"Trumbo"
Zabierałem się dwukrotnie do „Trumbo” z 2015 roku, aż w końcu z przyjemnością go obejrzałem. To taki hollywoodzki protest song, wobec niesprawiedliwości okresu ‘polowania na czarownice’. Jay Roach (reżyser) wybrał wytartą przez poprzedników ścieżkę i opisał polityczny, ale przede wszystkim społeczny problem powojennych lat w USA, obrazując go życiem jednego człowieka, jednej rodziny. Takie zbliżenie na osobiste przeżycia jednego z uczestników serii wydarzeń politycznych.
W większości pominął historyczny aspekt wydarzeń, uznając że ogólny zarys wyławiania ‘komuchów’ z Hollywood, jest już większości znany z innych filmów, także dokumentalnych. Ale mimo to użył fragmentów z filmów dziennikarskich, telewizyjnych, jakie wówczas kręcono. I to wspaniale zagrało, zwłaszcza po elektronicznym obrobieniu obrazu i wkomponowaniu go we współczesny film. Mamy więc prawdziwych Humphreya Bogarta i Lauren Bacall, stojących gdzieś w tyle, na przesłuchaniach komisji kongresu, także Katharine Hepburn, mamy fragmenty z rozdawania oskarów, z historycznymi postaciami. Ale też jest ‘nowy’ Kirk Douglas pod postacią Deana O’Gormana, wpleciony w telewizyjną relację, wziętą z lat ’60-tych. Jak się potem okazało, Douglas miał ważną rolę w filmie Jaya Roacha.
Bryan Cranston wspaniale wywiązał się ze swej roli przedstawienia nam postaci wybitnego scenarzysty Daltona Trumbo, który na fali popularności skrajnie lewicowych poglądów w USA, przyjął poglądy marksistowskie. W skrócie, w latach ’20-stych powstała Komunistyczna Partia Stanów Zjednoczonych Ameryki, do której garnęli się młodzi idealiści, a ich działalność została wykorzystana przeciw nim tuż po II wojnie światowej. Siłami komisji kongresu utworzono pierwszą listę nazwisk pracowników szeroko rozumianego show bussinesu, na której znalazł się między innymi Dalton Trumbo.
Ci ludzie nie walczyli o swoje komunistyczne poglądy, które w latach ’40-stych nie wydawały się jeszcze śmiesznie absurdalnymi, jak 30 lat później. Obrali linię obrony, która zasadzała się głównie na stosowaniu pierwszej poprawki do konstytucji, czyli odmowie składania zeznań przed komisją kongresu. Głownie za sprawą Trumbo, wszyscy wówczas uznali, że poglądy polityczne obywateli USA, nie mogą podlegać śledztwu, ani nie mogą nikogo dyskryminować. Zostali za to skazani na krótką odsiadkę w więzieniu, a później na zawodową banicję.
Lista rozrastała się, wpisywano na nią nawet takie wielkie nazwiska jak Charles Chaplin, czy Elia Kazan. Często wykorzystywano listę do rozgrywek osobistych i personalnych w niektórych wytwórniach filmowych. W filmie mamy Heddę Hopper (Helen Mirren), która również jak Trumbo, była idealistycznie zaangażowana, ale po drugiej stronie barykady. Mało kto dziś pamięta, że John Wayne, w filmie pod postacią bardzo przekonującego Davida Jamesa Elliotta, był aktywnym członkiem stowarzyszenia działającego na rzecz eliminacji ‘czerwonych’ z ziemi Hollywood.
Wielu o wielkich nazwiskach, wsławiło się denuncjacją swych kolegów po fachu, tylko po to, aby zająć ich miejsce. Ta niepozorna w mocy sytuacja stworzona przez senatora Kalifornii Jacka Tenneya, a zainicjowana strajkami rysowników u Disneya i jego insynuacjami, że niby to wszystko przez ‘komuchów’, zbudowała wielką barykadę w Hollywood i podzieliła wszystkich na dwie grupy, bez względu na to czy chcieli, czy nie. Taka sytuacja wycisnęła z ludzi niezwykłe cechy charakteru, zarówno negatywne, jak i pozytywne. A tym bardziej to było ekscytujące, ponieważ społeczność Hollywood to przecież artyści, ludzie o ponadprzeciętnej wrażliwości. Dochodziło do wielu nadużyć, ale nie to jest sednem filmu „Trumbo”.
Twórcy starali się pokazać ten problem od strony społecznej, od strony konfliktów jakie rodziły się między ludźmi będącymi w przyjaźni, w związkach rodzinnych, czy zawodowych, jak to zmieniało relacje między bliskimi sobie osobami. Jak syndrom ‘polowania na czarownice’ czyli na komuchów, polityczna zagrywka, przekształcała się w narodową psychozę, budowała antagonizmy międzyludzkie, zmieniała życie wielu ludzi w sposób nieprzewidywalny. Ale przede wszystkim dzieliła społeczeństwo, wskazywała wewnętrznych wrogów, napuszczała jednych na drugich. Takie rzeczy działy się wcześniej, później, a nawet całkiem współcześnie, podczas ‘polowania na niezaszczepionych’.
Z roli obrazowania społecznych konfliktów twórcy „Trumbo” wywiązali się świetnie. Umiejętnie pominęli rzeczywiste poglądy polityczne uczestników ‘czarnej listy’, aby nie było zgrzytów. Bo należy pamiętać, że jeszcze w latach ’80-tych całkiem spora część amerykańskiego społeczeństwa nadal uczestniczyła w tym ‘polowaniu’. Twórcy założyli, że marksistowskie poglądy ludzi z ‘czarnej listy Hollywood’ nie mogą być osią tej opowieści i to był dobry pomysł. Skupili się na obronie osobistych praw, amerykańskiej wolności poglądów i słowa.
Temat ‘czarnej listy’ ciągnął się przez kilkanaście lat, aż w końcu umarł śmiercią zapomnienia. A właśnie Dalton Trumbo był tym który, jak Ghandi, siłą spokoju i milczenia, powoli przesuwał granicę między prawidłowymi obywatelami, a tymi nazwanymi komuchami, aż w końcu stał się tym bohaterem, który zakończył ‘polowanie na czarownice’. Właściwie to zrobił to swoimi krętactwami. Tą walkę żmii zarzucali mu najbliżsi, którym honor nie pozwalał na skryte za zasłoną hipokryzji działania. Tym niemniej Trumbo osiągnął cel, a inni mogli tylko z tego skorzystać.
Film jest nakręcony bez fajerwerków, konwencjonalnie, stereotypowo. Cranston gra wybitnie, z przynależnym mu kunsztem, jaki wielokrotnie pokazywał. Jest aktorem któremu wiarygodność przedstawianej postaci przychodzi bardzo swobodnie i naturalnie. Widz szybko zatraca dysonans między fikcyjnym bohaterem z ekranu, a rodzącym się uczuciem przyjaźni do tego całkiem zwykłego faceta. Nie jest gwiazdą jak Michael Douglas, ani aktorem z manieryzmami teatralnymi jak Belmondo. Jest właśnie takim zwykłym człowiekiem, bez nadnaturalnych cech, który wspaniale sprzedaje się jako postać bliska sercu każdego widza. Ma wiele wspólnego z Jackiem Lemmonem, ale także z Robertem Forsterem, jakiego wykorzystał Tarantino w „Jackie Brown”.
Nie tylko dzięki Cranstonowi film ma ten miąższ ludzkich emocji rodzących się z codziennego życia, z konfliktów, nieporozumień, zerwanych przyjaźni, poczucia niespełnienia, zawiści, zdrady. Razem z Cranstonem tą atmosferę dobrze budował Michael Stuhlbarg, a także Diane Lane, jako pani Trumbo. Przekonująco zagrały dzieciaki rodziny Trumbo, głównie dorastająca Niki, będąca osią zmian nastroju ojca, jego wewnętrznych przemian, na drodze walki o własne imię, o tożsamość, także prawo do wykonywania swojego zawodu. Po drugiej stronie barykady mamy Helen Mirren, która potrafiła gwiazdorsko, nie tak zwyczajnie, po ludzku jak Cranston, odegrać postać ‘złego’.
Trumbo był scenarzystą, człowiekiem który pracował z dala od zainteresowania dziennikarzy. Mógł ukryć się pod innym nazwiskiem, w ten sposób pomagać także innym z ‘czarnej listy’. Ale znaleźli się na niej także aktorzy, którzy pracowali twarzą i nie mogli robić tego pod przykrywką. Nie wszyscy byli tak zdecydowani i odważni, aby ryzykować karierą, majątkiem, przyszłością, jak Dalton Trumbo. Sytuacja ekstremalna wyodrębnia przywódców, tych którzy mają siłę i oddziela ich od tych, którymi należy się opiekować, bo siły do walki nie mają. W czasie pokoju mogą być wybitnymi jednostkami, ale w momencie próby, silnych nacisków, stresu, szybko się poddają. Wcale jednak nie tracąc siebie, ani tym bardziej tego co potrafili robić w czasie pokoju. Ten motyw delikatnie pobrzmiewa w końcowym przemówieniu Daltona Trumbo.
Film oparto na jego wspomnieniach, na końcu możemy oglądać prawdziwe zdjęcia Trumbo. Jak zwykle w takich chwilach, trudno zaakceptować prawdziwą postać historyczną, skoro przez prawie dwie godziny widzieliśmy lepiej dopasowanego do niej aktora. Cranston stworzył własną postać Daltona Trumbo, bo nie da się zagrać kogoś innego. Gra się siebie, jedną z postaci żyjących we wnętrzu aktora, będącą tylko odmianą jego osobistego charakteru. Tak zagrał Bryan Cranston i tak zapamiętamy Daltona Trumbo.
Komentarze
Prześlij komentarz