"Mindhunter"

 

Serial z NetFlixa "Mindhunter" (2017-2019, dwie serie) (https://www.filmweb.pl/serial/Mindhunter-2017-764111), to zapewne szeroko oglądany i głośny obiekt pożądania serialowych, czyli telewizyjnych/komputerowych widzów. Moim zdaniem jego niezwykłość zasadza się w łączeniu tak wielu, oczywistych dla dzisiejszych czasów filmowych, elementów. Poprawność doboru postaci, zróżnicowanie rasowe i seksualne, klasyczna forma przekazu treści o policji/FBI, sam temat, który potrafi zainteresować niemal każdego, w końcu Amerykanie nauczyli chyba już cały świat, że kryminalistyka na ekranie, jest równie fascynująca co miłość.

Ale twórcom "Mindhuntera" udało się skomponować te i inne oczywiste składniki w taki sposób, że przyciągnęli uwagę widzów na nowo, inaczej. No może nie wszystkich widzów. Tych młodszych, żadnych silnych emocji wizualnych, krwistych intryg, płytkich, łatwo zrozumiałych dialogów, silnych, jednoznacznych postaci bohaterskich... tych widzów nie przyciągnęli, czyli chyba bardzo wielu.

"Mindhunter" jak każdy dobry film, bazuje na kontrastach. To przykuwa uwagę i trzyma w napięciu. Temat seryjnych morderców jest ekscytujący. Zjednuje zainteresowanie, bo rodzi skrajne emocje, dotyka najskrytszych pokus, jakie drzemią w nas. Kiedyś wstydliwie odwracaliśmy oczy od takich tematów, ale dziś już się nie wstydzimy i pełnym zaangażowaniem śledzimy co też ten reżyser nam zaraz pokaże. To jak zwalnianie przy wypadku na drodze. Policjant macha ręką, każe przejeżdżać szybciej, ale prawie każdy zwalnia, syci się katastrofą, krwią, ogniem, wynaturzeniem sytuacji, odmiennością od codziennej, przewidywalnej nudy. Przyzwoitość i współczucie nie mają tu nic do rzeczy. Odrzucamy je w imię zainteresowania, bo ono jest bardziej pierwotne.

Tak samo jest z obrzydliwymi jednostkami naszej społeczności. Oglądamy je jak okazy z bestiarium, ze skrywanym zainteresowaniem odmiennością. Nie rozumiemy, ale są tak interesujący, bo są wyjątkowi w naszym życiu, na dodatek twórcy serialu karmią nas kontrastem ich osobowości, wydają się normalni, nawet przyjaźni. Autorzy serialu "Mindhunetr" postarali się o bardzo rzeczywiste przedstawienie tych postaci wyciąganych z lochów odrazy. Czasami ocierają się o prawdziwość ich motywów zbrodni. Udało im się odnaleźć nowy format przekazu treści o tych postaciach, tchnąć w nie odrobinę naturalności i... kontrastu, który ponownie przyciąga. Hannibal był uroczym panem, miło było z takim pogadać w pociągu, czy samolocie. Ale nie można było dostrzec w tej postaci grozy, dopóki nie chciał jej pokazać. W postaciach z "Mindhuntera" groza jest obecna non-stop i połączona z normalnymi, ludzkimi cechami. Przez to te osoby wydają się bardziej nam, widzom bliskie, naturalne, wiarygodne. Każdy może odnaleźć w nich cząstkę siebie, a może więcej niż cząstkę.

Opowieść o bestiach przenika do sfery 'normalnej', do życia codziennego naszych bohaterów. Powoli dowiadujemy się, że w każdym z nich tkwi jakaś odstępność od przyjętej normalności, od średniej jaką uznaliśmy za normę. Jeden jest żyjącym w ukryciu kościoła i udanej rodziny gejem, druga lesbijką ukrywającą się przed światem, by nie stracić szacunku i pracy, trzeci ma sześcioletniego syna, który ukrzyżował martwe dziecko, czwarty jest skrytym socjopatą nie panującym nad egzaltacją swych przekonań. Normalni ich tylko otaczają, to postacie z piątego kręgu.

Taki zabieg rozmycia wartości, norm, także moralnych w jakie widz wierzy, ma wprawiać nas w ten ciekawy suspens, jakim twórcy nas przyciągają. Niepewność następujących zdarzeń. Ma wzbudzać ciekawość podglądacza, który spostrzega, że ciągle są nowe tajemnice do odkrycia, że to jeszcze nie koniec. Taki zabieg ma też spowodować odejście do zero-jdynkowego postrzegania fabuły i postaci. Ma nam powiedzieć, że ideały nie istnieją, a wszystko jest realne, jak w życiu, popaprane.

Więcej o aktorach, bardzo dobrych aktorach. To nie są gwiazdy z Hollywood i dobrze. Serial rządzi się swoimi prawami. Zobaczyć nową, nieznaną twarz w serialu jest oczywiste. Odkrywanie, że istnieją dobrzy aktorzy, ale nie gwiazdorzy, jest częścią wciągania się w serial.

Główny bohater, agent FBI od powtarzalnych morderstw, Holden Ford, w tej roli znakomity Jonathan Groff, jest nieśmiałym, zamkniętym w sobie, odgrodzonym od normalności, niepasującym do niej, aktywistą FBI, który nie potrafi odbębniać roboty i iść do domu, chce czegoś więcej. Serial ma to prawo, aby pokazywać więcej, mieć dłuższą linię czasu. "Mindhunter" świetnie to wykorzystuje. Zamiast robić dłużyzny, rozwadniać temat, z braku pomysłów na więcej, stara się wydobyć z fabuły to czego normalny film często nie daje rady odnaleźć. Holden jest właściwym przykładem, aby pokazać jak świetnie twórcy "Mindhuntera" ukazali płynący w serialu czas.

W sadze "Gwiezdne wojny" Lucas musiał się nieźle napracować, aby pokazać historię jednego człowieka - Skywalkera. Od czasów gdy był chłopcem, aż po śmierć. Serial ma inne możliwości. Siedzimy w nim długo, czasu jest sporo więcej. W "Mindhuner" Holden zaczyna jako niedoświadczony agent, dopiero szukający swojej drogi rozwoju, celu jakiemu mógłby się poświęcić. Widzimy jak wiele czynników musi się złożyć na to, aby ten cel mógł odnaleźć i aby mógł w jego kierunku pójść. Jest jak w życiu, i nasi przyjaciele i wrogowie, i całe tło, każdy element z osobna, tworzą naszą przyszłość. To nieprawda, że sami wykuwamy swój los, że talent wystarczy i praca też, jak to zwykli gadać pełni samouwielbienia, ludzie sukcesu. W serialu można pokazać jak wiele elementów składa się na sukces, że sama droga do niego jest osiągnięciem, a cel może być nigdy nie dotknięty, bo jest tylko iluzją.

Razem z Holdenem zmieniają się też inne postacie wokół niego. Nie ma miejsca na postacie czarno-białe, wszystkie są szare, jak w życiu które nas otacza. Tu serial wykorzystuje kolejny atut - ma możliwość bycia bardziej ludzki, opowiadać o codzienności jaka widza otacza, a nie o tym co mogłoby się wydarzyć w wyjątkowej sytuacji, filmu sensacyjnego.

Goff odnalazł swój środek wyrazu w postaci Holdena Forda. Trzyma się go przez 18 odcinków, dwóch serii. Ale co najważniejsze, potrafi zmieniać swoją postać, zgodnie z tym jakby ewoluowała i dorastała w normalnym życiu, nabierając doświadczenia, przekonania o swej wartości, pewności siebie już nie chłopca, ale dorosłego faceta, agenta specjalnego FBI. Można robić taki serial dwa lata, ale trzeba umieć utrzymać świadomość postaci jaką się gra, w zależności od sceny jaką się robi tego, konkretnego dnia. Przecież w tworzeniu filmu, nigdy nie robi się scen chronologicznie, tak jak potem się je montuje w filmie.

Bardziej stabilną postacią jest Bill Tench, w tej roli magnetyzujący Holt McCallany. Gra człowieka już doświadczonego, stabilnego, starszego partnera w pracy FBI. Ale też takiego, który potrafi adaptować się do nowych ról. Nie zmieniają go jednak osobiście. On jest jak skała, którą w każdym odcinku oglądamy z innej strony, a życie odmienia się codzień wokół niego. Jego żona Nancy (Stacey Roca), kipi dulszczyzną i bezrozumnymi emocjami matki. Każdy, silny związek oparty jest na przeciwnościach, ale tutaj mamy dysharmonię. Taką typową, amerykańską. On pracuje, ona siedzi w domu i pilnuje syna. On istnieje w swoim świecie seryjnych morderców, ona w świecie syna i matczynej, ślepej miłości. Nie ma wzajemnego wspierania się, rozumienia się, nie ma partnerstwa, jest tylko wspólny dom i obowiązek rodzicielski. On nagina się do jej świata, aby podtrzymać trwałość iluzji wspólnego życia, bo daje mu ona poczucie bezpieczeństwa i celu życia. Ona próbuje go wymodelować tak, aby pasował jej rozmiarem do torebki i funkcją do kuchni, bo stanowi dla niej jedyną gwarancję realizacji planu rodzinnego.

W ogóle temat związków w tm serialu jest ciekawie opowiadany. Bez nadziei na lepsze jutro. Od razu twórcy "Mindhuntera" sprzedają nam przeczucie, że to nie ma sensu, że to może działa dziś, ale zaraz musi się rozpaść, że jedynym łącznikiem jest klej egzystencjonalny, czyli namiętność behawioralna. To przecież jest tematem filmu - behawioryzm, najczęściej seksualny, seryjnych morderców. Siłą rzeczy musi też zahaczać o życie osobiste agentów FBI i je modyfikować w naszych oczach, jak kolor okularów przez jakie patrzymy.

Mamy więc kolejne związki seksualne naszych bohaterów i kolejne psychoanalizy ich istnienia i rozpadu. Jest tam dużo treści, czasami przeładowanej gotowymi wnioskami, ale trafnej. Szkoda, że tutaj jest tak dużo, a tak mało o tych seryjnych...

Związek Holdena i Billa wydaje się być niestandardowy od samego początku. Nie możemy dostrzec w tych dwoje zwykłych partnerów z policyjnego radiowozu, śledczych związanych przyjaźnią i uzależnieniem. Holden i Bill spotykają się prawie przypadkowo, ale z ich wspólnej pracy wychodzi nowy dział rozwoju metodologii FBI.

Bill nie jest twórcą, nie ma wizji celu i możliwości kreacyjnych. Jest tak na prawdę pomocnikiem Holdena, wykonawcą jego pomysłów, a potem też jego strażnikiem rzeczywistości. Pierwsza seria kończy się uświadomieniem, że każdy w zespole gra samodzielnie, nie zawsze do tej samej bramki. To przecież absurd dla kochających kryminalne seriale i filmy. Policjanci muszą działać razem, wespół, w zespół ochraniać się i wierzyć sobie, aby przetrwać psychicznie i fizycznie w tej robocie. Do takiej wykładni partnerstwa doprowadzili nas twórcy amerykańskich kryminałów. Ale "Mindhunter" pokazuje bardziej życie niż sensację. Mnie przekonał do bardziej naturalnej formy partnerstwa w pracy policyjnej. Jak w życiu, czasami lubimy kolegę z pracy, a czasami działa nam na nerwy. Czasami z nim konkurujemy, a czasami wspieramy w realizacji jego pomysłów, kiedy sami mamy w tym interes. Jak w życiu.

Trzecia, najważniejsza postać to Wendy Carr, w tej roli niezwykle elektryzująca, fantastyczna Anna Torv. Jak dla mnie to najlepsza aktorka w tym serialu. Oczywiście zawsze pojawia się w takiej sytuacji pytanie - co to jest dobre aktorstwo? Ja nie muszę lubić postać, czy nawet aktora prywatnie, aby fascynować się bohaterem jakiego odgrywa. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Ale z Anna Torv jest nieco inaczej. Jej stoicka zmysłowość, erotyczny wręcz, urok mimiki ust, działają na mnie silnie. Więc, czy dobrze gra, czy po prostu, po ludzku podoba mi się ten człowiek w tej postaci. Koniec końców, sądzę że gra doskonale, że znalazła postać w swojej wyobraźni i potrafiła ją zdefiniować przed kamerą, pokazać bardzo realistycznie i mimo, że to postać niecodzienna, przedstawić ją wiarygodnie, trafić w nasze, widza wyobrażenie takiej istoty w życiu.

Rzadko w filmach jest miejsce na pokazywanie skrytych cech charakteru, nie ma czasu na pokazanie wnętrza postaci w codziennych zachowaniach. Narrację zarysu psychologicznego drugoplanowej postaci robi się schematycznie, przejaskrawia pewne elementy i pomija te bardziej skomplikowane. Żongluje się schematami i archetypami istniejącymi w wyobraźni widzów jak gotowce, do których można się odwołać i to wystarczy, aby wywołać pożądany przez reżysera efekt.

W dobrym serialu można pokusić się o szerszy obraz drugo- i trzecioplanowych bohaterów. Wendy Carr jest taką postacią, którą możemy w "Mindhunter" poznać bardziej niż pobieżnie. Właściwie odkryć na nowo, zbudować właśnie nowy archetyp w głowie, aby inny reżyser mógł go potem wykorzystać. Nie ma pośpiechu z rysowaniem charakteru osoby, poznajemy ją powoli. Najpierw sądzimy, że to tylko człowiek, jakiego główni bohaterowie spotykają po drodze, jeden z wielu. Ale życie, a może to jednak zaplanowany scenariusz zmusza, tego człowieka aby wplątał się w główny wątek filmu i wpłynął silnie na losy bohaterów.

Tak właśnie twórcy serialu "Mindhunter" planują fabułę. Jakby od niechcenia, jakby bez myśli przewodniej, bez rozpoznania celu do jakiego chcą dojść. Po prostu opowiadają co się dzieje w życiu agenta specjalnego FBI Holdena Forda. Takie odnosi się wrażenie i jest ono przyjemne. Ten iluzoryczny brak celowości działania uspokaja emocje, daje pozór podglądania, jakbyśmy uczestniczyli w doskonałych reality-show. Dlatego wciąga silniej, niż normalny film, będący w ciągłym pośpiechu, gdzie brak miejsca na dokładne scharakteryzowanie postaci drugo- i trzecioplanowych, a tym samym na maksymalizację poczucia naturalności u widza.

Jest jeszcze coś co nakręca poczucie rzeczywistości w odbiorze tego serialu. Większość hollywoodzkich gniotów przyzwyczaiła nas do wyczekiwanych scen. Już wiemy kiedy ktoś dostanie w łeb baseballem, wiemy kiedy 'on ją pocałuje', wiemy kiedy 'zaraz coś się wydarzy'. To proste schematy reżyserii, tylko niewielu potrafi zrobić to samo inaczej i zaskoczyć. W tym serialu twórcy ciągle robią normalne rzeczy inaczej, no może nie w drugiej serii. W końcu przestajemy się już spodziewać, że zaraz to... bo zwykle w takiej sytuacji to on wziął i...

Mimo to, w drugiej serii naszego serialu, twórcy jednak nieco popłynęli z czasem. Odniosłem wrażenie, że więcej miejsca poświęcili na określanie zmiennych środowiskowych, charakteryzację tła fabuły, a mniej na przekaz treści, na miąższ samej akcji filmu. Pierwszym powodem, jaki przychodzi mi do głowy, dlaczego tak się stało, jest oczywisty brak pomysłów u scenarzystów. Ale nie jestem tego pewien.

W tym serialu postacie ewoluują, dorastają, ale także i fabuła się zmienia. Niemal co drugi odcinek zachodzi zmiana opowiadanych treści. To czym się zajmowaliśmy w pierwszych odcinkach, nie jest już tym samym co przy końcu drugiej serii. Niby to ta sama działka FBI, ale tematy już różne. Być może zmiana czasu płynięcia akcji, rozwlekanie treści, spłycanie przekazu było zamierzone. Na początku dowiadywaliśmy się, jak rodziła się nowa gałąź metodologii FBI. To było ciekawe. Ale potem trzeba się wziąć do roboty w terenie, do sprawdzania tego, co wykombinowaliśmy w laboratorium i to już nie jest takie odkrywcze.

Inne postacie są równie interesujące. Obaj szefowie wydziału, najpierw Shepard (Cotter Smith) nie daje możliwości zaszufladkowania go do grona twardogłowych, tępych przetrwalników zatopionych w formalnie, czekających na spokojną emeryturę. A potem Gunn (Michael Cerveris), nie pozwala spokojnie przyjąć postaci szefa, jako takiego surowego ojca, trzymającego pieczę nad całością, aby nie wymknęła się spod kontroli. Obaj ciągle zaskakują jako postacie i jako odgrywający je aktorzy, zwłaszcza Cerveris, chyba nowe wcielenie Yula Brynnera, który wzrokiem potrafił gasić świeczki i rozpalać żądze. Obaj budują niepokój w tle zdarzeń, a także czujemy, że nie pozwalają na spokój umysłów naszych bohaterów. Mamy odnieść wrażenie, że praca twórcza jednostki FBI, wymyślających nowe sposoby łapania morderców seryjnych, to proces artystyczny, rodzący nową twórczość w bólach egzytstencjonalnych. Czyli znowu jak w życiu.

Może jeszcze o dialogach. Nie są tak trudne jak w 'młodym Woodym Allenie', ale to często slang psychoanalizy. Dla mnie fascynujący, chociaż mało odkrywczy, ale dla normalnego widza może być bałamutny. Sądzę, że to także świadomy wybór twórców serialu, mający na celu dać przeświadczenie o zawiłości tematu, profesjonalizmie postaci. Ma też zakreślać ramy tematyczne, w jakich się poruszamy, dodawać realizmu fabule. No i na koniec, to najważniejsze, ma przyciągać widza odkrywczością.

To kolejny element nowoczesności. Dziś wiele ludzi interesuje się analizowaniem swej osobowości. Masowo odkryliśmy ją niedawno, fascynuje nas jej sposób działania. Nie potrzebujemy jednak wiedzy o tym 'jak działa', chcemy tylko wiedzieć 'że działa', że coś takiego jest i ludzkość już to coś opisała. Klasyfikacja wiedzy, to także fascynacja popkultury. Przecież dobrze się sprzedają treści popularnonaukowe.

"Mindhunter" wychodzi naprzeciw takim potrzebom. Nie dowiadujemy się z serialu zbyt wiele o tym jak działa umysł mordercy 'wariata'. Fascynują nas rozmowy jakie odgrywane są z więźniami, wciągają nas, bo są odkrywcze, pokazują kolejne sfery życia jakich nieznaliśmy. Coś jak film o 'czarnych dziurach' w Kosmosie. Twórcy serialu jednak nie idą dalej, nie tłumaczą, prawie nie wykorzystuą w fabule treści jakich dotykają. Trochę mnie to irytowało, że zatrzymywali się tuż przed wnioskami, że nie pokazano ich prawdziwej pracy naukowej na wydziale FBI, tylko ciągle o tej pracy mówiono. Ale to, jak sądzę, też zabieg profesjonalistów - nie pokazuj nazbyt wiele treści niezrozumiałych przez tłum, on tego nie potrzebuje.

Dialogi mają w sobie też dla mnie irytującą nierówność merytoryczną. Z jednej strony postacie, fachowcy w dziedzinie psychoanalizy, dokazują aż miło w poszukiwaniu zawiłego sensu w czyichś zachowaniach. A z drugiej strony, w sytuacjach, które nabrzmiały emocjami, nie potrafią wykazać się niewielkim doświadczeniem, aby wszystko wyprowadzić na prostą. No ale po co wyprowadzać i kończyć wątek, skoro on musi trwać w niezrozumieniu, to daje możliwość dalszej opowieści o skonfliktowanych ze sobą ludziach.

Nie potrafiłem znaleźć grubego powiązania między pracą naukową jaką bohaterowie robili w pierwszej serii, z pracą w terenie jaką robili w drugiej. Czasami zastanawiałem się nawet, po co otwierali nowy dział behawiorystyki na wydziale FBI, skoro z niego nie korzystają. Ale twórcy zadbali także o to. To znowu miało być 'samo życie', na koniec drugiej serii, wyświetlili napis, mający poświadczać, że praca w terenie była faktem, na prawdę się odbyła i dlatego może nie pasować do pracy naukowej wydziału. Mówią - nie wymyśliliśmy tego aby pasowało, wzięliśmy to co życie nam dało.

Na koniec o muzyce i zgodności czasowej. Muzyka jest niezwykle odkrywcza, chociaż stara. Po prostu doskonale dobrana do treści. Mimo to czasami nie jest tak stara jak ramy czasowe, w jakich rozgrywa się serial (przełom lat '70-tych i '80-tych).

Choreografia jest poprawna, ale zbyt wymuskana, zbyt nienaturalna. O ile dobrze zadbano o realizm plenerów, budynków, wnętrz domów, wyposażenia domów, ubrań aktorów, o tyle nie zadbano o ulice i samochody. Są nienaturalnie sterylne. Może było za drogo dla bezustannie zadłużonego NetFlixa.

Rodzynek dla znawców tematu. Wielu oglądało film "Blues Brothers". Zaczyna się wyjściem jednego z braci Blues z więzienia Joliet w Illinois. Ten film kręcono w 1981. Pamiętacie jak wyglądała rzeczywistość przed fasadą więzienia? Nijak to nie pasuje do tego samego miejsca pokazywanego w serialu dziś kręconym, ale mającym obrazować czas z 1979.

Komentarze