"Birdman"

 

Obejrzałem sobie film oscarowy, "Birdman" z 2014 (https://www.filmweb.pl/film/Birdman-2014-680709). Film ciekawy, jak nowe oblicze dzieł Woodego Allena. Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, więc siedzimy w świecie rzemieślników estrady, bojowników o sztukę i artyzm. Film jest ciągiem długich ujęć w stylu Allena, gdzie gadające głowy konstruują ciekawą akcję. Akcję, która rozgrywa się w całości pomiędzy bohaterami, jest budowana dialogami i wytryskami niepohamowanych emocji. Ale ta akcja wciąga, nosi znamiona klasycznej opowieści o postaci podstarzałego aktora, dawnej gwiazdy Hollywoodu. Akcja pulsuje emocjami, faluje tempem zdarzeń. Fabuła jest intrygująca, chociaż przekaz wartości nie jest głęboki, nie dowiadujemy się ciekawych prawd o człowieku, o stosunkach międzyludzkich. Postacie są raczej płytkie, szarpią nimi zwykłe emocje, konflikty mają źródło w nieporozumieniach, nieakceptacji drugiego człowieka, nieznajomości samego siebie, braku konsekwentności w postępowaniu, słabości podejmowanych wyborów i ich niecelności. Postacie są ludźmi takimi jak większość z nas, pogubionymi w życiu, uwiązanymi do z dawna powziętych obowiązków, widzącymi siebie samych w marzeniach, a nie w realnej rzeczywistości, kompulsywnie poszukującymi potwierdzenia swojej urojonej wartości.

Michael Keaton wspaniale wszedł w rolę. Być może, ponieważ częściowo była bliska jego sercu. Sam miał podobnie napisany scenariusz swojego życia, być może sam przeżywał podobne zapaści celowości działania, jak bohater, którego grał w "Birdmanie". Gra upadłą gwiazdę Hollywoodu, taką jaką widz się spodziewa. Ma w sobie wszelkie cechy skrywanej urazy do losu, że dobra passa już się skończyła. Kipi złudzeniami własnej wielkości, pcha go to do małostkowości i egocentryzmu, to z kolei obnaża przed widzami jego brzydkie wnętrze, a symbolicznie widzimy jego brzydkie zewnętrze. Keaton nie oszczędza nam widoku zaniedbanego, pokrzywionego ciała w goliźnie.

Finalnie odkrywamy jednak w jego wnętrzu prawdę i całkiem normalną, pozytywna zwykłość. Kolejny sukces zawodowy daje mu spokój, wycisza emocje wyciągające z niego same negatywne cechy i wraca go do naturalnego stanu wewnętrznej beztroski. W tym procesie też jest jak większość ludzi. Wystarczy podgrzać atmosferę, na przykład utratą pieniędzy, albo konfliktem rodzinnym, zawodowym, utratą twarzy, a wychodzi z nas to co najgorsze, a może prawdziwe. Kiedy konflikt zostaje rozwiązany, wracamy do sielskiej ułudy nas samych.

Keaton postarał się uwiarygodnić swoją postać wspaniała mimiką twarzy, a także samą postawą ciała. Zwykle odgrywał role zmieszanych komizmem z tragizmem postaci i tu także coś z tego zaczerpnął. Miejscami reżyser wykorzystał ujęcia z kamery telewizyjnej, z kamery amatorskiego smartphona, dla relacji z życia wziętej, ale także dla większego realizmu postaci, która nie udaje, nie gra w tych momentach, ale my ją podglądamy jak istnieje na prawdę. Keaton dał sobie radę nawet w tych sytuacjach, usztywniając się, jak po ośmieszonej gwieździe Hollywood byśmy się spodziewali. Nie udaje mu się jednak wydobyć głębi z postaci, ale tak została napisana, mamy ją oglądać powierzchownie, tak jak bohater sam siebie widzi.

Będąc przy świetnym Keatonie, warto zaznaczyć ciekawy montaż i kreacjonizm kamery. Reżyser, którego nazwisko trudno wymienić, zmiksował świat wyobrażony głównego bohatera, ze światem rzeczywistym i pociągnął to jednym, długim ujęciem, aby urealnić nasz odbiór wewnętrznego życia postaci. Gubimy się w tym co prawdziwe, a co urojone i tak ma być. Z początku to irytuje, ale to też jest zamierzone, jak denerwujący bębniarz w tle. Mamy bardziej wczuć się w postać i to jak ona się na prawdę czuje. Bezustanne dialogi o wiarygodnej grze aktorskiej, zwyczajne na Broadwayu, mają nas utwierdzić w przekonaniu, że gra jest życiem. W końcu każdy tu gra jakąś postać, nawet jeśli nie stoi na scenie. Nie powiedziałem tego wcześniej, ale "Birdman" opowiada o tym, jak upadły aktor z Hollywood, staje się reżyserem sztuki na deskach teatru Broadwayu, przygotowania premiery są kanwą tego filmu.

Keatona otaczają świetni aktorzy. Edward Norton stanął na wysokości niemal tej samej co Keaton. Brawurowo odegrał rolę nadpobudliwego aktora, który już dawno pogubił się w tym co jest grą, a co życiem. Gorliwie stara się być prawdziwy w scenach, które gra na deskach teatru, tam szuka siebie, dawno zgubionego pomiędzy rolami w jakie się wczuwał i pokochał bardziej niźli samego siebie. Jest odległy od widza, udający siebie pozer, bo zagubił już drogę do swego domu.

Reszta postaci, nawet tych nieaktorów, także ma nas wprowadzić w przekonanie, że prawdziwa sztuka Broadwayu rodzi się w bólach egzystencjonalnych, w konflikcie poglądów na scenariusz, osobistych animozjach aktorów, problemach technicznych i finansowych, wreszcie w chaosie, gdzie nikt już nie wie co czyni i zaczyna czynić tknięty palcem boga... wtedy powstaje prawdziwa sztuka przez duże "S".

A właśnie do takiej sztuki aspirowały ambicje głównego bohatera, który jak Marylin Monroe ucząca się aktorstwa u najznamienitszych przedstawicieli tej profesji na Broadwayu, szukał potwierdzenia swej wartości w dokonaniu czegoś, co przez ogół jest uznawane za wartościowe. Być gwiazdą Hollywood to za mało, kiedy dorosło się do stwierdzenia, że Birdman, człowiek ze skrzydłami w filmach akcji, to nie jest szczyt aktorstwa. Keaton szuka potwierdzenia swego warsztatu u znawców sztuki. Zupełnie jak próbowała to robić Monroe. To chyba odwieczny paradygmat aktorów Hollywood. Spełnionych finansowo, ale niedowartościowanych publiką, dla której są idolami.

Wszystkie postacie wiodące w "Birdmanie" grają tą samą rolę. To kolejne nawiązanie do filmów Allena. Każdy ma inny charakter, inną przeszłość, inne możliwości, ale każdy jest niespełnionym w swych oczekiwaniach aktorem, albo chociażby kreatorem własnego życia. Każdemu wydaje się, że trzyma mocno ster swego okrętu, ale on płynie nie tam, gdzie trzeba.

Pośród aktorów tego filmu nie ma czarnych owiec. Facet co ma twardo stąpać po ziemi i trzymać cały ten 'teatr' w ryzach realnego świata - Zach Galifianakis też przeżywa najwyższy rozstrój nerwowy, kiedy wszystko się wali i też szuka siebie pośród zgliszczy. Córka Birdmana - świetna Emma Stone, próbuje wylądować na 'nowym', po odwyku. Kolejna aktorka przeżywająca kryzys i uniesienie grą na Broadwayu - Naomi Watts, doskonale wczuwa się w rolę poszukującej wartości w byciu aktorką sceniczną.

Na koniec jednak dochodzę do wniosku, że płytkość tego filmu, przy całej jego spektakularnie doskonałej stronie rzemieślniczej, powoduje że nie jestem do niego przekonany. Czuję się wręcz zawiedziony opowieścią, może dlatego że oczekiwałem czegoś więcej. Tak jak postacie grane w tym filmie, niezaspokojone oczekiwanie nie pozwoliło mi cieszyć się tym co mam, co jest wystarczająco dobre by odczuwać radość z istnienia. Szukałem głębi przekazu w "Birdmanie", tak jak Keaton w tym filmie szukał wartości w sobie. Ale czy za niepowodzenie w poszukiwaniach, jest winne to co mamy? Może jest tak jak w podróży - "uważaj kiedy wychodzisz za próg", bo nigdy już nie wrócisz do tego samego domu.

Komentarze