"Dzieci Północy"

 

Fajny film wczoraj widziałem, "Dzieci północy" z 2012 (https://www.filmweb.pl/.../Midnight%27s+Children-2012-565349)... momenty też były.

Scenariusz napisany przez i oparty o książkę Salmana Rushdie, tego którego ostatnio dziabnęli nożem w New Yorkie. Piękne zdjęcia robił Giles Nuttgens. A jeszcze piękniejsze aktorki dostarczył półwysep indyjski.

To, jak usłyszałem, realizm magiczny. Dla mnie to ucieczka w dziecinny świat indyjski, gdzie każde zdarzenie ma znaczenie, ale nie takie, do jakiego przywykliśmy na pragmatycznym, racjonalnym, ograniczonym do przyziemnych refleksji Zachodzie. Lepiej to zrozumieć odnosząc się do snów, które przecież każdy czasami pamięta po przebudzeniu. W objęciach Orfeusza znikają ograniczenia świata trójwymiarowego, gdzie każde wydarzenie ma ściśle określony sens i miejsce na linii czasu. Wyobraźnia dziecka działa właśnie jak sen, bo nie zna reguł gry jawy.

Ten film ma coś opowiadać, zazwyczaj nawiązuje do historii Indii po uwolnieniu ich z kolonii brytyjskich w 1947 roku. Historia opowiadana jest w konwencji obrazów z dnia codziennego dziecka, które staje się chłopcem, a potem dorosłym mężczyzną. Historia jest widziana z perspektywy tego człowieka, a przede wszystkim poddana jego subiektywnej ocenie, w odniesieniu do sytuacji, w jakiej się akurat znajduje. Widz może znać historię nowożytnych Indii i dziwić się takiemu jej przedstawianiu. Ale to wola reżysera i przede wszystkim pisarza/scenarzysty.

Historyczne tło jest jednak jedynie tłem dla opowieści o chłopcu, albo raczej o sytuacjach w jakich się znajduje, o niesprawiedliwości losu człowieczego. Takim się wydaje, kiedy ocenia go człowiek, zwłaszcza kiedy robi to z krótkiej perspektywy czasu.

Twórcy zadali sobie dużo trudu, aby dokładnie zobrazować wiele postaci, dali sobie czas i środki wyrazu, abyśmy dobrze poznali charaktery tych ludzi. Są jednoznaczne, mało w nich szarości i odcieni. Mają takimi być, jak w śnie dziecka, w dziecięcej opowieści, gdzie smok jest zły, a rycerz na białym koniu dobry.

Te postacie tworzą ramy życia chłopca, albo ściany budowanego wokół niego, w czasie jego dorastania i mężnienia, labiryntu. On zaś, jak ten szczur szukający bezwiednie wyjścia, bo nie zna innego zajęcia, kluczy pomiędzy tymi postaciami, obijając się o nie, konfliktuje się z nimi, zaprzyjaźnia, kocha i nienawidzi. Wchodzi w interakcje z ich osobowościami, charakterami.

Tutaj Rushdie dał popis znajomości ludzkiej natury, może znajomości idealistycznej, mało prawdziwej, ale jednak potrafi wrzucić do kotła wiele skrajnych charakterów i poprowadzić tak akcję, że samo ich zderzanie, zdaje się być ciekawym i przypadkowym. Oczekujemy ekscytujących spotkań, nagłych zwrotów akcji i dostajemy to. Bowiem postacie są wstawione w burzliwy czas przemian politycznych Indii, Pakistanu i Bangladeszu.

Krótko... to opowieść o człowieku, który uczy się życia, mając do dyspozycji jedynie swoją wrażliwość i ograniczone spektrum rozumienia świata. W tym wydaje się być jak większość z nas. Dlatego jest nam, widzom taki bliski, identyfikujemy się z jego problemami i sposobem ich widzenia. Doszukujemy się w naszym życiu takich smug woli boskiej, intencjonalności losu, kiedy rzeczy dzieją się nie bez przyczyny, a nasze czyny promieniują na wiele lat w przód, zmieniając nie tylko nasze życie. Doszukujemy się powiązań jednych zdarzeń z innymi, zadajemy sobie pytania - dlaczego to musiało się zdarzyć. Wreszcie zauważamy, tak jak nasz bohater, kiedy w końcu staje się dojrzałym, rozumiejącym mężczyzną, już nie chłopcem, że istnieje coś co nas przez cały ten czas prowadzi i nadaje sens drodze. Wydaje się nam, że kiedy tą rzecz odkryjemy, to zrozumiemy sens istnienia i wyznaczymy sobie na przyszłość, łatwiejszą trasę.

Twórcy jasno dają nam do zrozumienia, że jesteśmy marionetkami w ręku boga, lub beznamiętnego, ślepego losu. Nie nasza wola tu decyduje, ale z góry ukartowany plan, który musi się wypełnić tylko po to, abyśmy mogli pojąć jego sens i zrozumieć samych siebie. Jeśli nie będziemy współpracować z losem, to będziemy cierpieć.

Historia Indii w tle, też tego dowodzi. Naród, kraj, uczy się jak być w pełni dojrzałym, jak prawidłowo funkcjonować. Rushdie powiązał losy nowożytnych Indii, z losem chłopca i jemu podobnych, nie bez powodu. To wzrastanie ma widzom/czytelnikom uświadomić jak ważne jest uczenie się samego siebie, bycie wrażliwym na to co się z nami dzieje, by nie popełniać tych samych błędów, by dorastać, a nie tkwić ciągle w tym samym miejscu.

Magiczny charakter filmu, trochę jakby z Kiplinga, wyciąga widzów z racjonalnej struktury codzienności, wtłaczając w bajkowość indyjskiej natury. Tutaj wszystko wydaje się być możliwym, wszystko ma swoje znaczenie, w Indiach, nie tylko z powodu przeludnienia, człowiek musi wchodzić w bezustanną interakcję z przeciwnościami losu, odmiennością widzenia świata, zderzać się z niepojętym i zaskakującym.

Dla mnie właśnie takie Indie są od 23 lat, takimi je znam. Być może właśnie dlatego ten film wydał mi się bliski, chociaż dość irytujący, bo nieuchwytny i niepojęty. Nie jest takim, jakim spodziewamy się go zobaczyć. Opowiada nie o tym, co chcielibyśmy się dowiedzieć.

Być może dlatego tak łatwo odnajdywałem wady aranżacji plenerów, dysharmonię historyczną, nieprawidłowości w doborze środków wyrazu. Film jest stworzony według realiów XXI wieku, pomija wiele aspektów jakże ważnych dla każdego Indyjczyka, zwłaszcza w połowie XX wieku. Chociażby religijność, będącą do dziś najważniejszym elementem codzienności Indyjczyków, w filmie jest traktowana jedynie jak element polityki Indii.

Tak sobie to obmyślili twórcy, bo film nie musi być takim, jakim chcielibyśmy go zobaczyć. Chodziło im raczej o miętoszenie elementów społecznych, różnic klasowych, niesprawiedliwości uczynionych przez ludzi, dla ludzi, zagubienia pojedynczego człowieka wobec przeszkód jakie daje mu los do pokonania. Ale przy okazji doskonale opisali nowożytną kulturę indyjską, która właśnie teraz, na oczach przyjezdnych podróżników, odchodzi pod naporem globalizmu.

Film wart obejrzenia i rozsmakowania się w kolorach dalekiego orientu, poezji koloru i piękna tamtejszych ludzi. Być może jednak, dla tych, którzy Indii nie znają, film wyda się być czym innym.

Komentarze