"Drugie życie króla"
W końcu udało mi się ściągnąć film który kiedyś widziałem, ale chciałem doń wrócić, "Drugie życie króla" z 2012 (https://www.filmweb.pl/.../Drugie+%C5%BCycie+kr%C3%B3la...). Oryginalny tytuł jest o wiele mniej mylący, jak fabuła, po prostu "Arthur Newman".
Tytułowy bohater to człowiek cokolwiek przygasły w swej nudnej codzienności kierownika działu FedEx. Wpadamy z fabułą w jego życie, w momencie, kiedy już podjął nieodwołalną decyzję, aby uśmiercić Wallace Avery, czyli siebie, szczura korporacyjnego, nieudanego ojca, męża, kochanka i przegranego, nieakceptującego samego siebie faceta. Uśmiercić nieudaną wersję siebie i powstać na nowo, pod postacią wymyślonego Arthura Newmana. Człowieka utkanego z mitu, pożądania, niespełnionych marzeń, odreagowania.
Nie wiemy co spowodowało, że nagle zdecydował się na taki drastyczny ruch, to nie jest istotne, ważne że facet wchodzi w nową rolę. O tym właśnie jest ten film, o wymyśleniu sobie nowej roli dla swojego dalszego życia, odrzuceniu starego garnituru, jak wąż skóry i spróbowanie wszystkiego od nowa, bez zdawania się na łut szczęścia, na szanse dawane od losu. Start 'od nowa', od razu w dobrze napisanej roli.
Oczywiście taki pomysł siedzi w każdej głowie dorosłego człowieka, a jeśli jeszcze nie, to będzie siedział. Bo nikt do końca nie jest zadowolony ze swego życia. Każdy chciałby spróbować żyć od nowa, by skorzystać z tych szans, które przepuściliśmy. Wyjściem na przeciw marzeniom każdego szaraczka, twórcy tego filmu, chcieli zapewnić sobie oglądalność. I to im się udało.
Fabuła jest płytka, nie pozostawia po zapoznaniu się z nią, wrażenia głębszej treści. Ale doskonała gra aktorów, wspaniały montaż i muzyka, tworzą wciągającą atmosferę kolejnego filmu drogi, amerykańskiej drogi. Film jest pusty, ale jego wartość tkwi w uprzyjemnianiu czasu, jaki poświęcimy na jego oglądanie.
No może humaniści by się przyczepili, przecież główny bohater lansuje wartości rodzinne, moralne, przebywa tą 'amerykańską drogę', by pojąć, że od własnego Ja nie da się uciec w inne, wymyślone Ja. Dowiaduje się wreszcie, dzięki porażce, że to co miał jest bardziej wartościowe, od tego co mógłby mieć, gdyby mu się udało. Przy okazji przebywania tej 'amerykańskiej drogi', ratuje z czeluści zapaści życiowej, pewną ponętną kobietę i wskazuje jej właściwy, bo moralizatorski, kierunek jakim dalej podążać przez życie powinna. A ona oczywiście z tego skwapliwie korzysta, jakby sama nie mogła na taką, prostą rzec wpaść.
Dla mnie są to moralizatorskie slogany hollywoodzkie, warte tyle co zeschły liść na ścieżce w parku. Ale z pewnością dla wielu są to pryncypia, którym warto hołdować. Jednakowoż ten film zrobił na mnie kiedyś wrażenie i chciałem do niego wrócić, by... zrobił na mnie wrażenie ponownie. Właśnie atmosferą płynięcia w spokoju, bez targania z ster własnego losu, bez robienia fal. Jedyną akcją jest, precyzyjnie przemyślana ucieczka z życia kierownika działu FedExa, potem wszystko toczy się bez udziału woli bohatera. Przyjmuje to co los mu daje bez sprzeciwu, a nawet z akceptacją, po równo, tego co nieprzyjemne i błogie. Tym brakiem zaangażowania i sprzeciwu wygrywa, bo tak został napisany scenariusz, pewnie komu innemu by się to nie udało. Dlatego w napisach końcowych, pod które podłożono idiotyczną muzykę, powinno być podane "nie róbcie tego sami w domu".
Wcześniej, w dawnych latach, kiedy jeszcze nas Wallace dobrze się zapowiadał, kiedy nie przegrywał w decydujących zapasach z losem, był golfistą z szansą na stanie się Kimś, przez duże 'K'. Ale nie wystarczyło sił, może talentu. Życie przygięło go do kieratu pracy zarobkowej, pojawił się dzieciak, którego niezauważał, popadł w marazm, czyli to co większość ludzi na Ziemi uważa za normalne życie. Korzystając z przypadku, chciał spróbować na nowo być Kimś, porzucając starą skórę.
Większość z nas przez pierwszą połowę życia zakłada sobie na plecy kolejne homonta obowiązków, pomińmy tutaj przyczyny takiego nierozsądnego zachowania, a przez drugą połowę, próbuje je zdjąć tak, aby nie stracić twarzy. Nawet udane życie, nawet takie, którego inni ci zazdroszczą, potrafi ciążyć na tyle, aby marzyć o zaczynaniu od nowa.
Ta 'droga' na jaką rzucił się Arthur/Wallace jest takim pójściem na 'gigant'. Młodzi tego słowa nie znają, ale chodzi mniej więcej o to, aby rzucić to wszystko i gdzieś pojechać, z naciskiem na czasownik 'jechać'. Przebywanie drogi zmienia, ale nie nas, tylko nasze rozumienie nas samych. Człowieka nie da się zmienić, ale można sprawić, aby więcej zrozumiał, co może zmienić sposób podejmowania przez niego wyborów.
Być może właśnie przebywanie tej 'drogi' w "Arthur Newman" podoba mi się najbardziej. Kiedy nie wiesz co cię czeka jutro, każdy kolejny dzień jest inny od poprzedniego, chociaż wszystkie do kupy są takie same, kiedy spotkania innych 'podróżników' owocują otwieraniem się nowych możliwości. Arthur puścił się na gigant mając cel, dotarcie do miasteczka golfowego, by tam rozpocząć nowe życia jako instruktor dla bogatych buców. Ale tak na prawdę łaknął, przynajmniej tak ja chcę sądzić, jechać w 'drogę', rzucić się głową do przodu i z nadzieją w oczach. I może instruktorem golfa stać mu się nie udało przez głupią mitomanię, ale przebył 'drogę' do siebie, by móc wrócić z większym zrozumieniem samego siebie, w poprzednie, normalne życie.
'Droga' dwojga bohaterów, Arthura i popieprzonej ze strachu przed życiem Mike, jest okresem zabawy i refleksji, dotarciem do dna i odbiciem się od niego w dobrym kierunku. Arthur zachowuje rozsądek do końca i dzięki temu wypływa na powierzchnię tam gdzie powinien, ratując z odmętów zwątpienia również swoją koleżankę.
Po drodze, jadąc do celu, miasteczka golfowego, wskakują w przygodne życia innych ludzi. Włamują się do ich domów i odgrywają scenki rodzajowe z życia zwykłych, normalnych, poukładanych ludzi, jakby chcieli uciec od swojego giganta, od niepewności i pomieszania, w rozpoznane, zaplanowane, bezpieczne. W końcu nawiązuje się nić porozumienia i uczucia między tym dwojgiem i rozstają się jakby na chwilę, aby widz mógł ukończyć fabułę, zakończyć wraz z, już na powrót Wallace, jego 'drogę' do tych wartości jakie porzucił. Ucieczka by przeżyć oczyszczenie, taki reset, jak w komputerze, by na nowo wystartować, ale w tym samym.
Ciekawy film, chociaż nie na każdym musi robić takie wrażenie jak na mnie. Może wydać się nudnym, kiedy nie odnajdziemy w fabule realizacji osobistych potrzeb. Mimo to, świetny jak zawsze Colin Firth, który znalazł doskonałą wersję siebie, pasującą do modelu Wallace Avery, potrafi przyciągnąć do ekranu. Bardzo dobra Emily Blunt, przyciąga czym innym, ale równie silnie. A najbardziej ponętne jest rodzące się między tym dwojgiem uczucie. Pojawiające się bez intencji, jak przypadkowo rozsiany poprzedniej jesieni kwiat, z ziarenka przyniesionego wiatrem. No i któż nie chciałby przeżyć takiej przygody, takiego giganta.
Komentarze
Prześlij komentarz