"Czwarta władza"

 

"Czwarta władza" z 2017 to ciekawy film, w stylu "Wszyscy ludzie prezydenta" z 1976. Bo właśnie "Czwarta władza" Spielberga opowiada o wczesnych latach '70-tych. Wracamy do wojny w Wietnamie, ale w inny sposób. Spielberg dawno zapowiedział, że chce robić filmy społeczne, no i ten mu się udał. Wziął historyczny konflikt pomiędzy prezydentem USA, a amerykańską prasą, zamówił bardzo dobry scenariusz u Josha Singera, dokonał perfekcyjnego castingu na główne role i, jak to on, ocierając się o banalną pretensjonalność, nakręcił całkiem dobry film.

Ponownie, jak u Spielberga, brak artystycznego podejścia do prowadzenia kamery, za to są jego słynne chwyty prowadzenia fabuły, które zbudowały hollywoodzki kanon kina akcji. Doskonali Tom Hanks, Bruce Greenwood i Meryl Streep, w tej kolejności, jednak utrzymali film w konwencji politycznej opowieści. Reżyser jednak postarał się o trzymanie widza w napięciu, budowanie małymi kroczkami podniecenia aż do kulminacyjnego rozwiązania.

Rzecz się ma o trywialnej z pozoru akcji publikacji przecieku informacji z Białego Domu, w temacie wojny w Wietnamie i nie tylko. Słynny raport McNamary opisywał obłudę polityki zagranicznej USA od czasów lat '50-tych, do 1965 roku. Miał służyć władcom świata, czyli prezydentom USA, jako nauka na przyszłość, ale został zignorowany. Nie przez dziennikarzy, zwłaszcza tych, którzy doskonale wpasowywali się w ówczesne protesty przeciw wojnie w Wietnamie. Ludzi zaangażowanych politycznie i ideowo. Kiedyś, zawsze się taki znalazł, co potrafił poświęcić wszystko, dla idei - prawdy.

No właśnie ten film jest opowieścią o czasach jakie już odeszły, jakich młodzi ludzie już nie znają i nie chcą znać. Czasach kiedy 'czwarta władza', czyli media, były siłą potrafiącą kontrolować 'władzę'. Tak jak parytet złota w finansach, tak równowaga sił w przestrzeni media-politycy, dawały pewną harmonię i względnie stabilne funkcjonowanie państw zachodnich. To nie znaczy, że 'władcy świata' nie robili, jak to się dziś nazywa - ludobójstwa, na przykład w Wietnamie. Robili! Ale w mentalności społecznej było utrzymywane pewne przekonanie o sprawiedliwości dziejowej. Skoro można było w gazecie przeczytać o przekrętach samego prezydenta Nixona, to lud był spokojny o dostęp do 'prawdy'. Złe decyzje były po jakimś czasie ganione, winny był ukarany.

No właśnie, a potem wszystko się zaczęło zmieniać. Tak jak pewność dolara w złocie, tak iluzja przejrzystości działań 'władzy' rozpłynęły się w mgle postępu kultury demokracji. Dziś media głównego nurtu w zasadzie są już tylko tubą propagandową tej czy innej frakcji 'władzy'. Media niezależne walczą o wiarygodność, z trudem unikając przesady, stronniczości, kłamstwa, zmanipulowania. Złe decyzje przedstawiane są w propagandzie jako dobre, a winą ze złe skutki już nie obarcza się 'władców'. Powstała nowa arena wymiany informacji - media społecznościowe w internecie. Którą, właśnie teraz, w tych miesiącach, 'władza' z powodu lęku o utratę stołków, rozsypanie się systemu, utrzymanie spokoju społecznego, w glorii prawa, zaczyna kontrolować.

Z tego punktu widzenia, patrząc z dziś, "Czwarta władza" jest filmem potrafiącym dać oddech wolności w piersi widza. Powrócić jego światopogląd do czystych praw moralnych, jakie kiedyś jeszcze były w poszanowaniu. Jednocześnie dać pogląd na strukturę polityczno-społeczną dawnej Ameryki. Pion medialny pełnił bardzo ważną rolę w utrzymywaniu 'władzy' w ryzach polityki racjonalnej. Dziś pełni równie ważną rolę, ale w utrzymywaniu iluzji... zależnie od sytuacji, albo zastraszenia by móc łatwiej kierować tłumem, albo zadowolenia, by móc budować chwałę słusznych decyzji i postępu. No a gdzie podziali się ludzie, którzy kiedyś, jak Bradlee, Bagdikian, czy pani Graham, walczyli o 'prawdę' na swoim podwórku mediów?

Przypuszczam, że podobnie jak tłum oglądający media, dotknął ich ten sam proces starzenia, dewolucji, degradacji wartości. Jak to niedawno powiedział Jan Englert "(...) ilość zaczyna wygrywać z jakością tego, co robimy. Nie jest ważne, czy to co robimy ma wartość, tylko czy da się to komuś opchnąć. Poziom oferty zaczyna się dostosowywać do niewykształconej większości. Do masy. Do miernoty. Wszystko zaczyna równać w dół. Kiedyś próbowaliśmy wejść na drabiny, na których górowali mistrzowie. Teraz odwrotnie, mistrzom każe się schodzić w dół, żeby stali się dostępni dla tych, co stoją pod drabiną. (...)".

Na tej mieliźnie postępu, w jakiej dziś tkwimy, warto od czasu do czasu, obejrzeć film, przypomnieć opowieść o dawnych czasach, kiedy jeszcze było przepięknie, kiedy liczyły się inne wartości niż dziś. Może nie było to pragmatyczne podejście do życia, dziś już byśmy nie dali rady zmusić się do takich zachowań, znaleźć motywację pomimo bezsensu ekonomicznego, działać dla idei wbrew rozsądkowi. Ale czym innym jest posłuchanie opowieści o dawnych ludziach. Nie ważne czy to będzie opowieść o dziennikarzach walczących o 'prawdę', czy o powstańcach "idących czwórkami...". Takie filmy jak "Czwarta władza" potrafią przypominać o tym, że... jak to mawiał Yoda "nie jesteśmy tylko kawałkiem tej niezgrabnej materii, jesteśmy świetlistymi istotami". Potrafią na chwilę uwznioślić.

Komentarze