"Kobieta i mężczyzna"

 

"Kobieta i mężczyzna" z 1966 to ważny kamień milowy w kinematografii światowej. Taka ikona wisząca na samym czubku ikonostasu. Złote dziecko francuskiego kina, Claude Lelouch, niezwykły awangardzista, wieloma swoimi dziełami wyznaczył silny, progresywny kierunek rozwoju filmu. Swój pierwszy film zrobił w wieku 13-stu lat i od razu dostał nagrodę w Cannes. Po którymś tam z kolei oglądaniu "Kobieta i mężczyzna", w oryginalnym tłumaczeniu powinno być Mężczyzna i kobieta "Un homme et une femme", odnalazłem nowe i ciekawe wątki do przemyśleń. Na przykład zrozumiałem dlaczego reżyser wybrał takich, a nie innych aktorów.

Opowieść ma być o z pozoru zwykłych ludziach, chociaż niezwykłych zawodowo. W tym filmie najważniejszym motywem jest właśnie opowieść, to ona ma przykuwać uwagę i magnetyzować widza realizmem i wiarygodnością. Gdyby Lelouch wybrał na przykład Belmondo i Deneuve, to błysk tych osobowości przyćmiłby sens historii. Dlatego właśnie Trintignant i Aimee, z pozoru pospolici i tak reżyserowani, aby wyglądali na przyłapanych kamerą dokumentalisty.

Nie wszyscy wiedzą, że Lelouch zastosował w tym filmie niezwykłe środki wyrazu, które potem weszły już do warsztatu kinematografii na stałe, w Polsce nazywano je leluchami. Na przykład silne zbliżenia na pierwszy plan, ale ostrzenie obiektywu na plan drugi, lub trzeci, gdzie właśnie odbywa się akcja. Żonglowanie kolorem i czernią z bielą. "Kobieta i mężczyzna" przeplata się filmem kolorowym i czarno-białym. To zabieg mający wprawiać widza w odpowiedni nastrój. Kolor pojawia się w momentach opowieści o uczuciu, a surowa czerń z bielą w momentach relacjonowania tła, normalnego życia bohaterów, lub chwil odrętwienia, oddalania się od siebie.

Ale także i inne pomysły, zamaszyste ruchy kamerą, jakby zachłannie pożerającej rzeczywistość, uwieczniającej cały ten ruch, francuską beztroskę zachowań, mnogość planów, a na każdym jest coś ważnego dla opowieści. Dla kontrastu miejscami irytująca lakoniczność wyrazu poszczególnych scen. Zagłuszanie muzyką słów postaci, albo odjazd kamery z wnętrza pędzącego samochodu, w kluczowym momencie zapoznawania się kochanków i rodzącej namiętności. Widz ma się domyślać co się dzieje po mimice aktorów, po ruchach ust. Ma sobie dopowiedzieć resztę samodzielnie. Mamy odnieść wrażenie bycia podglądaczami realnego życia. Kiedy się podgląda, nie wszystko da się usłyszeć, czasami trzeba sobie to i owo konfabulować. Gdyby Lelouch podał opowieść w sterylnych warunkach, swoistych dla kina fikcji, to cały efekt 'prawdy czasu, prawdy ekranu' szlag by trafił.

Zabiegi mające na celu sprawienie wrażenia, że film jest fabularyzowanym dokumentem, poszły za niecodziennie zorganizowanym planem zdjęciowym. Lelouch postanowił nagrać cały materiał w konwencji chronologicznej. Czyli kolejność nagrywanych scen, była dokładnie taka jak w montażu gotowego filmu. Taki pomysł jest bardzo nietypowy dla realizacji filmów.

Lelouch poszedł jednak jeszcze dalej. Zależało mu na sztucznym wytworzeniu prawdy uczuć. Scenariusz był jedynie zarysem całości, w który wpisano sugestie jak konstruować sceny kluczowe dla fabuły, oraz parę ważnych dialogów, które z góry Lelouch z Uytterhoevenem zaplanowali. Reszta, czyli właściwie wszystko, było tworzone na planie filmowym. Reżyser pozostawiał ogromną swobodę doboru środków wyrazu dla aktorów. Sugerował im jedynie co dana scena ma przedstawiać, a tworzenie jej, nawet dialogi, pozostawiał Trintignantowi i Aimee. Dla przykładu scena w restauracji, z dziećmi, w ogóle nie była napisana. To dzieci swoją nieskrępowaną zabawą ją stworzyły, a dorośli jedynie reagowali, tak jakby to była ich część życia. Inny przykład... Scena finałowa, kiedy kochankowie się rozstają. Kobieta jedzie pociągiem, bo nie chce jechać z mężczyzną samochodem. On jednak, w połowie trasy do Paryża, postanawia wcisnąć gaz do dechy, jest kierowcą rajdowym, i zdążyć na dworzec w Paryżu, by porzuconą ukochaną powitać. Anouk Aimee nie była poinformowana o tym jak ma wyglądać scena na dworcu. Miała wysiąść z wagonu i w smutku iść przez peron. Wtedy zjawia się zdyszany biegiem Jean Louis Trintignant i kobieta reaguje spontanicznie. Dubli nie było.

Te i inne zabiegi mające na celu podglądanie życia, a nie tworzenie fikcji na temat życia, należały do modnej awangardy francuskiego kina lat '60-tych i '70-tych. Jednym z głównych twórców kierunku był właśnie Claude Lelouch. Na planie "Kobiety i mężczyzny" nie udało mu się stworzyć pełnego realizmu. Trintignant nie zakochał się w Aimee, za to Aimee zakochała się i poślubiła Pierre Barouha. Aktora który grał jej filmowego męża, który zginął w wypadku.

Po równo 20-stu latach, Lelouch nakręcił drugą część "Kobieta i mężczyzna 20 lat później". Realizm był kontynuowany. Mały chłopiec z 1966, wystąpił jako dorosły młodzian, a Trintignant i Aimee byli odpowiednio przez czas postarzeni. Druga część to zupełnie inne kino, również warte opisu, ale nie w tym miejscu.

Być może 'udawany realizm' Leloucha nie sprawdził się do końca. Być może ówcześni krytycy, znajdujący w "Kobieta i mężczyzna" efekciarstwo, kicz i powierzchowność, mieli rację widząc w tym filmie przesłodzony obraz podglądanej rzeczywistości. Trintignant i Aimee nie potrafili stworzyć wiarygodnej namiętności. Być może reżyser tak bardzo chciał być dokumentalistą, że to jedno mu nie wyszło. Aktorzy mieli nie udawać uczuć, ale pokazać to co być może, na prawdę czują. Miłości nie było i przez to film o uczuciu wypadł blado pod względem słodyczy uniesienia, porywu namiętności. To pogłębiło efekt realizmu, bo przecież w życiu nie jest tak jak w kinie, ale brak ckliwości uczuć spłaszcza opowieść. Po projekcji można czuć niedosyt, zbyt wielki bagaż niedopowiedzianych do końca scen, nieudanego podglądactwa. Właśnie w tym dopatruję mojego niezadowolenia z doboru aktorów, chociaż to pewnie nie ich wina. Reżyser przesadził z realizmem. Nie dał akcentu na uczucia. Nie popchnął batutą aktorów w odpowiednim kierunku. W tym jednym momencie zawahał się i przeważył w nim gen dokumentalisty.

W "Kobieta i mężczyzna" jest jeszcze wiele innych wątków do przeanalizowania. Skoro mamy do czynienia z realizmem francuskiej obyczajowości lat '60-tych. To należy powiedzieć o ówcześnie postrzeganej lojalności i wierności. Ten temat silnie wybrzmiewa w filmie, kiedy dowiadujemy się, że noszone przez cały czas obrączki na palach kochanków, coś jednak znaczą. Że kobieta ma męża, który zginął w wypadku, ale dla niej jest ciągle tu i teraz. Że mężczyzna jest również wdowcem nie stroniącym od miłostek. Że oboje są doświadczeni przez los, który w tragiczny sposób pozbawił ich miłości w kulminacyjnym punkcie. I to właśnie ta 'utrata' sprawia, że ich związek wydaje się być niemożliwym.

Czas który zyskał film "Kobieta i mężczyzna 20 lat później", w 1966, w "Kobieta i mężczyzna" jeszcze się nie dokonał, jeszcze nie wytrawił dawnych uczuć. Widz może się jedynie domyślać czy to lojalność wobec dawnych partnerów stoi na przeszkodzie, czy brak gotowości na dalsze życie, zakończenie żałoby. W filmie mającym być paradokumentem, rzadko zagląda się do głów bohaterów. Nie dowiadujemy się co tak na prawdę czują, co myślą. Wiemy jedynie, że pożądanie, instynkty grają główne skrzypce, ale w kulminacyjnym punkcie opowieści nie wystarczają do tego by rozpocząć 'nowe życie', nowy związek. Chęci nie zawsze wystarczają, nawet jeśli są tak pięknie i romantyczne, kiedy kobieta decyduje się wysłać wiadomość, że "kocham", a mężczyzna rzuca wszystko i pędzi samochodem przez całą Francję, z Monte Carlo do Deauville, do Normandii. Cóż to za poryw namiętności! Potrafi zachwycić nawet zgorzkniałego cynika, przywołać wspomnienia.

"Kobieta i mężczyzna" w 1966 nie zdobył poklasku u krytyków we Francji. Za to okazał się filmem gorąco przyjętym przez publiczność i wszystkie możliwe festiwale. Dostał między innymi dwa oscary i dwa złote globy i pełne wiadro innych nagród. Wpisał się na stałe do dziedzictwa kulturowego francuskiego kina. Po wielu latach w ogóle się nie postarzał. Jak lekko spatynowana papierośnica dziadka, nadal jest przydatny, nadal fascynuje, nadal jest odkrywczy dla kolejnych pokoleń widzów. A także takich wiarusów jak ja, potrafi zaskoczyć czymś nowym, czego wcześniej nie dostrzegłem.

Na przykład zakończenie. Gdyby nie pewna recenzja przeczytana z okładki płyty DVD, nie zauważyłbym zapowiedzi końca w finałowym spotkaniu i pozornie 'happy endzie', na dworcu w Paryżu. Widz zazwyczaj tak pragnie szczęśliwego zakończenia, że wystarczy mu jedynie jego pozór, aby wynieść silne przeświadczenie. Jednakże Lelouch, a może to jednak pomysł Anouk Aimee, zaplanowali inne zakończenie. Kiedy Trintignant próbuje pocałować odzyskaną kochankę, ona odwraca głowę i pozostawia spostrzegawczych widzów w niepewności, w pytaniu bez odpowiedzi... czy jednak im się uda. Ci którzy oglądali "... 20 lat później" dowiedzieli się, jak potoczyły się losy kochanków z 1966. Być może sam Lelouch tego nie planował i postanowił dalej tkwić w podglądaniu rzeczywistości. Być może jest niezrealizowanym dokumentalistą. Na pewno wirtuozem sztuki kina.

Komentarze