"Idealne dni"

 

Niedawno ktoś pytał o dobre, zabawne kino na weekend. A ja właśnie trafiłem na coś idealnie do tej recepty skrojonego. "Idealne dni" z 2011 roku to film lekki, radosny, świetnie zrealizowany i niepozbawiony treści. Tytuł brzmi trafniej w oryginale "I ženy mají své dny", czyli 'i kobiety mają swoje dni'. W prowadzeniu fabuły znać damską rękę pani Alice Nellis, współgra to z przekazem całości, bo opowieść jest o kryzysie wieku średniego pewnej praskiej celebrytki, w tej roli doskonała Ivana Chylkova.

Ivana gra kobietę na zakręcie życiowym, w znaczącym wieku 44 lat. W rzeczywistości ma 3 lata więcej, co da się bez problemu zauważyć. Tym bardziej, że pani reżyser nie starała się przy współpracy zdjęciowca Mateja Cibulki, tego ukryć, ani upiększyć. Taki nowoczesny, czeski realizm. Również zauważalny w treści. Nikt tu nie zawija w ładny papierek i nie wciska widzowi wartości moralnych, ani treści społecznych, jak to często bywa, na przykład, w polskich filmach. Nie ukrywa się też czeskich brudów, a ze wstydu robi się komedię. Stanąć ponad narodowymi przywarami, nie wyśmiewać, nie przechodzić nad, do porządku dziennego, ale odnaleźć w tym lekkość przekazu i zabawę formą. To mistrzostwo czeskiego kina.

Całkiem niedawno starałem się, ale nie wytrwałem do końca, zgłębić prawie podobny temat w amerykańskim filmie "Challengers" (2024). To był dopiero niestrawny i niezgrabny kloc do przełknięcia. A Czesi, jak zwykle, stanęli na wysokości wyzwania i nienachalnie, jak flecista z Hamein szczury, poprowadzili widzów na przyjemną wycieczkę w prozę życia kobiety z wielkiego miasta.

Erika, postać Ivany Chylkovej, boryka się z okresem przewartościowania swych ideałów i celów życiowych. Najpierw chaotycznie, potem z większym zaangażowaniem szuka wyjścia z sytuacji jawiącej się dla niej ślepą uliczką. Wpada na genialny z pozoru pomysł, zrobienia sobie dziecka. O ile znalezienie inseminatora nie jest aż tak trudne, to o wiele szybciej trafia się paru opozycjonistów, starających się wybić Erice ten bzdurny cel. Znajdują wiele rzeczowych i trafnych argumentów, ale bohaterka ich nie przyswaja i nadal krąży coraz bliżej płomienia, jak ćma.

Ivana Chylkova wspaniale potrafi oddać na planie filmu przemiany emocjonalne rozgraniczające każdy miesiąc w życiu kobiety, ale także reorientację duchowych przekonań. Jest w tym rzemiośle prostolinijna i bezpośrednia, to właśnie przekonuje i uwiarygodnia postać. Gra jak rasowa, amerykańska aktorka, tak naturalnie jak człowiek wzięty z ulicy, któremu nie powie się, że stoi przed kamerą.

Idealizm Eriki zderza się z cynizmem kobiety dojrzałej, jej matki, w tej roli Zuzana Kronerova. Tak jak córka jest chodzącym gejzerem rozchwianych emocji i niepopartych pragmatyzmem ideałów, tak matka twardo stąpa po chłodnej ziemi realizmu i doświadczenia, ale bez starczego zgorzknienia. Młodość oczywiście wygrywa te starcia i tu można się zastanowić, do czego właściwie w dzisiejszych czasach młodym potrzebna jest 'stara' ideologia. Może ma być taką linką asekuracyjną, przyjmowaną z naiwną złością, istniejącą w podświadomości. Niby jest jak dawniej, kiedy powietrze było czyste, a seks brudny, ale dziś jednak młody nie przyjmuje celów i wartości od 'starych'. Szuka ich w zupełnie innej przestrzeni.

Postacią odpowiedzialną za ciepło, miłość i wszystkie te matczyne cechy, jakie wyszukujemy w kobietach, okazuje się Richard, gej, doskonale zaprezentowany przez Ondreja Sokola. Jest takim pluszowym, pastelowym tłem dla emocjonalnych peregrynacji Eriki, siatką zabezpieczającą upadki, laską wspierającą osłabnięte z wysiłku nogi. Doskonale dobrał środki wyrazu, dobrze ujęty kamerą, zaskakujący, ale zawsze celny, po prostu perfekcyjny. Tak zagrał Ondrej Sokola.

Nieco trudniej było młodemu Vojtechowi Kotkowi. Jako 23-latek musiał stanąć na wysokości ważnej postaci w emocjonującym filmie. Jego postać staje się osią obrotu, dla przemiany Eriki, a jak wiadomo najlepsza opowieść jest ta, która opowiada o przeobrażaniu się bohatera z poczwarki w motyla. Kiedy woda się uspokaja, ostatnie zmarszczki tafli zostają dopowiedziane i rozliczone, film pozostawia postać Eriki na już wyprostowanej drodze ku świetlistemu rodzicielstwu.

Wcześniej, kiedy razem z nią, widz przebijał się przez gąszcz zasieków, szukał możliwości przedostania się na drugi brzeg kolejnych, sprzecznych prądów losu, reżyserka wynajduje trafny humor sytuacyjny, by ta walka i zwątpienie, nie były zbyt ciężkie i nudne. Przy okazji łamie wszystkie tabu miłości, jakie na przykład w kinie polskim byłyby błyszczącymi wyjątkami, mającymi nadać treści całości filmu.

Klasyczna konstrukcja takiej opowieści wymaga epizodu poświęcenia, wyzwalającego z zacisku tajemnicy, sprzecznych emocji. To sytuacja oczyszczenia i kulminacji przeobrażenia ideałów bohatera. Świetnym posunięciem na zakończenie są narodziny 'nowego', rysującego optymistyczną, promienną przyszłość, jaką każdy widz już może sobie dopowiedzieć w trakcie opuszczania kina.

Takie rygorystyczne trzymanie się tradycyjnego szkieletu opowieści jest dość częste, ale rzadko udaje się to ukryć, zwykle ten zabieg tchnie dydaktyzmem, jak w wypadku kina amerykańskiego, albo nabożnym umartwianiem się, jak to się zdarza w kinie polskim. Francuzi zwykle sięgają po wyniosłość, dumę i emfazę, a Czesi świetnie puentują takie chwile humorem. Dlatego, jeśli sięgać po coś zabawnego na długi, miły letni wieczór, to tylko po czeską komedię.

Komentarze