"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia"
Któż nie zna Indiana Jonesa, bohatera hollywoodzkiej rzeczywistości. Ilu z nas wychowało się na pierwszych częściach opowieści o słynnym archeologu podróżniku. Jak wielu z nas próbowało dopasować samych siebie do jego wielkości, by nadać cel swym dążeniom do bycia Kimś.
Gdzieś po drodze, Spielberg, najlepszy magik Hollywood, nakręcił kulminacyjny odcinek przygód Henrego Jonesa Juniora. Taki po którym, każdy kolejny będzie już prowadził ze szczytu w dół. "Ostatnia krucjata" ze wspaniałym duetem Harrisona Forda i Seana Cnnery miała już wszystko co można osiągnąć. Ale świat filmu nie zna umiaru, każdą opowieść można ciągnąć w nieskończoność, nawet jeśli to zniszczy sukces poprzednich odcinków.
Po "Królestwie kryształowej czaszki" każdy już wiedział, że to na prawdę ostatnia część. Przecież Indiana jest już stary. Ale jednak można coś jeszcze wycisnąć z tej bajki.
W zeszłym roku wielcy z Hollywood postanowili zrobić jeszcze jedną 'ostatnią' część opowieści o profesorze archeologu, co przygodom się nie kłania. Już dla samego zaspokojenia ciekawości, odpowiedzi na pytanie - czy to jest możliwe - do kin pójdą ci, którzy jako dzieciaki uwierzyli w pierwsze przygody pana Jonesa.
"Artefakt przeznaczenia" rozpoczyna się standardowo. Wracamy w przeszłość i poprzednie przygody, mają nakreślić plan nowych. Dzięki CGI 81-letni Harrison Ford staje się młody. A nawet jeśli to nie on, to widz go widzi młodego. Potem jednak panowie właściciele wizerunku Indiany Jonesa, postanowili pójść inną drogą. Zatroszczyli się o starość swego bohatera. A starość to upadek, skostnienie i utrata wielu możliwości, jakie młodość ma w nadmiarze. Pan profesor idzie na emeryturę dosłownie. Brnie w zapomnieniu i beznadziei osamotnienia. To przeświadczenie utraty nadziei, wyciszenia ambicji, smutku w rozpamiętywaniu tego co już przeminęło, towarzyszyły mi już do końca projekcji. Twórcy mogli przecież zbudować postać starego Indiany według starych wzorców. Mają całą gamę środków do tego, abyśmy ponownie ujrzeli błyskotliwego, pełnego życia i szczęścia, ufnego i obdarzonego chochlikowatym uśmiechem archeologa. Zdecydowali jednak inaczej.
Może dzięki temu film nabrał bardziej realnych rysów, nawet nieco głębi, ale wizerunek Indiany Jonesa, jaki my widzowie mamy od dziesięcioleci w głowach poszedł w diabły. Tak więc ten odcinek miał być na prawdę pożegnaniem.
Co nie znaczy, że James Mangold całymi garściami nie czerpał z dorobku Spielberga, z jego nauk o tym, jak robić filmy które muszą stać się gwiazdami na firmamencie popkultury. Akcja w "Artefakcie przeznaczenia" płynie wartko, jak za dawnych czasów. Plenery przeplatają się w sposób niemożliwy, ale nadal są wiarygodne, pod warunkiem, że nie będziemy poddawać ich analizie na spokojnie. Spotykamy dawnych przyjaciół Indiany, tak starych jak i on, ale nadal dziarskich i gotowych na nowe przygody. Pod względem aktorskim film wypada świetnie, dokładnie na tym samym poziomie co wszystkie części tej opowieści. Montaż, zdjęcia, oprawa muzyczna i dźwiękowa, to wszystko współgra idealnie, by zbudować doskonały obraz. Może pozbawiony artyzmu i odkrywczości, ale Spielberg i jego koledzy, nigdy nie chcieli robić filmów zastanawiających, jak Scott, ani głębokich jak Peckinpah. Indiana Jones ma być jak burger, doskonale dopasowany do gustów i potrzeb najbardziej uśrednionych.
Po projekcji widz jednak pozostaje w niepewności. Podobnie jak sam bohater opowieści, pewnie zadaje sobie to samo pytanie - czy było warto? Nie wiem czy to było zamierzone, czy tak wyszło, ale twórcom udało się zbudować obraz, jaki skłania oglądających i tych co mają w pamięci cały życiorys Indiana Jonesa, do zadumy i refleksji nad tym co już przeminęło. Smutnej zadumy, która właśnie implikuje pytania typu - czy było warto? Czy ten wzór do naśladowania, bohater jaki istniał w naszych głowach od tylu lat, powinien nadal tam tkwić niezmieniony. Przecież życie to gra i choć każdy wie, że ktoś rzuci w końcu - sprawdzam - wolimy o tym nie myśleć, nadal czuć się tak, jakbyśmy przed chwilą usiedli do stołu.
Komentarze
Prześlij komentarz