"Słodkie oczy"
Dziś film polski, ale stary, bo z 1979 roku - "Słodkie oczy", chociaż ja bym dał inny tytuł, zagadkowy, ale o wiele bardziej zachęcający - 'Zboże'. Kto widział ten film, to zrozumie. A to za sprawą świetnego Zenona Laskowika, który swój zawód i niezwykły talent poświęcił dla kabaretu, na czym ten ostatni bardzo wiele zyskał w czasach 'komuny'.
"Słodkie oczy" to króciutka komedia, ale z morałem. Dobrze zmontowana i dobrze zagrana. Świetną fabułę wymyślił Maciej Karpiński, a Juliusz Janicki doskonale to wyreżyserował. Właściwie to opowieść zbudowana na żarcie sytuacyjnym i komedii pomyłek. Konstrukcja tak prosta, jak ówczesne samochody, ale działa, zwłaszcza jeśli zapomni się, że przecież podobne tematy były wielokrotnie brane na warsztat w późniejszych czasach.
Rangi sztuki dodają zapewne aktorzy, którzy niezwykle perfekcyjnie wywiązali się ze swej roli. Wspomniany Laskowik ubarwia humorem każdą scenę, w której się pojawia. Widz ma niedosyt jego występów. Właściwie, nawet jak Zenek stoi i nic nie mówi, nie robi nawet min, jak w scenie skarcenia dwóch inżynierów przez kolektyw na wyjeździe integracyjnym, to już wystarczy, to gra, a postać sama się buduje. Niezwykły talent, coś na miarę Cybulskiego, nie aktor, ale magnetyzująca osobowość. Wielka szkoda, że w filmie wystąpił tylko dwa razy. Ten drugi raz to "Filip z konopi" (1981).
Główny bohater to jednak Witold Pyrkosz, czyli Wichura z "Czterech pancernych...". Pyrkosz pokazał co potrafi u Machulskiego w "Vabankach" (1981 i 1984), no i znakomita rola z "Janosika". Ale jak widać na przykładzie "Słodkie oczy", facet miał talent komediowy i ten naturalizm, jaki w dawnych czasach był swoisty polskim aktorom, na przykład Franciszkowi Pieczce. W "Słodkie oczy" potrafił stworzyć postać wyrazistą i nie pozbawioną głębi. Bez zbędnych dialogów i opisów, szybko można się zorientować jaką postać kreuje. Standardowego, utytułowanego inżyniera z wielkiej, państwowej firmy, który jak Karwowski w "Czterdziestolatku" właśnie dorobił się nowego 'Małego Fiata' i liznął sukcesu, o jakim śpiewał Wojtek Młynarski w piosence "Światowe życie".
Poboczne postacie też są doskonale zagrane, budują dalej ten autentyzm sytuacyjny, w jakim "Słodkie oczy" są skąpane. Dla przykładu Zdzisław Kozień, znany jako porucznik Zubek z "07 zgłoś się". Niby postać epizodyczna, ale jak wiarygodnie zagrana, jak dobrze sprzedaje klimat polskiej wsi lat gierkowskich. Podobnie Stanisław Igar, jako dyrektor przedsiębiorstwa państwowego, czy znany satyryk Leszek Niedzielski, w odrealnionej roli doktora od nauk społecznych.
Te prawdziwe role i realia lat gierkowskich w PRLu, dają niezwykły przekaz 'tamtych czasów'. Dla mnie to sama przyjemność oglądać jak w tamtych czasach się żyło. Ja wtedy byłem chłopcem i niewiele pamiętam, ale powrót do atmosfery gierkowskiej prosperity, czasów kolorowego plastiku, z którego 'rzemiosło' wytwarzało wszystko co nowoczesne, 'Małych Fiatów' będących ośrodkiem pożądania każdego niemal Polaka, nowych autostrad i rozmachu, kiedy to Polska po raz pierwszy od wojny nabierała pełny oddech w płuca.
To były także czasy zmiany obyczajowości, co w "Słodkie oczy" zostało pokazane rolą Igi Cembrzyńskiej. Nowe myślenie, początki emancypacji kobiet, przenikające z Zachodu nowe trendy nauki, obyczajowości, odkrycia typu yoga, ale także powiększająca się wiara w naukę i jej nowe dziedziny, dla przykładu popularne wtedy, nowatorskie poradniki o bezstresowym wychowaniu dzieci, co również widać w filmie. Końcówka lat '70-tych to dorosłość ludzi urodzonych po wojnie, kiedy przejmowali od starego pokolenia wodze nad światem i mogli łamać 'stare obyczaje'.
Ale pokazano także ugruntowane przez dziesięciolecia kotwice społeczne. Jak na przykład temat alkoholu, który godzi, rozwiązuje języki, otwiera emocje, umila życie i potrafi także koić w chwilach upadku. Wtedy alkohol był o wiele bardziej obecny w życiu Polaków i spełniał silniejszą rolę. Był też epizod z ministrem, przedstawicielem władzy partyjnej, skostniałej struktury na krawędzi wydajności, co już za trzy lata wyjdzie na światło dzienne.
To cały opis skojarzeń jakie pobudzają "Słodkie oczy". Fabuły nie opowiem, bo jest tak prosta, że aż nic nie znaczy. To jedynie tło dla humoru i reminiscencji. Film trwa jedynie 58 minut, ale to dobrze zainwestowana godzina dla każdego filmomana, nawet młodego, bez skojarzeń z 'tamtymi czasy'.
Na koniec jeszcze słów parę o Halince Łobodowskiej z Koźlic, granej przez Dorotę Fellman. Nazwisko godne gwiazdy kinematografii, ale nic nie udało mi się znaleźć na temat pani Doroty. Mniemam jedynie, że jak wiele ówczesnych gwiazd kina, wywodziła się z kręgów Mody Polskiej. A nakierował mnie na ten tor poszukiwań pordzewiały Robur zdążający do Paryża, pełen podobnych dziewoi związanych z polskimi kreatorami mody (ostatnia scena filmu). Dlaczego Halinkę zostawiłem sobie na odrębny akapit, ano dlatego, bo to jedyna postać w tym filmie, która jest nie z tej rzeczywistości. Kręci się wokół niej cała opowieść, ale ona jedyna nie jest z sekcji 'prawda czasu, prawda ekranu'. Na dodatek gra jak potłuczona, a naburmuszony i tępy wyraz jej urodziwej twarzy, sprawia że oś fabuły naturalnie jest usadowiona w tej postaci, która jest tak inna od reszty, realnych ludzi, jak to tylko możliwe. W tym miejscu reżyser błysnął warsztatem, bo wybrał odpowiednią aktorkę do odpowiedniej roli i tak ją wykreował, że zbudowała całą opowieść. Scenarzysta napisał doskonale lakoniczne, idiotyczne i celne dialogi pani Dorocie, a widz może już tylko wybuchać śmiechem. Z tym humorem związane są okulary inżyniera Kowala (Pyrkosz). Są tak wielkie i kwadratowe, że wychodzą na przeciw osłupieniu widza.
Komentarze
Prześlij komentarz