"Pasażerowie"

 

W samolocie obejrzałem intrygujący, chociaż klasy B, film z gatunku S/F, z 2016 "Pasażerowie" (https://www.filmweb.pl/film/Pasa%C5%BCerowie-2016-558175).

Film rozpoczyna się oczywistą sekwencją przelotu statku kosmicznego przez Kosmos. Już w tej pierwszej minucie można bez pudła zaklasyfikować ten film do gorszego sortu, nawet niżej niż disneyowskie "Gwiezdne wojny". Kosmos jest kolażem bajkowych, fluorescencyjnych mgławic, nigdy w takich kolorach nie widzianych przez ludzkie oko. A statek kosmiczny to wzorowy gadżet nabijany świecącymi cekinami okien. Już miałem wyłączyć, bo aż mnie skręcił ten wstępny kicz dla pop-widza bez gustu, klasy i pojęcia o Kosmosie, ale jednak zostawiłem, pewnie śpiący byłem, jak to w samolocie.

Z głównymi aktorami zapoznajemy się nieco później, fabuła tchnie pustką i samotnością pomieszczeń statku kosmicznego ucharakteryzowanego w takim samym stylu jak jego powierzchowność. Rzecz jest bowiem o statku lecącym około 120 lat do nowego świata, gdzie śpiący w swych jednorazowych sarkofagach hibernacji pasażerowie, w liczbie 5000 + mniej niż 300 samej załogi statku, mają się osiedlić.

Statek jest samosterujący i samonaprawiający się, a także wszystkoodporny, jak każde nowoczesne urządzenie w świecie pop-widza z najnowszą komórką trzymaną w ręku bezustannie. Ale jednak jest zawodny, bo dostaje meteorem wielkości prawie połowy jego kubatury i błąd systemu wybudza jednego z pasażerów. Ów dowiedziawszy się, że tylko on będzie się cieszył przez 90 lat jawą na statku, popada w roczne otępienie i dystrakcję alkoholową. Trunki serwuje mu android bez nóg, w tej roli jedyny aktor zasługujący w tym filmie na oglądanie - Michael Sheen.

Z osamotnienia, głównego bohatera wytrąca perspektywa spotkania z żywą kobietą, jeśli tylko sobie taką wybierze spośród 4999 śpiących pasażerów. Oczywiście bez trudu taką znajduje i wybudza ją z hibernacji, mając naturalnie wyrzuty sumienia, skazując ją na dożywocie na lecącym do lepszego świata statku.

Młodzi, a jakże, przecież starzy by się nie sprawdzili, zakochują się w sobie i idylla trwa kolejny rok, aż do momentu, kiedy infantylny naiwniak i wielbiciel ludzi, nasz barman-android, wygaduje się przed panienką, o prawdziwych intencjach głównego bohatera.

Aby wypełnić czymś nudę trwania przez 90 lat na wszystkomającym statku, reżyser serwuje podróżnym trudną sytuację. Statek doznaje awarii i trzeba go naprawić ręcznie. Ni z gruchy ni z pietruchy, zostaje wybudzony kapitan. Ten jest oczywiście stary, bo tylko taki może być kapitan, inaczej w świecie pop-widza nie miałby odpowiedniej do swej rangi charyzmy. Nasz kapitan jest tak stary, że zaraz umiera, ale zdoła na odchodnym dać młodym klucz do statku i jego tajemnic, nie daje im jednak wskazówki jak się ponownie zahibernować. W ten sposób nasi pokłóceni kochankowie, mogą statek naprawić, co udaje im się z niejakim trudem i nielogicznymi perypetiami. Stres łączy oba, rozdzielone strasznym czynem mężczyzny serca na powrót i mogą oboje dotrwać swych dni na wędrującym przez bajkowo, kolorowy Wszechświat statku.

Nic by mnie w tym filmie nie natchnęło do uwagi, gdyby nie główny koncept fabuły. Dekadencka samotność na statku kosmicznym, w towarzystwie do złudzenia przypominającego człowieka, androida i 4999 przeźroczystych hibernatorów ze śpiącymi ludźmi. Takie istnienie w bezmiarze pustki Kosmosu trzeba umieć zagrać i trzeba umieć wyreżyserować. Jest tutaj cała mnogość potencjalnych sytuacji, gdzie może zrodzić się treść, można nadziać widza na impuls do refleksji, można odkryć nowe rejony egzystencji człowieka w samotności, przyjaźni z robotem, można też eksplorować zmiany w psychice bohatera/bohaterów, na tle totalnego zamknięcia w małej przestrzeni. To wszystko w tym filmie nie zaistniało, a szkoda.

Tym niemniej przestrzeń do działania wyobraźni dla widza została pozostawiona, więc postaram się w skrócie, opisać co można by z tego filmu jeszcze wyciągnąć. Taka recenzja twórcza.

Ciekawym polem do popisu dla aktorów jest relacja androida z ludźmi. Trochę zostało tutaj wyciągnięte za uszy, bo android gra dobrze, ma trochę szerzej rozpracowaną psychikę, nowatorsko potraktowany stosunek maszyny do człowieka, całkiem wyrafinowaną mimikę twarzy, właśnie tak jak można się spodziewać po bezrozumnym, ale niezwykle inteligentnym robocie.

Spotkanie dwoje młodych, wybudzonych z hibernacji pasażerów pokazano bez polotu. Ale i aktorzy są bardzo denni, a Jennifer Lawrence to już zupełne nic. Płytki dobór środków wyrazu. Charakteryzacja i makijaż godny opowieści o ludziach z dyskoteki. Całkowity brak atmosfery, miąższu relacji dwojga kochanków. Powtarzalność emocji, płaska gra, tępe dialogi bez życia, zerojedynkowe przedstawienie uczuć, brak pomysłu na przedstawienie skrajnych emocji przez aktorów, itd. A można było z tego wyciągnąć tak wiele. Samotność w Kosmosie tak pięknie pokazana i wspaniale zagrana przez Brada Pitta w "Ad astra", na krótkim i pobocznym epizodzie, tutaj miałaby możliwość szerszego popisu.

Można by rozszerzyć wątek osamotnienia bohatera w kontrze do przeźroczystych hibernatorów i jego spacerów po ładowni, by zażyć towarzystwa śpiących 4999 pasażerów. Tego nie użyto, musiałem to rozgrywać we własnej wyobraźni.

Zawalono również pojedynek z psującym się statkiem. Tak wspaniale pokazano to na przykład w filmie "Pandorum" (2009). Tutaj ten wątek jest rozwinięty, ale bazuje na prostackich pomysłach, koślawo kreowanych emocjach uciekającego czasu.

Właściwie po co pisać o tym gniocie? Chyba tylko dla zaznaczenia, że coś takiego powstało, że można było to łatwo zrobić lepiej, że to może pierwszy film traktujący o zupełnym osamotnieniu w Kosmosie. No i dla znawców gatunku S/F to jednak pozycja obowiązkowa, bo nie naśladuje niczego, w znaczącym stopniu, otwiera za to nowe tematy, dla następnych, lepszych twórców.

Komentarze