"Tár"
"Tár" (2022) to trudny w odbiorze film. Doskonałe prowadzenie kamery i swoisty sposób oświetlenia planu, dają wrażenie, jakby sztywny i gruzłowaty charakter głównej postaci, obciągnięto miękkim welurem, stwarzając przytulną atmosferę kameralnych przestrzeni z dokuczliwą świadomością czającego się za rogiem napięcia. Może dlatego odniosłem wrażenie, że opowieść nie idzie gładko, tylko z mozołem, przeskokami i pomimo tego aksamitu powierzchowności, pod spodem jest chropowaty.
Reżyser - Todd Field, tak zmontował całość, skupiając całe siły wyrazu na jednej tylko postaci, że po seansie, z automatu, wyczuwamy że postać jest prawdziwa, musiała istnieć w rzeczywistości, a film jest jej wycinkową biografią. Właśnie ta kameralność w odbiorze przestrzeni, sprawia że skupiamy się na jednej postaci, zbliżamy się do niej na odległość intymną i towarzyszymy jej w niemiłym czasami uścisku przez ponad dwie godziny. Niemiłym, bo charakter Lidii Tár granej przez Cate Blanchett, jest niezwykle trudny, wewnętrznie skonfliktowany, pozbawiony naturalnych dla większości, ludzkich odruchów, w tym sensie wynaturzony. Dość szybko uświadamiamy sobie, że to nie tylko typowy egocentryzm artysty, niejasne powody humorów, nadwrażliwość emocjonalna, niedobór życiowego pragmatyzmu. Postać odjeżdża nam gdzieś w dal i w górę, staje się niedostępna i wzniosła, a tajemniczość powodów jej działań odbija starania by ją ogarnąć rozumem. Z braku jakichkolwiek innych wytłumaczeń, kładziemy cały ciężar rozumienia postaci na skutki wielkiego talentu.
Cate Blanchett koncertowo wczuła się w postać. Była bliska jej osobistej mentalności, oddzielonej od tej sfery stanu ducha, jaki wydaje się normą. Potrafiła dać odczuć widzom, że w życiu nie ma nic za darmo. Każdy, wielki talent jest okupiony brakami w innych przestrzeniach charakteru, zmusza do skupienia się tylko na jednym celu i pozwala na akceptację jedynie samego siebie. Inni wokół, wydają się wówczas tylko narzędziami do osiągania celów pośrednich. Oczywiście tak robi każdy z nas, tyle że nie z taką oczywistą perfidią. Staramy się z automatu przykrywać podświadomy interes i tranzakcyjność naszych wyborów, powierzchownością poczucia bliskości, szacunku, wzajemności, oddania, lojalności. Tych cech, jakich Lidia Tár jest ze swej natury pozbawiona od urodzenia. Otoczenie w odwecie stara się ją ukarać, zadziobać, jak brzydkie kaczątko i tylko ten cholernie wielki talent chroni ją przed zupełnym ostracyzmem. Jak pole siłowe, zmuszające do szacunku. Czasami tylko podziw przez zazdrość zmusza niektórych do zbliżenia się do Tár.
Postać jest niezwykle silna swym nietuzinkowym, dominującym charakterem, w naturalny sposób przyciąga kobiety w krąg seksualnych zainteresowań, jest bowiem lesbijką. Trudno jej nawiązać więź opartą przede wszystkim na uczuciach. Dlatego łatwo zapomina o dawnych namiętnościach, kobietach bez których nie mogła żyć... przez jakiś czas. One jednak nie potrafią tak zapomnieć, co w końcu dopędza Lidię i uderza rykoszetem.
W tym miejscu twórcy zdecydowali się ukazać pewien aspekt nowoczesnej mentalności społecznej, w której wymaga się, abyśmy byli wzajemnie za siebie odpowiedzialni, bezwarunkowo altruistyczni i bezbrzeżnie tolerancyjni. Karą za niesubordynację jest właśnie ostracyzm i wykluczenie. Nawet wielki talent nie może uchronić przed banicją. Bowiem im silniejsze w społeczeństwie siły egalitaryzmu, tym paradoksalnie mniejsze przyzwolenie na odstępstwo od normy. OK... rozszerzamy pojęcie normy, ale jeśli nawet wtedy ktoś się w tej nowej przestrzeni nie zmieści, to należy go bezwzględnie wyeliminować.
Taki proces rodzi również nową formę ksenofobii, elitaryzmu i ortodoksyjnej nietolerancji, w którą Tár nie potrafi się wpasować. 'Nowi ludzie' potrafią bojkotować dzieła wybitnych postaci historycznych, za ich poglądy, które dawniej były normą, bo norma ciągle ewoluuje. Czarny, niebinarny dziś czuje się bezpiecznie, co daje mu ten luksus, by być się nietolerancyjnym. Jest tolerowany, więc nie poczuwa się do bliskości z tymi, którzy nie są, jak to było dawniej. Czuje się zmotywowany do ignorowania dzieł dawnych Wielkich, bo ich poglądy mu dziś nie pasują. Nie dociera do niego, że w historycznym ujęciu, dosłownie przed chwilą, talent jemu podobnych był lekceważony z powodu nietolerancji. Wydany na łaskę rasistów, kiedy dochodzi do 'władzy' społecznej, sam staje się rasistą. Trochę jak w polityce, rebelianci po wygranej rewolucji, stają się tacy, jak ci, z którymi walczyli na śmierć i życie. To nic nowego, to naturalne dla cywilizacji ludzi.
"Tár" zmusza widza do zderzenia się z wewnętrznym światem wielce utalentowanej, egzotycznej postaci. Podglądamy ją, jak małpę w ZOO. Niektórzy, rozpoznając swoje, osobiste cechy w charakterze Lidii Tár, nawet potrafią się z nią identyfikować. Ten związek jest szorstki, zimny, czasami kłuje, ale jednak atrakcyjny, zmusza do zainteresowania, właśnie podglądania w nadziei zdemaskowania. Przez to, że intymna relacja widza z główną postacią nie jest dobrodusznie ciepła, nastraja do dystansu, fascynuje przez wzgardę.
Cate Blanchett w pełni weszła w skórę Lidii Tár. Ja bym powiedział, że Blanchett w zasadzie stworzyła Tár. Wywołała ją z historycznego niebytu i nadała ludzkich cech, piękna ideału. Oskarowy scenariusz został rozmyślnie dla niej napisany. Gdyby rolę odrzuciła, film by nie powstał. Wyrafinowane środki wyrazu charakteru postaci, jakich użyła, są typowe dla innych kreacji jakie były jej udziałem. Ale pomimo to, ta 'lodowata królowa', potrafi czegoś widza nauczyć. Dać wgląd w ludzką psychikę szarpaną silnymi namiętnościami. W gruncie rzeczy sterowaną podobnymi powodami, jakie dla wszystkich są obowiązujące. Może bardziej przez otoczenie bliskich Lidii Tár osób, widz przegląda się jak w lustrze. Zimny, perfekcyjny charakter Lidii, w tym zderzeniu wyciąga z nich na wierzch, prawdziwe wnętrze. Kiedy sprawy stawia się na ostrzu noża, cichną konwenanse i opadają zasłony ceremoni kreacji i etykiety. Wychodzi z człowieka prawda. Chociaż podobno w tym kraju, którego teraz Zachód nielubi, to samo można osiągnąć pijąc wódkę.
Piękny i mądry film, tak na poważnie, nie w kokieterii Tomasza Raczka. Dostał 6 oskarów i całą paczkę innych nagród. Czuję się zaskoczony, bo takie filmy raczej na oskary się nie nadają. Albo ja go nieprawidłowo zrozumiałem.
Jest jeszcze jedno. Ten film zmusza do zastanowienia z powodu zakończenia. Tár opuszczona, zapomniana, pominięta, ze zdruzgotaną, tak gigantyczną karierą, będąc upadłą na samym szczycie szczytów, potrafi zacząć wszystko od nowa, mimo że nie musi. To daje do myślenia. Może jednak żyła dla swojego wewnętrznego świata muzyki, a nie dla zewnętrznej sławy. Pięła się po drabinie wzwyż, aby móc używać narzędzi godnych jej talentu, aby tworzyć. Reżyser zostawia nas z tą tajemnicą, którą sami musimy rozstrzygnąć podług osobistych preferencji.
I jeszcze jedno. Film o muzyku, a jednak tak mało muzyki w filmie. Ta którą zastosowano, wspaniale buduje miękki klimat. Zachęca by sięgnąć po więcej.
Komentarze
Prześlij komentarz