"Kafarnaum"
Mam już zaliczony kolejny film libański, ponownie w wykonaniu reżyserki Nadine Labaki. Tym razem "Kafarnaum" z 2018. Labaki potwierdziła, że potrafi znaleźć dobry temat, stworzyć ciekawy scenariusz i nakręcić niezwykły film. Jest tym bardziej niezwykły, bo nie kopiuje schematów z kina europejskiego, ani amerykańskiego. Nie sili się na szukanie nowych rozwiązań, korzysta z pomysłowości i konstruuje ze zwyczajnych środków wyrazu, nową formę opowiadania.
Być może trochę przesadziła w "Kafarnaum" z tzw. 'trzęsącą się kamerą', która to miała stworzyć sztuczny dynamizm podglądactwa i wykrzesać emocje akcji, ze statycznych ujęć i powolnego prowadzenia kamery. Trochę to razi amatorszczyzną i jednak naśladownictwem Hollywood, w poszukiwaniu sztucznego dramatyzmu. Można to było zrobić inaczej. 'Kręcenie z ręki', zbyt szybkie cięcia, zastąpić lepszym przygotowaniem aktorów, nietypowymi ustawieniami kamery, udramatyzować tło, wpuścić nieco szamotaniny, zgiełku, bezładnego ruchu na scenografię, niech się dzieje dużo dookoła, zamiast trząść kamerą w nieskończoność i drażnić oczy widza.
Drugim minusem jest osnowa opowieści, albo raczej samo zakończenie i pointa. Zbyt mocno naciągnięto i na koniec szarpnięto strunę, aby wydobyć tak płochy i fałszywy ton. Widz oczekuje monumentalnej kulminacji, a dostaje coś niewiarygodnego, a nawet infantylnego. Brak rozładowania, brak właśnie mądrej pointy, nauki wyniesionej z seansu. Krótko mówiąc... do poprawki.
Poza tymi dwoma błędami, ja nie nie mam się do czego doczepić, a wręcz przeciwnie... mogę piać z zachwytu. Jednakowoż właśnie z powodu braku mądrej nauki w zakończeniu, film wydał mi się nieco płytki i niegodzien pozostawienia go sobie na półce, do późniejszych oglądań.
Ale dość biadolenia. "Kafarnaum" aspirował do oscara, Libańczycy włożyli weń wiele wysiłku i stworzyli dzieło prawie doskonałe. Trzeba mieć silną, indywidualną wizję dzieła, aby zrobić stary temat na nowo i to udanie. Opowieści o dzieciach ulicy, opowieści pełnych patosu, jęczącego współczucia, nieuzasadnionego, instynktownego moralizatorstwa, a nawet dydaktyzmu, jest sporo. Powstają takie filmy, jak kompulsywne rozliczanie się z kompleksami nieudanych rodziców. Zawsze zbierają pełne sale widzów, bo o dzieciach uciśnionych wszyscy chcą posłuchać opowieści. Nikt się nie zastanawia dlaczego, a to czysty behawioryzm.
"Kafarnaum" jednak takim filmem nie jest. Opowiada tak po prostu, jakby był dobrym dokumentem, profesjonalnym, obojętnym względem tematu reporterów. Opowiada historię dzieci ulicy, tak jakby opowiadał historię chłopa małorolnego... po prostu, bez lukrowanych ozdobników, mających przyciągnąć gawiedź łaknącą odczuwania współczucia dla dzieci mających trudne życie.
I ponownie, podobnie jak w przypadku "Karmelu" z 2007, Labaki znalazła wspaniałych naturszczyków z twarzami tak dojmująco wyrazistymi, naturalnymi w emocjach, przekonywującymi w mimice, prostymi w przekazie emocji, że odniosłem wrażenie wielkiej prawdziwości, ocierania się o dokument, ale jednak fabularyzowany.
Dzieciaki grają świetnie. Tak jak tylko potrafią to robić amerykańskie chłystki, z Hollywoodu. Jakby Amerykanie rodzili się do pracy w przemyśle kinowym. W Europie naturszczyki, dzieciaki nigdy nie są tak przekonująco naturalne. Widać Liban, małe państewko, które można objechać rowerem w kilka dni, jest kopalnią talentów filmowych.
Główny aktor - Zain al Rafeea, to cud. Z taką przystojną twarzą, z taką wyrazistością, potrafi zbudować charyzmę godną młodej Lis Taylor w jednym filmie. Ona tego nie zrobiła. Gdyby nie Zain, film by się tak nie sprzedał, straciłby połowę tego czegoś nienazwanego, magnesu jaki przyciąga i obezwładnia widza, a potem zmusza do obejrzenia całości, mimo że przecież nie ma tu o czym opowiadać. Dlatego Labaki, która potrafiła znaleźć pomysł na film, skonstruować ciekawy, mimo że nie odkrywczy scenariusz, na koniec wyszukać tak dobrych aktorów, jest mistrzynią kina. Gdyby urodziła się w stanach, mogłaby konkurować z najlepszymi, ale pochodzenie z 'nikąd' bardzo ciąży. W stanach wystarczy pracować w wypożyczalni kaset video i ma się szansę zostać najwybitniejszym twórcą kina (Tarantino).
Nie można przecenić Zaina al Rafeea, nawet gdyby pisać panegiryk jemu poświęcony. Nie popełnił żadnego błędu, a kamerzysta potrafił wydobyć z jego... głównie twarzy... wszystko co najlepsze. Doskonale zgrać to z 'momentami' w opowieści, co wzmocniło przekaz treści. Na pewno było wiele powtórek, wiele odrzutów. Widać czasami, nieudane akcje Zaina, koślawą sylwetkę, nienaturalne ruchy. Ale jego twarz wszystko potrafi wyprostować.
Inne dzieciaki też dają radę. Są tak naturalne, że doskonale wychodzą na przeciw naszym wyobrażeniom o życiu na ulicy, o biedzie i zaradności, o braku bagażu porażek i kompleksów, jakie dorosły, bezdomny posiada, i jakie go hamują, a dzieciak wpasowuje się w sytuację, bo jest jego domem. W takiej sytuacji biedy, poniżenia, braku perspektyw, krótkiego dystansu marzeń, upodlenia się urodził, taka sytuacja jest dla niego 'domem' i naturalną normą. Zwykliśmy biadolić nad losem dzieci w czasie wojny, w wielkiej biedzie slumsów, ale paradoksalnie tylko dzieci potrafią żyć szczęśliwie w tak ciężkich warunkach. Dorośli, którzy zostali zdegradowani do 'piekła', mają złamane kręgosłupy i potrafią tylko odnosić klęskę dnia codziennego, do sukcesu, jaki istniał kiedyś w ich życiu, nawet jeśli to były tylko marzenia. Poczucie utraty, jest gorsze od nieświadomości.
Sęk w tym, że to dorośli oceniają 'piekło' dzieci ulicy, widząc ich życie w kontekście własnego doświadczenia, widzą to czego te dzieciaki nie są świadome, możliwości jakie je mijają, widzą siebie na ich miejscu i dlatego los dzieci upadłych sprawia im taki ból, dlatego są tak skrajnie, afektowanie wrażliwi.
Postać jaką gra Zain, podróżuje po Beirucie i jednocześnie przez cały film, i opowieść o przetrwaniu, o życiu na ulicy. Gdzie zdobycie łyka czystej wody, choć kęsa czegokolwiek zjadliwego, raz na dzień, jest sensem istnienia, celem wędrówki po ulicach, spotykania ludzi i możliwości, jakie dają na kradzież, na informację, na sposób by przetrwać kolejny dzień, bez marzeń o perspektywie dalszej niż drugi dzień. Ten trud dnia codziennego, dziecka w biednym kraju, na ulicy, nie pozostawia miejsca na czas wolny, na odpoczynek, na komfort, na nadzieję, na uczciwość, na moralność. Marzenia są, bo muszą być, każdy je ma i w jakiś sposób nimi żyje. Miarą komfortu życia i poczucia szczęścia, może być to, jak bardzo te nasze marzenia są oderwane od naszej codzienności. Im bardziej są nieziszczalne, tym gorzej się nam wiedzie w życiu.
Zain złapie się każdego sposobu na to by przetrwać. Będzie okradał tych, którzy mu pomagają, własną rodzinę, siebie z nadziei, by tylko coś zjeść, schronić się pod dachem. Bo imperatyw życia za wszelką cenę, nie pozwala mu wpaść na pomysł, aby skoczyć z mostu i skończyć tą mękę.
Zain ma własną moralność. To co mu pasuje, to co wydaje się mu bliskie jego serca, czyli może na tym w jakiś sposób skorzystać, poczuć bliskość, wzajemność, ciepło, bezpieczeństwo, wydaje się mu ważne na tyle, aby o to walczyć. Nie zna 'dorosłego' kodeksu moralnych zasad, nakazów obyczaju społecznego. Jest jak małe zwierzątko, które nie wie nic poza tym co jest istotne do przeżycia kolejnego dnia. Działa instynktownie, chroni mu bliskich, czyli tych, od których zależy jego iluzoryczne szczęście, bez względu na to, czy to rodzina, czy obcy, nawet obcy rasą. Szczerość uczuć łatwo trafia do jego serca. Podświadomie wyczuwa zagrożenie ze strony ludzi udających przychylność. Daje innym to co chciałby od nich uzyskać. To jak kontrakt, na nadzieję, że jutro będzie lepiej.
Czytałem kilka recenzji tego filmu. Zaskoczyły mnie 'dorosłym', a jednocześnie powierzchownych spojrzeniem. Recenzenci dostrzegali piękno 'ludzkich' uczuć w Zainie, głównym bohaterze. Mimo, że tam ich nie ma. Może tak, jak widzimy nasz, ludzi dorosłych los w życiu dzieci ulicy, tak łatwo dostrzegamy nasze, dorosłych zasady, w wyborach jakich te dzieciaki codziennie dokonują.
Ja nie zauważyłem piękna, szlachetności, wzniosłości w życiu Zaina. Raczej zwierzęcą, ślepą siłę przetrwania. Ale te różne punkty widzenia, mogą jedynie dowodzić wiarygodności postaci i prawdziwości jaka tchnie z tego filmu. Łatwo wciągamy się w skomplikowany zbieg złych okoliczności, osaczających bohatera z każdej strony. Razem z nim, wespół, w zespół, staramy się wyjść z matni, która dociska nas do ziemi tak mocno, że w końcu już tylko przetrwanie kolejnej godziny jest najważniejsze. Zbieg złych okoliczności zaciska pętlę wokół szyi, jak ból choroby, która zmusza do myślenia tylko o jednym, o chwili wytchnienia. Wtedy marzenia stają się tak odległe, jak gwiazdy.
Świat "Kafarnaum" jest 'prawdziwy'. Tu nikt nie owija w bawełnę swoich intencji. Transakcje ludzkich spotkań są oczywiste, nie podlegają dyskusji, wypływają z potrzeb każdego uczestnika tej walki o przetrwanie w biedzie. Dzieci są po to aby wspierały rodziców i swoich braci, i siostry. Można poświęcić każdego, w imię dobra pozostałych. Tak na prawdę, każdy sam musi troszczyć się o swój los. Nikt, nawet własna matka, ci nie pomoże w biedzie, bo sama ma problemy nie do przezwyciężenia. Przetrwają tylko najsilniejsi. Dżungla ulicy.
Nie ma tu miejsca na wzniosłość uczuć. One tylko osłabiają i zabierają szanse na 'jutro'. Znajdź sposób na to by przetrwać, by wpasować się w konstelację zależności ulicy, rodziny, by zaspokoić własne sumienie, albo zdychaj. "Kafarnaum" jest prawdziwy, nie próbuje malować szarości ulicy w piękne kolory iluzji ludzi z pięknego świata 'bogatych'. Dzięki temu jest wiarygodny, przekazuje jakąś prawdę o trudach życia na pograniczu zachodniej cywilizacji, o nadmiarze ludzi uciekających od kolejnych wojen wszczynanych przez imperia tego świata, o absurdzie biurokracji, gdzie człowiek żywy jest tylko zapisem na papierze i o niemożności pomożenia każdemu w biedzie, bo tych jest o wiele więcej niż szczęśliwych.
Piękny film, wspaniale zagrany, prawie doskonale zrobiony. Na pewno wart uwagi, chociażby z tego względu, aby zobaczyć kawałek prawdziwego życia ludzi, tak dalekich od nas. Być może po to, aby poczuć się głupio z powodu komfortu w jakim żyjemy, pomimo tego, że inni nawet nie mogą o nim marzyć.
Komentarze
Prześlij komentarz