"Jak zostałem gangsterem"
Wczoraj w łóżku obejrzałem polski film "Jak zostałem gangsterem" z 2019 (https://www.filmweb.pl/.../Jak+zosta%C5%82em+gangsterem...). Muszę przyznać intrygujący film, reżyser potrafił zbudować atmosferę przekazu treści o półświatku przestępczym okolic Warszawy. Na samym początku dostajemy informację, że nasz bohater jest prawdziwy i jego historia także, a nawet jest tak prawdziwa, że musiano zmienić to i owo, aby ten i owen nie dostali bęcków za pokazanie o nich prawdy. Że może 'Masa' też opowiadał, ale on dla korzyści, a nasz bohater dla idei.
Po takim wstępie trudno oprzeć się wrażeniu, że wkraczamy w świat realny, co samo w sobie już nadaje treści obrazowi. Na dodatek nachalny monolog narratora jest do krwi oryginalny, 'charakterny', właśnie taki jakiego się spodziewamy, słuchając spowiedzi człowieka z 'tego' świata.
No ale nasz bohater przez cały film stara się jednak nas przekonać, że nie jest takim, jakim go się spodziewamy widzieć, nawet nie jest takim, jak jego wszyscy, utytułowani przez historię polskiej przestępczości koledzy. Za wyjątkiem jedynie najbliższych współpracowników naszego bohatera, którzy są 'inni.gangster'. Oni są wybrani spośród plew, zagrani w filmie bardziej inteligentnie.
No właśnie, reżyser pokazuje nam świat ludzi ograniczonych w mocach intelektualnych. Mamy jedynie do czynienia z naszym bohaterem, który tylko czasami zachowuje się jak zwierze, a na codzień... nawet próbuje przeczytać jedną książkę. Jego najbliżsi współpracownicy, których dobrał sobie w krótkim czasie, nagle po przebudzeniu się z przeświadczenia, że musi robić dla kogoś, też są bardziej normalni, tacy jakim można zaufać, a nawet związać się emocjonalnie na całe życie, jak z kumplami.
Ta nierówność poziomu postaci dziwi, ale jednak daje pozór autentyczności. Spodziewamy się, że gangster będzie chamem bez zasad, agresywnym bydlakiem, będzie bez hamulców etycznych, moralnych, ale jeśli ktoś osiąga taki sukces, to raczej nie jest debilem, ani nawet tchórzem. W takim świecie przede wszystkim liczy się charyzma i postawa, spryt i inwencja, pomysłowość, zdolność przetrwania w środowisku toksycznym, na końcu zaś uczciwość i przyjaźń.
Mam uwierzyć, że większość liderów Wołomina to byli debile, bo tak ich widział nasz bohater alfa, który nie osiągnął takich sukcesów? Ciągle peroruje o zasadach lojalności, ciągle one są kryterium doboru partnerów i dyskryminacji konkurentów. On, nasz bohater, żyje według tych romantycznych zasad, stawia na nie nawet w 'bieganiu' z policją, nawet wobec wrogów, którzy potrafili być honorowi wobec niego.
Lojalność jest tym świętym graalem przestępców nie od dziś. Do niej się odwołują ze strachu przed samym sobą, przed kolegami i przed policją. Ona jest kryterium doboru zaufania, przyjaźni, koniecznych do przetrwania w tym świecie. Ale jest iluzją w tym świecie, natomiast dla naszego bohatera stała się obsesją, gdzieś tak... w połowie kariery.
Oglądamy perypetie gangsterskie i rodzinne naszego bohatera, nieznanego nam z imienia, aby było bardziej prawdziwie. Przyglądamy się jego relacjom z ojcem taksówkarzem i żoną, pochodzącą z dobrego domu. Ten drugi epizod jest najciekawszy, bo mówi o wewnątrzzwiązkowym zakłamaniu, a jednak także o miłości i przywiązaniu, tworzeniu rodziny (dziecko, dom), pomimo ciągłego zagrożenia ze strony depcącej po piętach policji i kolegów po fachu. Ten wątek nadaje oddechu, wstawia przerywnik w ciągłe, niekończące się relacje z konfrontacji między gangsterami i akcji złodziejskich.
Właśnie dopiero po filmie, w trakcie uwalniania się z poczucia atmosfery zagrożenia, bycia w życiu naszego gangstera, bo film dobrze buduje w widzach poczucie bycia 'tam', na miejscu zdarzeń... a więc po filmie i w trakcie uwalniania się z nieprzyjemnego uczucia bycia częścią życia gangstera, dochodzi do mnie świadomość płytkości tego filmu i dość wątłej fabuły. Reżyser jednak chciał uciec od uszczegółowiania każdej akcji przestępczej, od dawania nam do zrozumienia, że to w ogóle było możliwe, że policja się nie połapała. Te napady, a nawet ciągłe prężenie muskułów między gangsterami, miały być jedynie tłem opowieści, mieliśmy poznać drogę do szczytu, jednego z naj-, naszych polskich gangsterów. I to się udało.
Film robi dobre wrażenie, pomimo moim zdaniem zbytniej realności dialogów i powtarzalnych scen. Marcin Kowalczyk (główny bohater) całkiem dobrze sobie radzi, ale nie znajduje coraz to nowych środków wyrazu, na ciągłe uczestniczenie w powtarzalnych scenach konfliktów z innymi gangsterami. Uchwycił swoją formułę grania milczeniem, kamienną twarzą, ale ile razy na minutę filmu można to robić! Więc reżyser posiłkuje się zróżnicowaniem ujęć. Czasami filmuje postacie od tyłu, aby zabrać wzrok widza z bohaterów, a umiejscowić go na tle, na przykład 'działaniach policji na miejscu zdarzenia'.
Jest kilka innych, nowatorskich ujęć, ale w zestawieniu z tradycjonalizmem świecenia, choreografii, układów kamery, prowadzenia jej, stają się takimi kwiatkami do kożucha, cekinami na starej bluzce. No i ta łopatologia prowadzenia widza. Skoro jest intryga, może zawiła, ale jednak chyba jasna dla każdego, to po co robić retrospekcję ze zdarzenia, wracać i w zwolnionym tempie pokazywać jak to się wydarzyło, aby widz wiedział... jak się to stało. Może cały Wołomin to debile, ale widzowie chyba jednak nie.
Bardziej naturalny w swojej grze, ale nie do końca, jest Tomasz Włosok. Wspaniała twarz, doskonałe warunki aktorskie, nasz nowy James Dean. Niestety dostał nierówne kwestie do wypowiedzenia, niekiedy są sztuczne, nie pasują do postaci, która zaczyna wydawać się nierówna intelektualnie. Nadrabia poszukiwaniem jednolitego wyrazu postaci. Bohatera niezrównoważonego emocjonalnie, niedojrzałego, ale znowu gubimy wątki jego przekonań, motywy jego działań gangsterskich i ostatecznie, na końcu, nie jest zrozumiałe jego samobójstwo.
Jest jeszcze jedna kwestia, o której aktorzy zapomnieli w trakcie robienia zdjęć. Reżyser ciągle przypomina nam o upływie czasu, dając daty, mówiąc o upływie lat. Natomiast bohaterzy zachowują się ciągle tak samo, bez wpływu zbieranego doświadczenia gangsterskiego, zmęczenia rolą człowieka ciągle naćpanego kokainą, ciągle muszącego udowadniać przed innymi łobuzami, że jestem samcem alfa. Nie dojrzewają emocjonalnie, ani mentalnie w swej roli gangsterów. A to niweluje wiarygodność i głębię filmu.
Z jednej strony reżyser stara się nadać realizm scenom z dawnych czasów lat '80-tych i '90-tych, co czasami mu nie wychodzi, jak zwykle z powodu niedopasowania samochodów do epoki. Z drugiej strony pozwala sobie na dłużyzny sentymentalne, które nie są umocowane w charakterze postaci. Próbuje nawet grać długimi ujęciami, co jest bardzo trudnym zabiegiem, nie tylko dla zdjęciowca i montażysty, ale przede wszystkim dla aktorów. Ci ostatni wychodzą obronną ręką, ale mimo to te sceny z przedłużającymi się kadrami na twarz, mającą przeżywać jakieś, niezrozumiałe emocje, albo sceny wybuchów emocjonalnych, jakby z wentyli bezpieczeństwa, albo nawet pojedyncze dialogi, kiedy kamera trzyma pozującego na macho aktora w kadrze i czekamy na jego odpowiedź na pytanie, na reakcję. To wszystko tchnie sztucznym naśladownictwem dużo lepszych produkcji amerykańskiego kina gangsterskiego, klasycznych scen superbohaterów wielbionych przez eony i przez masy. Może jakby De Niro tu wstąpił na chwilę, może jakby dawał wskazówki Tarantino...
Generalnie film nie jest zły. Każdy może się czepiać czego chce, ale ja bym jednak nieco zmienił dialogi, wyrzucił tą nadmiarową ilość emocjonalnych "kurwa", bo to spłyca, zamiast uwiarygadniać, na co liczył reżyser. Skrócił długie kadry na twarz aktorów nie dających sobie rady z takimi środkami wyrazu artystycznego filmu. Tym samym nieco obniżył poziom patosu, co by dobrze wpłynęło na realność sytuacji pokazywanych w filmie. Który zaczął się w formie kwaśnego humoru wspomnień z bojowniczego dzieciństwa, a skończył patetyzmem pseudo zasad 'honornych' łobuzów i zabijaków.
Widz miał uwierzyć w wartość ludzi z półświatka, miał odpuścić sobie osądzanie ich pozycji w uczciwym społeczeństwie, miał nabrać szacunku dla głównego bohatera za jego pryncypialną i zasadniczą, no bo na pewno nie cnotliwą postawę i to wszystko jakoś, no bo nie do końca, ale się udało. Dlatego film jest dobry, ale bez trudu można dostrzec, że realizowali go jeszcze niedoświadczeni fachowcy.
Nie udało się stworzyć do końca bajki o gangsterach, do których widz nabrał by szacunku. Reżyser zdecydował się bardziej na realność przekazu, ale uwikłał za bardzo w wybielanie postaci gangsterów, pokazując ich szczerą emocjonalność. Tym niemniej film ma swoją atmosferę, wciąga, aktorzy dobrze zagrali, tak na 4+, chociaż widać dysonans warsztatu do takich tuzów jak Jan Frycz, czy Janusz Chabior, albo Adam Woronowicz. Ponownie dał się zauważyć Piotr Rogucki, wcześniej podobał mi się w "Skrzydlatych świniach".
Komentarze
Prześlij komentarz