"Karmel"

 

Libański film... też coś! Kto by to oglądał, a jednak warto. Ściągnąłem go już pół roku temu, ale dopiero wczoraj się zdecydowałem, szkoda że nie wcześniej.

Film jest z 2007, a tytuł to "Karmel". Jest wiele powodów dla których warto go obejrzeć. Nie tylko piękne kobiety na ekranie, ale także piękne miasto Beirut. "Karmel" potrafi wciągnąć i nie wypuści nawet po nową porcję pop-cornu, pomimo tego, że nie ma w nim żadnej akcji, strzelaniny, mordobicia, efektów specjalnych, sexu i czego tam jeszcze, obowiązkowego dla dzisiejszego widza.

"Karmel" jest miękko i przyjaźnie nakręcony. Czytałem w necie, że przypomina dawne filmy Almodovara. Z czym muszę się zgodzić. Ma wspaniałą, nienachalną technikę prowadzenia kamery, która tylko pogłębia efekt miękkiego, letniego dnia w spokojnym, prowincjonalnym mieście.

Jakby lekko nakłaniając widza do oglądania. Zaciekawia, a nie zmusza. Trochę jak dobrze skrojona, mydlana opera. Ale mimo to można odnieść wrażenie głębi, być może z powodu pozostawienia dużej przestrzeni swobodnych skojarzeń, niedopowiadając wątków, urywając krytyczne sceny tuż przed kulminacją. Właśnie pozostawiając widza w tej swobodzie osobistego dopowiadania sobie zakończenia.

Cała ta opowieść jest głównie zbudowana z podtekstów, insynuacji, przemilczeń, skojarzeń. Można odnieść wrażenie, że jakby unika tematów będących w kulturze Libanu tabu, chroni się przed libańską cenzurą. Ale moim zdaniem to zabieg czysto artystyczny, mający za zadanie upoetycznienie sceny.

A Beirut jest pokazany prawie jak mała wieś. Ledwie kilka ujęć z mniej reprezentatywnych ulic, dzielnic chrześcijańskich. Na tych ulicach panuje przyjazna, dobrosąsiedzka atmosfera. Każdy każdego zna i jak to w wielkiej rodzinie, są sekrety, animozje, miłość i nienawiść, zazdrość i podziw, a także łamanie tabu. W takiej rzeczywistości nie obowiązują sztywne zasady prawa i porządku, jakie znamy z unijnych ulic wielkich miast. Zimnych, nowych osiedli domków jednorodzinnych, gdzie anonimowość jest fundamentem koegzystencji nowoczesnych rodzin.

Dzięki zacofaniu, wojnom i upadkowi gospodarczemu, Beirut wydaje się w tych pobocznych dzielnicach, zatopiony w dawnej jeszcze obyczajowości i religijności. Nikt tu nie zna obyczajów ruchu drogowego, ani poszanowania prywatności, czy znieczulicy chodnikowej, sterylnego porządku, zakazów parkowania i nakazów zachowania się w miejscach publicznych. Pan policjant jest bratem, tak samo jak sąsiadka przyszywaną ciotką. Procesje religijne wnikają w ruch ulicy i bezceremonialnie odwiedzają każdy dom i sklep. Młodzi ludzie dopiero budzą się do nowoczesności, tej mentalnej i tej komercyjnej.

To wszystko jest zaledwie tłem opowieści o czterech kobietach z salonu fryzjerskiego, gdzie karmel służy do depilacji smukłych nóg. Opowieść jest o miłości i przemijaniu, kiedy te dwie siły targają ludźmi bez zwracania uwagi na reguły uczciwości i sprawiedliwości, jakie wymyśliliśmy.

Okazuje się, że można opowiedzieć o zakochiwaniu się w różnym wieku, nawet po amatorsku, kiedy aktorzy grają jak naturszczyki, ale mimo to pociągająco, bo wiarygodnie, z dojmującymi emocjami. W kulturze Bliskiego Wschodu emocjonalizm gestykulacji i hałaśliwej rozmowy, jest cechą charakterystyczną. "Karmel" używa tych charakteryzatorów do opisywania rodzinnych relacji, atmosfery domu, kontaktów na ulicy, w sklepie, zakładzie pracy.

Język arabski pięknie charakteryzuje i wprowadza widza w styl tamtego rejonu świata. Przygłuszany głosem lektora, ale pięknie brzmi i samookreśla się w atmosferze Orientu. Język w jakim opowiadany jest film, od razu sytuuje go w widza odbiorze. Oczywiście każdy ma swoje preferencje, jeden nie lubi niemieckiego, inny... jak ja , hiszpańskiego. Ale charakterystyczne brzmienie języka filmu, sprawia że odbieramy go w sposób odmienny, niż na przykład film z dubbingiem. Moim zdaniem dubbing to taki sam zamach na piękno kultury, jak plastykowy siding.

Wracając do miłości z "Karmelu". 15 lat temu można już było opowiadać, chociaż posługując się niedopowiedzeniami, o miłości homoseksualnej. Pokazywać to w poetycki sposób, bez nachalnych skojarzeń, ale dając jedynie cienie wskazówek do osobistej interpretacji widza. Wtedy taka miłość mniej razi co starsze pokolenie widzów, a przez to jest bardziej oczywista i naturalna.

Kanon kultury libańskiej z tamtego czasu, powodował rozliczne problemy w życiu młodych ludzi. Pierwsze to na pewno imperatyw zamążpójścia i zakładania rodziny. Chociaż to akurat ciągle jest wiodące w USA. Ale w Libanie liczyła się także forma zamążpójścia, sposób nawiązania pierwszych kontaktów z wybranką/wybranym. Już młodzi sami wybierali sobie partnerów, ale jeszcze przyzwolenie rodziny, sztywne zasady regulujące kontakty przedmałżeńskie, konieczne rytuały, ciągle egzystowały głęboko w mentalności społeczeństwa Beirutu i nawet młodzi, i nowocześni nie potrafili stanąć poza nimi. 'Starzy' byli tych reguł strażnikami, ich odejście prawdopodobnie będzie zmianą fazy rozwoju kultury.

"Karmel" w zasadzie nie opowiada nic, czego byśmy nie znali z filmów, z naszego kręgu kulturalnego. Ale forma tej opowieści jest zaskakująco świeża i miła w odbiorze. Prawdopodobnie dobra gra aktorska i zastosowane środki przekazu wizualnego sprawiły, że ten film ma wysoką jakość.

Reżyserka i jednocześnie współtwórczyni scenariusza, oraz jedna z głównych bohaterek "Karmel", wskoczyła tym swoim pierwszym filmem długometrażowym, od razu na wysoką półkę. Pomimo wielu niedociągnięć wynikających z amatorskiego warsztatu, a może nawet dzięki nim, ten film działa ożywczo na widza, znudzonego, tak jak ja, powtarzającymi się schematami z Hollywood. Jest też po prostu piękny, bo rozczulająco nakręcony i opowiada o pięknych rzeczach, jakie każdy z nas czasami doświadcza. A piękno przyciąga samo w sobie.

Komentarze