"Wiosenna bujność traw"
Jeszcze jeden film na dziś. A co! Pisanie na walkę z nudą. Rzecz będzie o "Wiosennej bujności traw" z 1961 (https://www.filmweb.pl/.../Wiosenna+bujno%C5%9B%C4%87...). Że zacytuje motto tego filmu Elia Kazana, wiersz Williama Wordswortha
"Choć z oczu mych nie bije już ten dawny, radosny blask,
Choć nic już nie zdoła przywrócić wiosennej bujności traw,
Ni kwiatów minionej świetności,
Nie smućmy się,
Lecz czerpmy siłę z okruchów codzienności... "
Film o przemijaniu i o niemożliwości wyrwania się jednostki z objęć nadrzędnej roli obyczaju społecznego. Tym razem Kazan nie wykazał się tak dogłębną analizą postaci, nie poświęcił też wiele czasu na postacie drugoplanowe. Za to wykazał się w sferze społecznej.
Film opowiada o perypetiach zakochanych w sobie bez pamięci licealistów. Ta miłość pierwszego kochania, tak czysta, silna i bezkompromisowa, jak tylko zwierzęca natura, nas ludzi, może się ukazać w świetle dnia i akceptacji humanistów. W "Wiosennej bujności traw" mamy do czynienia z miłością niespełnioną z powodu konwenansów amerykańskiej, międzywojennej sfery nowych pieniędzy, aspirującej ambicjami obyczajowości do klasy arystokracji. Jednakże ramy przyjętej sztucznie etykiety towarzyskiej cisną pod pachami jak frak muskularnego robotnika. Nowy obyczaj bierze we władanie stosunki rodzinne, zastępuje naturalność relacji sąsiedzkich. Wypełnił pustkę procedur kierujących współistnieniem towarzyskim, ludzi chcących być lepszymi od siebie. Tak jak dziś wizerunek z selfie zastępuje prawdziwą twarz.
Bud Stamper, w tej roli Warren Beatty, starający się dziwaczną mimiką twarzy nadrabiać ekspresję osobowości postaci. Jakby konflikty w sferze społecznej, jakie odczuwa w głębi swego jestestwa, miały być symbolizowane przez tą miniastość. Otóż Bud zakochał się ze wzajemnością w Wilmie Dean Loomis, w tej roli również szukająca swego wyrazu młoda Natalie Wood. Wzajemność uczuć wydawałaby się gwarantem spełnienia, ale jednak nie. Na drodze ku szczęściu dwojga ludzi stoi obyczaj. Ona da po ślubie, bo tak matka każe, a na własnych pomysłach zachowania się w tej sytuacji jej nie zbywa. On ożeni się dopiero po studiach, za cztery lata, bo tak obiecał apodyktycznemu ojcu.
Cztery lata dla tak młodych ludzi to wieczność. Czas wtedy płynie wolno, a uczucia mają ograniczony termin przydatności do konsumpcji. Oboje przechodzą katusze niezdecydowania. Okazują się być przykładem walki tego co w nas ludzkie, nałożone przez świat zewnętrzny, z tym co zwierzęce, naturalne i dostępne każdemu. Wysokie C emocji musi gdzieś znaleźć ujście. Oboje popadają w choroby. Ona w ostry rozstrój nerwowy i ląduje w wariatkowie. On ucieka w picie, łamie wszystkie po kolei nadzieje ojca, jakie on w nim pokłada. W roli ojca dużo lepszy od młodych, Pat Hingle. Swe porażki młodości przekuwa w nakazy osiągnięcia sukcesu przez syna. Po to go spłodził, aby wykonał plan za niego, skoro on już nie może. Prosta zależność, ale ma być jedynie tłem wewnętrznych konfliktów Buda Stampera.
W końcu dochodzi do nieuniknionego. Uczucia zamieniają się w homonto powinności. Spontaniczne emocje, w wymuszone zachowania. Młodzi nie wiedzą jak sobie poradzić z nadmiarem pożądliwości, a nikt bliski, ani daleki, nie chce dać im sensownej rady. Innej niż tylko - weź sobie na wstrzymanie, albo ja w twoim wieku też musiałem czasami upuścić sobie trochę pary z dziewczynami nie dbającymi tak o swą czystość. Ona dowiaduje się od matki, że kobieta musi czasami pozwolić mężczyźnie aby zrobił swoje, bo inaczej nie będzie dzieci, no ale dopiero po ślubie.
Oboje muszą dojrzeć do roli normalnych obywateli w społeczeństwie, w jakim chcą żyć. Nie mają na tyle siły, jak siostra Buda, aby wybrać własną drogę. System ich miażdży i wpędza w terapię wstrząsową.
Świat wokół nich nie stoi w miejscu. Przychodzi kryzys na Wall Street. Nuworysz, ojciec Buda, wpada w kłopoty, popełnia samobójstwo. Chłopak, który miał studiować na Yale, nie wiemy co, ale na pewno nie budowę zamków drzwiowych Yale, musi wydorośleć jednego dnia. Wcześniej mógł sobie pozwalać na niewdzięczność wobec ojca, kreującego go na super syna. Teraz musi stać się jedynym mężczyzną w domu. Po drodze znajduje normalną żonę, którą normalnie kocha, bez tych motyli w brzuchu. Spada z wyżyn idyllycznej wizji miłości, na dno codziennych pieluch.
Wilma w wariatkowie poznaje innego chłopaka i wychodzi za niego za mąż. W końcu dochodzi do siebie i wraca na chwilę do rodzinnego miasta. Odwiedza Buda na jego skromnym ranczu, gdzie sam musi doglądać krów, aby wiązać koniec z końcem. I tu wreszcie, doświadczamy siły losu, która uświadamia obojgu już dorosłym ludziom, że pomimo tego, że nic nie zdoła przywrócić minionych nadziei, trzeba nadal trwać i czerpać radość z okruchów codzienności.
Bud przytula z obowiązku codzienną żonę, poszukując w tym tego, czego nie mógł doświadczyć z tą jedyną. Reżyser pozostawia nas w przekonaniu, że Bud odnajduje iluzję minionych uczuć w dniu powszednim.
A Wilma odjeżdża z koleżankami, dojrzała w jednej chwili do roli kobiety. Chociaż jeszcze przed godziną, podskakiwała w radości na widok dawnych koleżanek, jak dziewczynka z kokardkami we włosach.
Lecą napisy, a widz pozostaje w przekonaniu niesprawiedliwości, jaka zadziała się na ekranie. Dulszczyzna ponownie zatriumfowała i jak walec wcisnęła w piach krwiste uczucia. Jesteśmy zdolni przymknąć oko na wybryki młodych, bo ich uczucie jest tak naturalnie piękne, jak świt jutrzenki, na mgłą przykrytej łące. Ale konwenanse wymyślone przez ludzi, w końcu zawsze biorą ludzi we władanie i to one, beznamiętnie jak stalowa, bezduszna maszyna, mówią ludziom jak mają się zachowywać.
Możemy sobie wmawiać, że na szczęście tamte czasy już odeszły, dziś jest inaczej, lepiej. A może ograniczenia nadal istnieją. Nadal się przeciw nim buntujemy w skrytości ducha, ale oficjalnie gramy rolę przykładnych, poprawnych obywateli.
Na pewno konwenansów obyczajowych, tak ciasnych jak wtedy, już nie ma. Dziś mamy wolność, ale młodzi ciągle, nie do końca wiedzą jak mają postępować w sytuacjach, w których debiutują. Dziś już nie ma w ogóle przekazu wartości od starego pokolenia, do młodego. Więc to młode musi się uczyć z innych źródeł. Od bardziej doświadczonych rówieśników, od idoli pop kultury.
Film wymalowany malarsko, skomponowany silnie emocjonalnie, miejscami przez to niezrozumiale w dzisiejszych czasach. No może poza miłośnikami tureckich telenowel. Jako dzieło samo w sobie, opowieść, środki wyrazu, jest dość trudny. Mnie osobiście odpycha jego operowy przekaz. Ale jest wspaniałym studium dawnych wartości. Oglądając go, możemy sobie uświadomić ile się zmieniło w naszym codziennym życiu rodzinnym, jak mocno wszystko się przewartościowało, jak słabo gramy role naszych, własnych rodziców. Wreszcie jak trudno dziś jest grać te role, bo tak samo jak młodzi, nie mamy na kim się wzorować. Kiedyś wystarczyło postępować jak nasi rodzice, dziś już nie możemy nosić garniturów po ojcu. Nie pasują do teraźniejszości. Tak jak nienaruszalne, zdawało by się przed kilkudziesięciu laty dogmaty.
Komentarze
Prześlij komentarz