś zrobił to Ridley Scott z powieścią Philipa K Dicka. Wziąć jedynie scenerię i pomysł na fabułę. Ale czy w przypadku "Dune" to by się udało? Tutaj nie ma w treści jakiegoś wielkiego przekazu. Właściwie to całkiem prosta historyjka o zwaśnionych rodach, królestwach i cesarzu, imperatorze, stojącym ponad nimi. Przecież takie opowieści istnieją powszechnie w ziemskiej historii. Natomiast w doborze środków wyrazu scenerii S/F, to akurat i Lynch i Villeneuve puszczali wodze fantazji po swojemu.

Właśnie... co takiego jest w powieści i filmach "Dune", oprócz wodzenia na pokuszenie wyobraźni, oprócz właśnie tej furtki, w którą można pójść i zbudować sobie w głowie, lub na ekranie wizję świata równoległego, lub nieokreślonej przyszłości? Moim zdaniem jest tam niewiele więcej.

Villeneuve uciekł od afektowanej egzaltacji skrajnie dwubiegunowych postaci. Nie bawił się w idealizowanie przedstawicieli rodu Atrydów i deprecjonowanie człowieczeństwa w rodzie Harkonnenów. Uwiarygodnił postacie, przeniósł je w realia dzisiejszego świata. Lynchowi takie działanie nie postało w głowie, dość idealistycznej głowie. Villeneuve jednak uległ patetyzmowi szukając treści jaką mógłby przenieść na ekran. Szukał jej w walce z przeciwnościami głównych bohaterów, w ich klasycznym heroizmie. Odnalazł w wizerunku Fremenów, ludu pustyni wykreowanych na religijnych profetów, akurat silnie wzorowanej na kulturze islamskiej. Próbował stworzyć głębię z tajemniczości zamkniętego kręgu pompatycznej sekty Bene Gesserit. Wreszcie wpadł w podniosły ton, mogąc pozwolić sobie na ulubione dłużyzny w ekranizacji samej planety Arrakis. Błądząc w poszukiwaniu treści w książce "Dune", natrafił wreszcie na pomysł, aby skrzyżować melodramatyzm perypetii rodu Atrydów, z monumentalizmem brył statków kosmicznych, pustyni, muzyki (zresztą bardzo dobrej) i stworzyć hieratyczną wizję zwycięstwa dobra nad złem siłą woli, transcendentalnymi umiejętnościami ukrytymi w zwykłej z pozoru, delikatnej postaci Paula Atrydy. Wielkość ukryta w zwykłości i niepozorności. Silny przekaz do młodzieży. Popularny w dzisiejszych bajkach z kręgu S/F. Ciekawostka, że tak jak Lynchowi, tak i Villeneuve udało się znaleźć takiego aktora, aby sobą symbolizował prostotę, czystość, nieodgadnioną siłę, fatalizm, z równoczesnymi cechami kobiecymi i męskimi.

Mnie osobiście ta podniosła ckliwość wyrazu "Dune" Villeneuve nieodpowiada i nudzi. Jest kreatorem malarskim, poetyckim, dobiera pastelowe środki wyrazu, zmusza do refleksji dłużyznami. Wspaniale mu to wyszło w nowym "Bladerunnerze", ale w "Dune" niepojszło. Sądzę, że winowajcą jest przesada i dość słaba gra aktorska. Również przesada w symbolizmie, niedopowiedzeniach, irytującej tajemniczości, denerwującej suchości przekazu faktów, niejasnych zakulisowych intrygach. Te pejzaże pustyni, chwile zadumy z dobrą muzyką, wydają się bez treści, bez miąższu, nudzą, bo nie ma w nich impulsu wciągającego, nie ma w nich wiele poza pełną patosu fasadą. Nie jestem jednak pewien, czy samo skrócenie filmu (pierwszej części), dałoby radę coś poprawić. Sądzę, że założenia są błędne. W sumie to nie wiem, dlaczego Villeneuve zdecydował się na robienie dwóch części, z tak małej ilości fabuły. Może wzorował się na Peterze Jacksonie i jego "Hobbicie", ale Jackson świetnie sobie poradził dodając kupę wątków z innych dzieł Tolkiena.

W kwestii aktorskiej... Ja zwróciłem uwagę na dwóch, doświadczonych zresztą aktorów. Dobrze wczuł się w rolę Josh Brolin. Był takim przyczółkiem naturalności, rzetelności i sugestywności, na tle innych. Zauważyłem też Stellana Skarsgårda, w roli Barona Vladimira H. W tej kreacji była głębia, był przekaz prawdziwości wnętrza, a nie tylko pozorów jak w przypadku Oscara Isaaca w postaci Leto A. Zwróciłem też uwagę na ekspresyjną grę Rebecci Ferguson. Z początku nie rozumiałem co ma symbolizować, ale plastyczna gra twarzy w końcu stała się dla mnie wiarygodna dla tej postaci. Wybrała własną interpretację i chwała jej za to.

Szkoda, że nie udało się stworzyć posągowego dzieła, na miarę afektu, jakim darzą czytelnicy książkę Herberta. A jest ona tak popularna właśnie przez swoją bajkowość i efekciarski fatalizm, przez lokowanie treści w infantylnej wizji walki Dobra ze Złem.

Komentarze