"Przeżyliśmy wojnę"
Obejrzałem intrygujący film "Przeżyliśmy wojnę" z 1962 (https://www.filmweb.pl/.../Prze%C5%BCyli%C5%9Bmy+wojn%C4...), tytuł oryginalny "The Manchurian Candidate". Znowu reżyser John Frankenheimer. W tym samym roku nakręcił "Ptasznika z Alkatraz", ale "Przeżyliśmy wojnę" to zupełnie inaczej zrobiony film. Może to zasługa świetnego Franka Sinatry, a może po prostu inne podejście do tematu.
To też film czarno-biały, ale już kręcony w innej konwencji, bardziej nowoczesny, mniej poprawnie moralizatorski, fabuła prowadzona bardziej elastycznie, postacie bardziej ludzkie, bliższe naturalnemu życiu, aniżeli teatralnym symbolom, dramaturgia już nie taka naiwna. Być może to zasługa tematu filmu. To gatunek science fiction.
W tamtych latach modnym tematem było programowanie psychohipnotyczne. Nasz Lem też często w tym kierunku dryfował. Wtedy łatwo można było sprzedać literaturę, czy film S/F opowiadający o poszukiwaniach nadnaturalnych, nieodkrytych jeszcze doznań w obrębie naszej świadomości. Właściwie do dziś, nauka nie dokonała prawie żadnych odkryć w tej sferze. Ale wtedy wydawało się, że możliwości są nieograniczone. Tak jak dziś, lot na Marsa wydaje się laikom być całkiem możliwy.
"Przeżyliśmy wojnę" opowiada o kombatantach wojny w Korei, w latach '50-tych. Dostali się oni do niewoli i zostali poddani pewnym eksperymentalnym technikom programowania umysłu. Po powrocie do USA, mieli być użyci jak zdalnie sterowane roboty, tyle że w formie całkiem ludzkiej, do przeprowadzania akcji politycznych.
Jednakże skutki uboczne wdrażania warunkowania hipnotycznego, dają o sobie znać w życiu prywatnym. Frank, jako ten bohater alfa, zaczyna się zastanawiać i powoli odkrywa prawdę. Tymczasem trup pada gęsto, a kontrast między zachowaniem zaprogramowanym bohaterów, w stanie hipnozy, a tym normalnym, z życia codziennego jest ogromny. Reżyser bez skrupułów poświęca ważne postacie i te, które zjednują sobie szybko sympatie widza. Kochanek w hipnozie zabija swoją miłość życia. Nakręca w ten sposób dramatyzm sytuacji do maksimum. W końcu tracimy poczucie realności postaci i jego stanu pod wpływem hipnozy. Reżyser trzyma do końca widzów w przeświadczeniu, że 'ludzki robot' nie był w stanie oprzeć się warunkowaniu swojego umysłu i dojdzie do tragedii.
Bardzo lubię filmy z Sinatrą i pewnie podchodzę do jego ról aktorskich dość bezkrytycznie, jak do jego piosenek. W tym filmie wypadł całkiem dobrze. Miał wtedy 47 lat, ale dałbym mu sporo więcej. Być może dlatego, że ja sam czuję się młodo. W kilku scenach wypadł komicznie amatorsko. Na przykład w bijatyce z Koreańczykiem. Nawet stare filmy z Bollywood oferowały lepsze sceny akcji. Ale całość roli, postaci jaką kreował, wydała mi się całkiem w porządku.
Inna postać jest tu jednak ciekawsza. Mam na myśli Laurence Harveya. Pochodził z Litwy, był o dwa lata starszy od Clinta Eastwooda, ale to chyba była jego pierwsza kopia. Dwa lata później ulepszyli model i wypuścili pod nazwą Clint Eastwood. Niezwykłe podobieństwo. A talent aktorski, moim zdaniem nawet większy.
W "Przeżyliśmy wojnę" miał trudną postać do zagrania. Musiał wiarygodnie przedstawić wewnętrzne rozterki emocjonalne, silny konflikt z rodzicami, zawiedzione nadzieje na wielką miłość i na koniec wielką odpowiedzialność za własne czyny, popełnione jako zaprogramowany robot. Frank nigdy nie miał do czynienia z taką rolą i pewnie tutaj by sobie nie poradził, tak jak w scenie w pociągu. A o 13 lat młodszy Laurence dał sobie świetnie radę. Otwarcie i szczerze pokazał skomplikowany świat wewnętrzny postaci jaką grał. Potrafił zaskoczyć i przykuć uwagę.
W ogóle film ogląda się jednym tchem, w napięciu oczekując kolejnych scen. Dramatyzm tkwi w tajemnicy, w suspensie, w niedopowiedzeniu fabuły. Już na samym początku widz robi się czujny, bo obrazy i opowieści różnych bohaterów są niespójne, nie pasują i rodzą zaciekawiony lęk, połączony z nieufnością. Od momentu, kiedy zbliżamy się do marzeń sennych Franka, sceptycznie podchodzimy do każdej nowej postaci. Widzimy w niej agenta komunistów. Reżyser dobrze potrafi ukierunkować emocje widza i wciąga nas w pełną napięcia intrygę szpiegowską.
Oczywiście takie filmy ogląda się raz. Nie da się po raz drugi odkrywać tej samej zagadki, ani dać się wciągnąć w tą samą intrygę. Ale pierwszy seans na pewno da wiele przyjemności, bo film potrafi ekscytować i właśnie... hipnotyzować trudną do rozwikłania tajemnicą.
Komentarze
Prześlij komentarz