"Szklany zamek"

 

Poczytałem książkę, a potem obejrzałem film "Szklany zamek" z 2017 (https://www.filmweb.pl/film/Szklany+zamek-2017-757814). Dwie różne rzeczy, opowiadające podobną historię. Jest jeszcze trzecia opowieść, kilka ujęć z domowej kamery, z końca lat '80-tych. Każda historia jest inna, przekazuje inną treść, w zasadzie czym innym się zajmuje.

Książka (ten sam tytuł) Jeannette Walls to głównie retrospekcja trudnego dzieciństwa pewnej dziewczynki. Opowiada ją dorosła kobieta sukcesu z Nowego Jorku. Opowiada tak, abyśmy odczuli jej trudne wspomnienia, bo właśnie z takiej perspektywy patrzy na swoje dzieciństwo. Mimo braku obiektywizmu, czytelnik jest w stanie dostrzec przemianę jaka następuje w młodej dziewczynie. Przeistacza się z córki dwojga buntowników wobec systemu, w człowieka pożądającego tego wszystkiego, czego rodzice jej nie zapewnili, bo ciągle ukrywali się przed amerykańskim snem, systemem stworzonym przez ludzi sukcesu lat '50-'70-tych. Właściwie to przede wszystkim opowieść o ojcu, człowieku niezwykłym, pod pewnymi względami wybitnym, bezkompromisowo realizującym własne, bardzo różne od uznanych przez amerykańskie społeczeństwo, cele. Człowieku prawdziwym, nie tylko z natury, ale z rzeczywistości, bo to opowieść o faktycznie żyjących ludziach.

Ojciec Jeannette w końcu przegrywa swą samotną walkę o altruistyczne ideały, stacza się w alkoholizm i pociąga za sobą w otchłań upadku całą rodzinę, wraz z dwoma siostrami i bratem Jeannette. Tu jest, moim zdaniem, clou tej opowieści. Przemiana ideałów w demony. Mężczyzna, silny duchem i ciałem jak tur, wiecie taki, co to zawsze wie czego chce i zawsze potrafi zrobić co należy, na dodatek mający ogromną wiedzę i głowę pełna projektów do zrealizowania. Taki facet w końcu nie daje rady, gdzieś się zatrzymuje. Być może postawił sobie zbyt wysoko poprzeczkę i mimo kolejnych prób, starań, nie jest w stanie jej przeskoczyć. W końcu dociera do niego, że nie jest w stanie i to go łamie. Stacza się w otchłań wewnętrzną, walkę o ideały, zamienia na walkę z ideałami, które stają się dlań od tego dnia demonami przeszłości, niezrealizowanej wizji szczęścia swego i swojej ukochanej rodziny.

Kwestią oceny czytelnika pozostaje czy dostrzeżemy w tym genetyczne inklinacje do uzależnienia, czy zrządzenie losu, czy nierealność celów jakie sobie facet wybrał, czy jednak brak umiejętności, albo błędne założenia, a może zawsze się tak dzieje z idealistycznymi, romantycznymi koncepcjami, że w końcu zderzają się z rzeczywistością i przegrywają.

Opowieść filmowa ma to samo tło, ale to historia dorosłej kobiety sukcesu, żyjącej w sztucznym świecie blichtru, bogactwa, hipokryzji, zależności i kompromisu. Kobiety, która poszukuje siebie, bo osiągnęła już wszystko o czym zawsze marzyła i okazało się, że to nie jest to, czego na prawdę szukała, co dało jej zaspokojenie. To także historia kobiety, która chce się pogodzić z przeszłością, przestać ją traktować jak traumę, jak zło, od którego zawsze uciekała w świetlisty świat śmietanki Nowego Jorku. Utożsamia przeszłość ze swym ojcem, który ani na jotę się nie zmienił, chociaż już dawno przegrał. Potrafił zamienić marzenia w iluzję ich realizacji, pomimo ewidentnych znamion upadku.

Film, z natury rzeczy, nie potrafi opowiedzieć bardzo długiej historii życia, kilkudziesięciu lat, to trudne. Reżyser wybrał formę retrospekcji, w które co i rusz wpada postać żyjąca codziennością dorosłego życia w mieście. Zdarzenia są impulsem do wspomnień i rozliczania. Nie pamiętam, tak z głowy, czy kiedykolwiek widziałem udaną formę filmową opowieści całego życia w jednym. Nie mam pojęcia jakie by trzeba zastosować środki wyrazu treści, aby uzmysłowić widzowi upływ czasu.

"Szklany zamek" - film, kończy się nadzieją na lepsze jutro i biesiadą całej rodziny, już rozszerzonej o nowych członków, ale bez ojca. Tego jedynego czynnika stwarzania i rujnowania w jednym. Tego, który nadawał kierunek, sens i piękno zdarzeniom z początków tej rodziny, ale zarazem tego, który odbierał nadzieję, lojalność i potrzebę dalszej egzystencji tej rodziny. Brahma i Shiva w jednym.

Ta końcowa biesiada całej rodziny, ale bez ojca, jest jak laurka, płytka biesiada, pusty przebieg jak wszystkie inne tego typu. Każdy z nas uczestniczy często, lub czasami w temu podobnej banalnej, pospolitej odświętności. Takie chwile nie inspirują do niczego wielkiego, ale są potrzebne do egzystencji, dają fundament normalności. To czego Jeannette zabrakło i zmusiło ją do przemiany w życiu. Rex Walls był czynnikiem wymuszającym zmiany w tej rodzinie. Należał do tych, którym się nie udało. Ale to nie znaczy, że tą drogą nie warto podążać. Są w historii tacy, którzy mieli więcej szczęścia. Może warto jedynie zastanowić się nad tym, czy niewyważony idealizm, jest w stanie zrealizować się w rzeczywistości.

Na koniec o trzeciej opowieści. Tej bardzo krótkiej, ale niezwykle treściwej, przynajmniej dla mnie. Lubię czasami oglądać w kontrze takie zwykłe, kręcone przez amatorów, dokumenty. Twarze ludzi w nich występujących, są takie prawdziwe. Nikt nie dałby rady zagrać tych emocji, takiej treści, chociaż pierwszy, lepszy aktorzyna dałby radę zagrać to ładniej. Te ledwie parę minut archiwalnych ujęć z kamery rodziny Wallsów, daje wiele informacji zakulisowych, takich spoza kreacjonizmu opowieści filmowej i traumy, negacji, subiektywizmu opowieści książkowej. Możemy zobaczyć tych ludzi jakimi byli na prawdę, już pod koniec opowieści. Pewnie wtedy, jedno z dzieci, kupiło kamerę i zrobiło parę ujęć, ja stawiam na Briana, brata Jeannette. Ja osobiście, nie dostrzegłem pośród nich ani Jeannette z książki, ani Jeannette z filmu. Za to Rex Walls był właśnie taki jakiego opowiedziano w obu opowieściach.

Obejrzenie filmu bez przeczytania książki (jest audiobook), jest połowicznym doświadczeniem tej opowieści, ale nawet część jest dość interesująca. Niestety ani książka, ani film, nie są wybitne. Przekazują o wiele więcej treści między wierszami, dają impuls do zastanowienia, nie koniecznie nad tym co reżyser, lub pisarka chcieli przekazać. Film nawet jest gorszy technicznie od książki, marne to dzieło. Jedynie, świetny jak zawsze Woody Harrelson, ratuje nieco sytuację.

Wart wspomnienia w tym miejscu jest "Captain Fantastic" z 2016, z Viggo Mortensenem. Bardzo ciekawe studium rodziny spoza systemu, ale to osobna, długa historia o tym, że trudno dziś wyrwać się z systemu.

Komentarze