"Młodość"

Ach ta "Młodość"! Albo starość, do wyboru. Film Paolo Sorrentino z 2015, to kolejne dywagacje na temat upływającego terminu przydatności ludzkich ciał i umysłów. "Wielkie piękno" z 2013 to przecież podobny temat. Może rzeczywiście jest tak, jak to Harvey Keitel nakreślił w filmie. Młodość to wrażenie, że wszystko jest w zasięgu ręki, a przez to nie wymaga uchwycenia. Starość natomiast to oddalanie się pojęć, tematów, przekonań, które staramy się uchwycić, a przez to określić, nazwać, poznać i wreszcie zrozumieć. I właśnie o oddalaniu się rzeczy, które stają się niedosięgłe, ale coraz bardziej znaczące, jest ten film.

Mamy do czynienia z urywkiem z życia dwóch dziadków, w okolicy 80-tki. Obaj osiągnęli w przeszłości wielki sukces życiowy, a teraz próbują go w jakiś sposób utrzymać, albo zdyskontować ucieczką w trwanie i wspominanie. Ci dwaj wiodą ze sobą odwieczny, bo trwający ponad 60 lat, spór o bycie prawdziwym mężczyzną. Trochę przed sobą pozują, udają lepszych, a czasami gorszych. Na każdym polu utrzymują równie silną przyjaźń, co swadę. Znają się tak dobrze, a nie wiedzą o sobie nic.

Tym drugim jest starszy o 7 lat Michael Caine. Fred Ballinger jest emerytowanym twórcą muzyki, który chowa się przed koniecznością dalszego życia, w ekskluzywnym ośrodku wczasowym w Szwajcarii. Jego oponent to Mick Boyle, upadły z wyżyn najwyższej sztuki filmowej, twórca hollywoodzki. Towarzyszą im inni kuracjusze, mniej lub bardziej zaawansowani wiekiem, albo chorobliwą tuszą, jak Diego Maradona, grający samego siebie. Podróżując wraz z duetem Fred&Mick, poznajemy ich życie w mniejszym, lub większym stopniu, a przede wszystkim frustracje jakie ich gnębią, pomimo sukcesów. Ekskluzywność ośrodka, odsiewa ludzi bez sukcesu od tych pozornie zadowolonych z siebie. Co prawda zaglądamy w niezwykłą egzystencję masażystki, piosenkarzy, trenera wspinaczki, ale to są epizody mające jedynie nakreślać temat, a nie go zgłębiać.

Temat to, jak już wspomniałem, tylko poznawanie życia, albo aż jego rozumienie. Aby 'starość' mogła poznawać samą siebie, potrzebuje 'młodości' jako kontrastu dla tła. Oglądamy więc zderzenia wolnych elektronów, młodych ludzi z wiekowymi, trwającymi w bezruchu jak Alpy dookoła. Te postacie mają wzbudzać emocje, które są życiem. Cała reszta to jedynie oprawa, szkielet i zasady gry. Opowieść jest o pełnym spektrum emocji, jakie człowiek doświadczyć może przez długie lata szamotania się z przeciwnościami losu, będąc zamkniętym w pudełku starzejącego się każdej godziny ciała.

Symbolika środków wyrazu, składa się z piękną oprawą zdjęciową Luca Bigazzi, w jedną symfonię, oprawioną przez Davida Langa. Postacie wychodzą na scenę ośrodka w Davos, jak instrumenty w orkiestrze, by odegrać swoją solówkę, na tle istnienia głównych bohaterów. Film zyskał oprawę bardzo poetycką i płynną liryką przenosi widza do świata właśnie emocji. Są nam pokazywane, ale nie opisywane. Sami musimy odnaleźć ich sens, by bezskutecznie próbować przewidzieć dalsze koleje wypadków opowieści.

Beztrosko ordynarne zbliżenia na stare ciała wiekowych postaci, mają korespondować z nieskazitelną oczywistością młodości. Zderzać ze sobą wrażenia widza, wymuszać refleksje natury eschatologicznej. Opowiadanie, reżyser zostawił dwóm dziadkom. Perfekcyjnie przeplatają nogi w tańcu doskonałych dialogów. Bezustannie spacerują, albo popijają kawę przy stoliku i podpatrują otoczenie. Tylko to jest w ośrodku wczasowym coś warte. Ośnieżone szczyty dookoła nie są warte uwagi, bo są niezmienne i bezemocjonalne. A przecież o emocjach człowieka jest ta opowieść.

Sorrentino nie upiększa żadnego z bohaterów. Nie nadaje im cech mądrych starców, raczej pokazuje w pełnej krasie upadku starczego, zaniedbanego ciała, oraz ciągle popełnianych, tych samych błędów, jakie ich dręczą od młodości. Bezustannie wracają do tego co przeżyli, co ich stworzyło i od czego nie potrafią się uwolnić, bo tam zakotwiczyły na wieki ich najsilniejsze emocje. Maradona nie potrafi oprzeć się piłce, Fred dyrygowaniu, a Mick układaniu historyjek kolejnych, swoich filmów. Chcą aby trwanie aż po kres życia, było tym, co dało im sukces. Bez wspomnień nie mogą się obyć. Walcząc z zanikami władz ciała i pamięci, docierają do nowych odkryć, jakie symbolizują znane im, dawne zdarzenia, ale widziane na nowo, stają się nauką o ich samych, o ich osobistych uczuciach do bliskich, sentymentalnych wzruszeniach, czułych emocjach. Wreszcie Mick staje na barierze, by dać dowód swym czynem, że emocje są w życiu najważniejsze i jedyne, dla których warto cokolwiek czynić.

To chyba jest przesłaniem filmu i jakąś mądrością ostateczną dla wszystkich. Wiedzą o życiu, czyli trwaniu na przekór losowi naszych, fizycznych ekstensji, pudełek, które czas zmienia na skali od piękna, do brzydoty. Wiedzą o tym, że pozór, jaki dają nasze ciała, nie jest tym, czym w rzeczywistości jest. Całość ludzkiej natury jest gdzie indziej umiejscowiona, tyle że obserwując oczami, wydaje się nam, że sens jest na wierzchu. Zastanawiałem się, dlaczego Sorrentino nie użył niewidomej postaci, do jeszcze silniejszego przekazu. Być może masażystka zastępuje ten środek wyrazu.

Wielu doszukuje się kopalni symboliki w "Młodości" Sorrentino. Znaczeń poszczególnych epizodów, ukrytych za fasadą niezrozumiałej scenografii, czy potrzeby ich istnienia w filmie. Dla mnie są to tylko opisy pejzażu opowieści, mające nakreślić ogólne ramy obrazu ludzkich perypetii emocjonalnych. Pewnie, że nawiązujące do osobistego stosunku reżysera do innych twórców i dzieł kina, ale nie mają wiele wspólnego z opowieścią, raczej już z artystycznym wyrazem. Tak jak bierny, rzeczowy erotyzm golizny, finału nienawiści w seksie, czy domysłów kim jest dziewczyna do wynajęcia. Ja zapamiętałem ten film, kiedy oglądałem go przed laty, po postaci miss universum. Damy, która oczywiście i znowu nie jest tą, za którą ją bierzemy, a Fred i Mick, mają szansę teleportować się na chwilę do młodości.

Sorrentino żongluje symboliką, ale szuka prostego przekazu i jednoznacznego wyrazu swego dzieła. Pomagają mu w tym znakomicie, nie tylko muzyka i zdjęcia, ale także doskonali Harvey Keitel, oraz Michael Caine. Weszli w swe role, perfekcyjnie przedstawiając wiarygodne postacie upadających aniołów dawnej sławy. Symbolizując całą swoją osobowością ideę starości i zanikającej młodości w ich emocjach. O ile po Keitelu zawsze spodziewałem się tej amerykańskiej filozofii życia obok prawdziwego życia, poszukiwania czegoś więcej niż tylko to co nas spotyka w prozaicznej codzienności. O tyle Caine wydawał mi się zawsze o wiele płytszym, życiowym filozofem. Mimo to dał w "Młodości" świetny popis swych umiejętności wcielania się w ciepłą na pozór, a rogatą pod spodem, angielską duszę.

Komentarze