"Belfast"

 

Obejrzałem wczoraj ten "Belfast". Na pierwszy rzut oka coś w podobnej konwencji jak "Jojo Rabbit", ale raczej mniej udany. Ta specyficzna groteska widziana oczyma chłopca wychodziła czasami na przeciw, a czasami skrywała się za szarymi płyciznami codziennej nudy, mającymi jakby być reportażem historycznym. Zabrakło polotu, płynności opowieści, może też z powodu niedociągnięć aktorskich. Ulica, gdzie mieszkała rodzina głównego bohatera wydawała się zbudowana w studio Universalu, gdzieś w okolicy lat '50-tych. Czerń i biel to za mało, aby stworzyć atmosferę dawnych czasów, zwłaszcza że tamte lata kojarzą się z przesterowanymi kolorami trwałej ondulacji i beztroski dzieci kwiatów. Aktorzy też jacyś drętwi i po amatorsku sztywni, poza dziadkiem. Ale temat bardzo ciekawy. Irlandzkie społeczeństwo w czasach lat '60-tych było chyba tak samo zacofane jak polskie. Przywiązanie do tradycji, miejsca, kultury, w tym religii, było znamienne i to jest niezwykle ciekawy temat do pokazania. Reżyser trochę się z tego wywiązał, ale chyba to nie był jego główny cel. Udało mu się jednak przedstawić mentalność mikrospołeczności tamtego Belfastu. Zbudować wrażenie, że nie można oceniać ludzi z różnych epok, tymi samymi kryteriami. Dziś hołdujemy innym wartościom, mamy inne obyczaje, inne wzorce, inną ideologię. Niby niewielka różnica, niewiele lat nas dzieli, ale jednak jak się podstawi inne stałe do wzorów według których ludzki umysł podejmuje decyzje, to okazuje się, że Oni w latach '60-tych żyli inaczej. Wojny religijne, nawet w XX wieku okazują się możliwe. Ale dzięki takim filmom, można także zauważyć jak oddaliliśmy się od tradycji naszych ojców/dziadków. Przecież jeszcze doskonale pamiętamy jak rodzina, dom rodzinny, sąsiedzi, znajomi, przyjaźń, religia, wzorce kulturalne zachowań w sytuacjach trudnych, albo rytuały świąt, wszystko to istniało mocno w naszym życiu, a teraz jest tylko tłem wspomnień. Na co dzień patrzymy na to z innej perspektywy, bardziej osobistej, mniej tradycyjnej. Kiedyś jechało się do dziadków na święta i nikt tego nie kwestionował, nawet się nie zastanawiał, aby to zmienić. Dziś najpierw widzimy osobiste potrzeby, a potem tradycję świąt. Dziadków już niema, ojcowie już tak mocno nie dominują w naszym życiu i bez trudu możemy głośno powiedzieć - a może w tym roku to skoczymy sobie do ciepłych krajów na święta, a rodziców to odwiedzimy po sylwestrze. Rodzina z Belfastu na prawdę trudno znosiła rozłąkę od bliskich i przyjaciół, z którymi żyli całe dotychczasowe życie. Brak bliskich w bezpośrednim otoczeniu, to ostry sygnał osamotnienia. Nieznane miasto w którym przyjdzie mieszkać, to lęk przed obcym, innym. Byli gotowi wiele poświęcić, nawet bezpieczeństwo własnych dzieci i osobiste, byle tylko niczego nie zmieniać. Urodziłem się w Belfaście i tu umrę, może tylko parę razy wyjadę na wakacje, ale na krótko. My tu w Polsce też tacy byliśmy, wszyscy na Ziemi tacy byli, a teraz powoli się zmieniają. Zmiany są płynne i powolne, niezauważalne jak upływający czas. Zanim coś się zmieni drastycznie, to zdążymy się już do tego przyzwyczaić i dlatego zmian nie widzimy. Trzeba się nad tym mocniej zastanowić, aby cokolwiek dostrzec. Właśnie jak się ogląda taki film, to można łatwiej zauważyć jak wielką rolę integracyjną, budującą poczucie bezpieczeństwa, będącą fundamentem społeczności, pełniła religia. Jej brak dziś, jest fascynującym dla mnie tematem rozmyślań. Życie nie lubi pustki, dziurę po religii wypełniają inne rzeczy, nowe rzeczy, a one oddziałują na nas i zmieniają nas. W Polsce nie jest to tak widoczne, jeszcze konsolidacja społeczna, wartości moralne, poświęcenie dla sprawy, nadal są silne w naszym społeczeństwie. Chociażby temat wojny na Ukrainie to pokazał. Nie ważne teraz z jakiego powodu, ale wielu zachowało się tak jak Polacy potrafili zachowywać się kiedyś. To przeminie, jak wiele innych tradycji. Staniemy się podobni Niemcom, czyli społecznościom zachodnim. Ledwie wczoraj słuchałem o niesamowitej jedności społecznej w enklawach północnego Kaukazu. Tam jak policja aresztuje kogoś na ulicy za protest, to postronni przechodnie idą mu z pomocą i bronią swojaka. U nas już znieczulica, ale na Zachodzie to już zbiorowisko jednostek, a nie społeczność. Dlatego warto obejrzeć "Belfast", aby chociaż sobie uświadomić jaką drogę przebyliśmy, bo jeśli chodzi o wymiar historyczny, to ten film nie da za wiele kontekstu, skupia się raczej, właśnie na przestrzeni społecznej.

Komentarze