"Zimna wojna"
Wczoraj, z zaskoczenia wziął mnie film "Zimna wojna" z 2018 (https://www.filmweb.pl/film/Zimna+wojna-2018-764039). Powiedziałem sobie - a niech tam, to pewnie jakiś kolejny gniot o Polsce pod ruską okupacją, ale nie mam nic innego. Tak to jest, jak się nie wie, na co idzie się do kina.
"Zimna wojna" to nie jest film o Tej zimnej wojnie, tylko o zupełnie innej. Film jest szorstki, zgrzebny, nierówny, jak klisze filmów przedwojennych. Ale niesie w sobie duży ładunek emocji i potrafi wprowadzić w taki trans, kiedy człowiek znajduje się w innym miejscu, tam po drugiej stronie ekranu, albo może nawet bardziej we własnej wyobraźni.
Ten film wodzi na pokuszenie, by marzyć i na chwilę oderwać się od dnia codziennego. Jest jak jesienne ognisko, które robi dużo dymu z palonych, mokrych liści drzew. Przechodzisz mimo, ktoś na podwórku za domem robi ogień, a twoja droga wiedzie przez smugę dymu. Na chwilę świat dookoła znika, oczy łzawią, zapach otumania, wybiera wspomnienia z twej głowy. Idziesz dalej w zapamiętanym kierunku, ale jakby w innej rzeczywistości. Taki jest ten film, ma wpływać na fantazję, a sam jest jak nieuchwytny, gryzący dym.
"Zimna wojna" to film o cierpkiej, trudnej, chorej miłości. W okresie pełnego socrealizmu spotyka się dwoje ludzi z całkowicie odmiennych środowisk, dużej różnicy wieku, w okolicznościach ich uczuciu nieprzyjaznych. Tak na prawdę spotykają się ich niepohamowane instynkty, a umysłowość temu przeczy i doprowadza do sprzeczności, zmusza do zachowań których żałują. Tych dwoje niedopasowanych do siebie ludzi ciągle się odpycha i tylko zmysłowość nie pozwala im się od siebie oddalić.
Na pozór to piękna sprawa, tak kochać. Piękna do pokazania, ale nie do pozazdroszczenia. Oboje próbują poukładać sobie życie osobno, z kim innym, ale nie mogą istnieć osobo. Rzecz nie do rozważnego zrozumienia. Ludzie potrafią komplikować rzeczy proste. Przymus ciała do prokreacji filtrują przez umysł i wychodzi z tego już coś innego, cała poezja życia, jego sens i bezsens.
Zapisałbym ten film na wzmożenie melancholii jesiennej, ale w zimie mrozi, chociaż pozostawia dobry smak i wspomnienie. Nie ma w nim wiele treści do przekazania, za to całkiem dobre aktorstwo. Kot stanął na wysokości zadania. Szyc jak zwykle czarująco niepokojący. Ale Joanna Kulig wykonała tu ciekawą pracę, jak przyprawa konieczna do zaakcentowania potrawy, sprawienia aby miała w sobie to coś. Dzięki swojemu szorstkiemu, bezczelnemu głosowi i wojowniczym, jadowitym, nieokrzesanym dialogom, nadała właściwy ton całości, konieczny kontrast i wyostrzenie. Nie bez znaczenia była także jej postawa energicznej, przebojowej, zdecydowanej chłopki, z jednoznaczną osobowością, świadomą drogi, ale nie celu.
Wielka szkoda, że panowie dźwiękowcy, nazwisk nie pamiętam z końcowych napisów, tak po polsku spieprzyli stronę właśnie dźwiękową. Tą która miała nadawać całości magii. Przecież film jest o ludziach związanych z muzyką. Dobrej muzyki i śpiewu jest tam wiele, to jakoś zaaranżowano, ale co u diabła stało się z kwestiami wypowiadanymi przez aktorów. Do cholery połowy nie słychać! Jakie to polskie i ciągle, przez dziesięciolecia w polskich filmach ta strona kuleje.
Kierownik planu też nieco zawalił sprawę samochodową. Plenery i choreografia całkiem OK, ale kto uwierzy, że w 1949, w Polsce, jakieś kwaśne dyzie szukający talentów wokalnych i tanecznych, jadą przez siermiężny krajobraz wschodniopolski, bez lasów, w zimnej mgle Citroenem H, którego produkcję rozpoczęto we Francji ledwie dwa lata wcześniej. Nawiasem pisząc, we Francji nazywano go Belmondo, ale to dużo później. Powinni jechać GAZem55.
Komentarze
Prześlij komentarz