"Informator"

 

Ściągnąłem sobie ostatnio kilkadziesiąt filmów, aby mieć co oglądać na wyjeździe w tropiki. Głównie starocie, nawet dwa przedwojenne (mowa o wojnie Hitlera, nie Jaruzela), więc najbliższe miesiące to będą raczej recenzje mało interesujące dla większości.

Nie jest to dla mnie do końca zrozumiałe dlaczego film dla wielu, kojarzy się z tworzywem nowym, najwyżej pięcioletnim, a wszystko co starsze, rozpływa się we mgle nieistotności. Podobnie jest z postrzeganiem motoryzacji przez społeczeństwo. Na pewno jest jakiś powód takiej postawy, ale dla mnie jeszcze nieodkryty. "Oddam się medytacji na ten temat" - jak to zwykł mawiać Yoda.

Oczywiście są wyjątki i one wypełniają świadomość przeszłości. W Polsce 'stare' to Mercedesy i komunistyczne pokraki z FSO i FSM, a w temacie filmu to pewnie gwieździste wojny, parę sztuk Wajdy, jeden Kubrick i jeszcze parę niekwestionowanych dzieł pomnikowych, wykutych w spiżu, a nie na taśmie celuloidowej, nie do oglądania, ale do pamiętania.

No dobra, ale dziś o filmie z 1999. Też już staroć, ale ciągle na czasie. Taki film o wydarzeniach 'na prawdę', ale po amerykańsku, jednak filmowo, fabularnie, bez moralizatorstwa, ale z chęcią sprzedaży i zarobienia na tym co się nakręciło. Mowa o "Informatorze" (https://www.filmweb.pl/film/Informator-1999-848). Ja temu się przyglądnąłem bo chciałem sprawdzić jak Al Pacino i Russell Crowe wypadną w duecie. Tego pierwszego nie znoszę, tego drugiego lubię za australijską fantazję, ale na pewno nie za kunszt aktorski. Trzecim i dużo lepszym od tych dwóch, był Christopher Plummer. Facet od trzeciego planu. Trochę jak wspominany przeze mnie wczoraj Pieczka. Nigdy nie grał szarego Kowalskiego, pewnie by nie potrafił, ale za to znakomicie wychodzi mu kreowanie postaci tła dla tych gwiazd co biją po oczach. Plummer zawsze gra tak samo. Teraz powziąłem decyzję, że muszę go sprawdzić w małym przeglądzie filmów z jego udziałem. Na razie pamiętam go najlepiej z "Domu nad jeziorem". Niestety nie stać mnie na obiektywność, jeśli chodzi o filmy z Sandrą Bullock.

"Informator" to nieco naciągana w sferze emocji i suspensu, opowieść o walce zwykłego obywatela z amerykańskim kartelem produkującym papierosy. Słowo 'kartel' od niedawno sało się moim ulubionym.

Reżyser przez całą długość filmu stara się widza przekonać co do słuszności szarpania się z producentem używek o odszkodowanie za skutki zażywania używek. Mnie nie przekonał, nadal stoję w przekonaniu, że jeśli ktoś nawet będzie sprzedawał strychninę w postaci papierosów, a ludzie będą chcieli tym się zaciągać i płacić za to nie mało, to są tu spełnione prawidła rynku - popyt zaspokojony jest przez podaż, a kupujący to nie dziecko, wie co robi, nawet jeśli nie chce wiedzieć. Wymalowywanie zdjęć pacjentów z leksykonu strasznych chorób, na opakowaniach papierosów, zakaz sponsorowania sportu przez koncerny papierosowe, to dla mnie oznaka hipokryzji władz czerpiących niemałą akcyzę z petów, oraz infantylnej nadopiekuńczości społecznych inicjatorów takich ograniczeń.

Tym niemniej w USA walka z koncernami papierosowymi trwa od dziesięcioleci, a film "Informator" jest jakimś tam, małym obrazem tych zmagań. Opowieść jest o naukowcu idealiście, który ma silne przeświadczenie o czynieniu dobra przez tworzenie odkryć laboratoryjnych. Niestety zatrudnił się w dziale postępu, w firmie tytoniowej i to na stanowisku najwyższym z możliwych. W pracy dowiaduje się o stosowaniu środków rakotwórczych w produkcji papierosów, które dają większą przyjemność palaczom i tym samym uzależniają jeszcze bardziej. Też mi odkrycie, prawie cała żywność w Biedronce jest rakotwórcza, ale smaczna i tania.

W rolę naukowca wciela się Crowe. Robi to dość nieudolnie. Powtórzył to dwa lata później w "Pięknym umyśle", ale tam mu lepiej wyszło. Tam autystyczny, oderwany od rzeczywistości, wiecznie błądzący myślami i oczami poza kadrem i treścią filmu, nierówny emocjonalnie, niezdolny do nawiązania kontaktu z innymi ludźmi, jakoś lepiej wpasowywał się w treść filmu. W "Informatorze" ta 'odjechana' kreacja postaci denerwuje, niepotrzebnie odrywa uwagę od istoty fabuły i utrudnia zrozumienie postawy bohatera.

Drugą, główną postacią jest producent telewizyjnego show śledczego. Dziennikarz z powołania, również idealistycznie opisany przez reżysera. Taki ktoś, kto chyba pracuje dla samospełnienia, a szmal inkasuje z obrzydzeniem, bo nie rozumie, że głównym powodem pracy jest dostawanie za nią środków utrzymujących ludzi przy życiu. On ma misję czynienia dobra przez mówienie prawdy o rzeczach, jakie są skrywane przed zwykłymi ludźmi. Al Pacino świetnie nadaje się do takiej roli pitbula bez kagańca na emocjach, węszącego sensację w każdej, brudnej kałuży. Nie można spokojnie oglądać filmu przez ten jego niezrównoważony charakter.

Mniej więcej to cała fabuła filmu. Dodam, że koniec jest happy endem o kwaśnym smaku. Mnie jednak co innego w tym filmie pociągnęło do zadumy. Klasycznie, prawdziwie, rzeczowo, bez kreacjonizmu, ale z silnym przekonaniem, że należy pokazać szarą prawdę, Hollywood znowu przedstawił model amerykańskiej rodziny ludzi sukcesu. Mężczyzna, zarabia na lekko żyjącą sobie żonę i dwie córki, i jeszcze mu zostaje na dobrą whiskey. Wszystko na kredyt, tak jest drożej, jedyna zaleta, że szybciej. Kobieta zajmująca się domem i dziećmi, jak klasyczna, amerykańska kwoka. Zupełnie nie jak 'matka Polka". Idylla rezydencji na przedmieściach, z wygolonym trawnikiem i szerokim podjazdem pod garażem, trwałaby w nieskończoność, gdyby nie fanaberie ideologiczne pana domu, przez które zostaje zwolniony z roboty.

Wtedy nadal jest klasycznie. Pani domu w pierwszym odruchu wpada w płaczliwą rozpacz. Już po trzech sekundach zastanowienia, pyta męża - jak teraz będziemy spłacać kredyt za Nasz dom, skąd weźmiemy ubezpieczenie zdrowotne dla dzieci... co z nami teraz będzie! Pan domu, gwarant istnienia niczym nie zakłóconej idylli rodzinnej, przestał spełniać swoją funkcję, na dodatek z własnej woli.

Dramat rodzinny toczy się dalej. Biedny naukowiec dręczony wyrzutami sumienia, zastraszony przez oprychów z koncernu tytoniowego, ciągnięty za język przez chciwego 'prawdy' dziennikarza z CBS, odbija się od ściany z napisem 'bądź poprawnym obywatelem', by wpaść na inną z wymalowanym hasłem 'musisz zadbać o bezpieczeństwo swojej rodziny'. Reżyser żongluje archetypami istniejącymi w mentalności amerykańskiego społeczeństwa od wielu pokoleń, robi to z wprawą, bo przed nim całe legiony reżyserów robiło podobnie. Oni, tam w Hollywood wypracowali sobie takie obrazy amerykańskiej rzeczywistości. Dopracowali je po mistrzowsku przez dziesięciolecia. Nie wiem czy odpowiadają rzeczywistości w USA, bo tam jeszcze nie byłem, ale na pewno przez ciągłe powtarzanie w filmach, robią głęboki odcisk przekonania, że są prawdziwe. Mocno się różnią od wyobrażeń europejskich, czy Polskich. Ciekawe jak reagują Amerykanie widząc inne archetypy rodziny, obywatela, syna, ojca, matki, kobiety, itp. w filmach europejskich, kiedy wreszcie jakiś, taki film obejrzą.

Na koniec dodam tylko, że żona naukowca decyduje się na rozwód. Bo jak twierdzi nie może już dłużej znieść napięcia jakie mąż spowodował swoją osobistą krucjatą wobec koncernu tytoniowego. Mąż staje się całkowicie, rodzinnie dysfunkcyjny, nie spełnia już swych obowiązków jakie amerykańska żona od niego wymaga, więc staje się jej niepotrzebny. Żona stara się dalej spełniać swoje funkcje w otoczeniu wzmożonego stresu, ale coraz trudniej idzie jej ta robota. Natomiast to co pomiędzy mężem i żoną, to co najczęściej jest treścią filmów europejskich, w zasadzie w hollywoodzkim archetypie rodziny ludzi sukcesu, nie istnieje. A skoro tego nie ma, to dlaczegóż by mieli być dalej razem. Co ciekawe każdy inny archetyp rodziny przedstawiany w amerykańskim filmie, jest obrazowany jako niedoskonały.

Rodzina naukowca to wątek oboczny "Informatora", ale zaciekawił mnie bezkrytycznym zastosowaniem go, w tego rodzaju filmie. Sądzę, że ważniejsze są inne epizody. Na przykład zderzenie przekonań moralnych dziennikarza śledczego ze ścianą pragmatyzmu władz stacji telewizyjnej. Jego dziecinne przekonania, jakoby telewizja walczy o przekazanie prawdy widzom, nagle, po kilkudziesięciu latach pracy w tym biznesie, zostają zdeptane przez szefa mówiącego mu 'prawdę' o mediach - media sprzedają rozrywkę, dlatego nas oglądają, a my zarabiamy, bo stacja jest po to aby zarabiać pieniądze, a nie po to aby wciskać na siłę prawdę o świecie, kilkudziesięciu milionom ludzi przed telewizorami.

Postać grana przez Pacino, ni z gruchy, ni z pietruchy odkrywa 'prawdę' o swoim zawodzie. Jakimś cudem przez kilkadziesiąt lat pracy to zdołało go ominąć. W sumie to przykre, jak na stare lata ktoś wali głową w mur rzeczywistości. Ale nie ma co żałować dziennikarzyny. Po prostu reżyser pozwolił sobie na wyidealizowanie postaci, bo... to się lepiej sprzeda, a wytwórnia filmowa jest po to aby zarabiać, tak jak koncern tytoniowy produkuje papierosy nie dla przyjemności ludu, ale dla zysku.

Pacino nie byłby sobą, gdyby nie spróbował strzelić samobója w imię wygrania meczu. Pociąga za sznurki znajomych, by zdyskredytować własnego pracodawcę i wymóc na nim emisję programu o naukowcu. A oni nawet nie chcą go zwolnić. Sam odchodzi, bo... przestał im ufać. To jest ten wątek komediowy. Na prawdę ubawiłem się nieszczęściem Pacino. No cóż, ja też mam misję życiową -złamać idealizm racjonalizmem.

A kto za to wszystko zapłaci? Nie pan, nie pani, nie społeczeństwo, lecz wielki kartel papierosowy i to grubym szmalem - 246 miliardów USD. Co by zrobił nasz okularowy Pinokio mając takie pieniądze? Pewnie rozdałby je potrzebującym z dobroci serca i potrzeby dobrego PR dla jedynej Partii.

No dobra, ten film jest kiepski, a nawet bardzo kiepski, nie wart poświęconego mu czasu, zwłaszcza... dla dzisiejszych widzów... bo nakręcili go 22 lata temu. Chciałem jedynie udowodnić, że nawet kiedy się włączy na telewięzor film, który nie zachwyca, jak Słowacki, to można znaleźć w nim rzeczy, które dają do myślenia.

A na koniec końców, misja naukowca i dziennikarzyny udała się. Ja też jestem za tym, aby na opakowaniach dóbr konsupcyjnych, wypisywać co jest w środku, nawet jeśli to jest trucizna. Niech konsument dokona wyboru samodzielnie. Chociaż, w dzisiejszych czasach, samodzielność, wyobraźnia i odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, nie są cechami poprawnymi i dobrze widzianymi.

Komentarze