"Wszystko dla miłości"

 

Obejrzałem wczoraj. Chyba to jednak kino zbyt artystyczne dla mnie. Niewiele z tego zrozumiałem. Tam coś może jest, ale dla mnie zbyt trudne do odcyfrowania. Na początku znudziły mnie długie ujęcia, bo nie widziałem sensu ich stosowania w tym miejscu, potem zaczęły denerwować kadry z ręki, nieudolne napędzanie akcji, trzęsąca się kamera, gdzieś nawet pływające tło, aby na chwilę pokazać psychodeliczny suspens sytuacji, na koniec irytował brak sensu fabuły. Nie potrafię powiązać znaczenia Seana Penn w samolocie z jego bratem na ziemi. Nie wiem po co to tło zmian magnetycznych planety i wiele innych szczegółów. Cała realizacja w śniegu jest rodem z teatru lat '50-tych. Gdzie jest zimno i walka o przetrwanie? Właśnie, ten film najbardziej przypominał mi polski teatr telewizji lat '60-tych, takie filmiki jak "Awatar" z Holoubkiem, albo "Golem" z Walczewskim (ale to już nowsze), czy "Przez piąty wymiar" też z Holoubkiem. Ale może właśnie tak miało być, może to miał być taki szkic, parafraza, a sedna tematu należy szukać w innym miejscu. Może niefachowe prowadzenie kamery, może niespójna fabuła i niewłaściwy dobór środków wyrazu, miały na celu stworzenie takiego dzieła sztuki nowoczesnej, działającej przez irytację i pobudzenie do zastanowienia... może. Bo jeśli miało być romantycznie, to Phoenix nie wywiązał się z tej roli zupełnie. Mickey Rourke z niego nie jest. Oprawa muzyczna Preisnera, zdjęcia, oprawa graficzna, to jedyne co dla mnie jest całkiem dobre i co na samym początku na prawdę ciekawie zapowiadało ten film. Na koniec jednak zastanawiałem się tylko, czy w Ugandzie ktokolwiek obejrzał ten film i czy nurtowało go to, dlaczego Ugandyjczycy lewitują, a ugandyjska kura nie. A wątek polski... no cóż... przypomina mi to dziecinną potrzebę doszukiwania się w zachowaniu ulubionego nauczyciela - czy zwrócił na mnie uwagę.

Komentarze