"Ostatni pojedynek"

 

"Ostatni pojedynek" (2021) Ridleya Scotta to film zaskakujący. Włączyłem sobie projekcję, zupełnie nie wiedząc co to za film, kto w nim gra, ani reżyseruje. To chyba nawet dobry sposób na podejście do nowego filmu, sposób białej kartki papieru, bez nastawiania się na konkretną fabułę, bez zamykania się na odbiór obrazu, wiedząc kto jest reżyserem, znając jego dotychczasowy dorobek.

W "Ostatnim pojedynku" mamy do czynienia z filmem kostiumowym, akcja dzieje się w XIV-wiecznej Francji, w czasach, kiedy noszono zaskakujące fryzury i niezwykły przyodziewek. Można pod tym ukryć znanego aktora, w tym wypadku Matta Damona. Chyba dopiero po godzinie zorientowałem się, że to ten aktor. O wiele łatwiej poszło mi z Adamem Driverem, który partneruje Damonowi. W końcu też rozszyfrowałem Bena Affleca.

Skoro już jestem przy aktorach, to może warto wspomnieć, że żaden z nich nie stworzył na planie "Ostatniego pojedynku" wybitnej postaci, która by magnetyzowała uwagę widza, budowała opowieść, tworzyła osobisty odbiór tego obrazu. Zarówno Damon, jak i Driver, w mojej opinii, to nie są aktorzy charakterystyczni, ani charyzmatyczni. Damon to traki nowoczesny Jack Lemmon, który potrafi wcielić się z powodzeniem w każdą rolę, ma doskonały warsztat, jest wspaniałym rzemieślnikiem, ale artysta to z niego cienki. Podobnie Adam Driver ma zbyt mało wyrazistą osobowość, aby kreować zapadające w pamięć, wybitne postaci na ekranie.

Odnoszę jednak wrażenie, że Scottowi nie zależało na budowaniu obrazu wokół jakiejś postaci, zainicjowanie bohatera. To nie miał być "Blade runner" (1982). W tym wypadku chodziło o opowieść, wycinek z życia pozornie zwykłych przedstawicieli czternastowiecznej arystokracji francuskiej. Znalazł pewne, niezwykłe wydarzenie w historii średniowiecznej Europy i skupił swoje siły na przedstawieniu obrazu życia ówczesnych ludzi wyższej klasy. Ze szczególnym naciskiem na pozycję kobiety w tamtym społeczeństwie. No bo "Ostatni pojedynek" to właściwie opowieść o pewnej niezwykłej kobiecie, historycznej postaci, Marguerite de Carrouges, małżonce sir Jeana de Carrouges, pewnego popędliwego i nieokrzesanego szlachcica z Normandii, zapyziałej prowincji ówczesnego królestwa Francji.

I tu zaczyna robić się ciekawie. Jodie Comer znakomicie wywiązała się z powierzonej jej roli. Właściwie poznajmy ją dość późno, chyba w połowie filmu, bo aż tyle trwa wprowadzenie w temat. Ale warto czekać. Za pośrednictwem tej postaci, reżyser przedstawia widzowi warunki społeczne i pozycję w mentalności 'męskiego' świata, jaką zajmowała wtedy kobieta. Ta którą czczono jak boginię, ta która rozniecała nieokiełznane namiętności, także gubiła mężczyzn, wreszcie ta, którą traktowano jak przedmiot, część inwentarza domowego, formę barterowej wymiany w interesach, ekwiwalent zabezpieczenia interesów rodzinnych, nieodzowny element prozy życia, a także jedyny sposób na przedłużenie osobistej sławy, honoru, budowanie silnego rodu, nazwiska. Kobieta, jak się okazuje, była także od czasu do czasu rezerwuarem, w który mężczyźni spuszczali swoją nabrzmiałą emocjami, nie do powstrzymania dobrym obyczajem i zasadami religii chrześcijańskiej, chuć.

Opowieść, jaką nam serwuje Ridley Scott, ma cechy feminizmu społecznego. Jej osią jest kobieta, ale nie tak jak na przykład w serii "Obcy". W "Ostatnim pojedynku" kobieta buduje przekaz wartości, jakie reżyser chce zaznaczyć w swojej opowieści. Jest narzędziem służącym do przedstawienia widzowi sytuacji społecznej, ale także poziomu mentalnego szlachty średniowiecznej Europy. Może też zaściankowości, pierwocin nauk medycznych, albo nauki w ogóle. Silnego przemieszania obyczaju z nakazami instytucji kościelnej. Budowania ówczesnej kultury przez właśnie instytucję powołaną do zarządzania duchowością europejskiej cywilizacji.

Z dzisiejszej perspektywy, większość obyczajów, przeświadczeń, wzorców moralnych, przekonań średniowiecznej Europy, wydaje się irracjonalna i komiczna. Ale nic nie może zaświadczyć, że wielopłciowość, jaką dziś się promuje w EU, za kilkaset lat, nie będzie normą. A dzisiejsi konserwatyści w sferze obyczajowości i kultury, być może będą kiedyś wzbudzać politowanie, zupełnie tak, jak pomysły na udane pożycie małżeńskie średniowiecznych klechów.

Odpowiedni dystans do tego co 'tu i teraz', wydaje się być nieodzowną drogą do mądrości i zrozumienia procesów zmieniających w czasie kulturę cywilizacji człowieka. Ten dystans do przedstawianych wydarzeń, wydaje mi się, że Scott zawarł w swoim obrazie. Stoi na pozycji historyka, neutralnego, niezaangażowanego, nieoceniającego. Właśnie postać Marguerite jest tego świadectwem. Nie jest zaangażowaną bez reszty Joanną d'Arc, ma wiele chwil zwątpienia, jej osobista droga do zrozumienia, do mądrości życiowej, nie wiedzie przez bezkompromisową walkę o ideały, ale raczej przez przypadkowe, emocjonalne, nieuświadomione odruchy. Częściej kieruje się lękiem, aniżeli odwagą, złością, odwetem, a nie miłością, czy oddaniem dla idei, czy bliźniego.

Natomiast w tle, samce, prowadzą swój taniec wiary, namiętności i honoru. Są wpleceni w obyczaj, w powinności mężczyzny i szlachcica, jak kolorowa nitka haftu w materię osnowy. Ich wolna wola jest ograniczona do granic możliwości, jakie zakreśla zniewolenie ówczesnym obyczajem. Właściwie do dziś niewiele się w tej materii zmieniło. Nadal musimy 'robić' to co nam obyczaj społeczny nakazuje, tyle że instytucje, które go kształtują, są już zupełnie inne.

Także "Ostatni pojedynek" to ostatni pojedynek tych dwóch bohaterów francuskiego rycerstwa ówczesnej Francji. Film zaczyna się od przygotowania do pojedynku tych dwóch i kończy się zwycięstwem jednego z nich. Ta klamra spina dość nudną fabułę opowieści równoległych, przekazaną w mało interesujący sposób. Jednakowoż refleksja przychodzi po projekcji. Może nie mamy tu do czynienia z wybitnym aktorstwem, raczej z doborowym rzemiosłem, również od strony reżyserii, prowadzenia kamery, czy doboru środków przekazu treści, nie natrafimy na wybitne dokonania. Ale... coś w głowie pozostaje po obejrzeniu tego filmu. Tak jakby odgrywał się on od nowa, raz jeszcze, ale już z osobistym uczestnictwem percepcji widza. - To działa - jak to mówił Maksymilian Paradys.

"Ostatni pojedynek" to jeden z tych obrazów, który pozornie nie ma w sobie nic ciekawego, ale działa podprogowo na wyobraźnię i refleksję widza, długo po projekcji. Jest w tym nieco podobny do "Napoleona" (2023), zmusza do zastanowienia, kiedy wyciszą się pierwsze, dość negatywne emocje. Filmy 'starego' Scotta działają nieco odmiennie od tych, jakie tworzył 'młody' Scott. Tamte, 'stare' filmy mamiły akcją, wciągały emocjonalnie w czasie projekcji. Zastanawianie się nad tymi obrazami po wyjściu z kina nie miało sensu, raczej dawało skutek negatywny. Widz zaczynał dostrzegać i rozumieć jak grubymi nićmi to jest szyte. Te 'nowe' filmy Scotta nie wabią tym co widzimy na ekranie, ale interesująco wyciągają na szerokie wody refleksji po czasie jaki spędzi człowiek przed ekranem. W wypadku "Ostatniego pojedynku" inicjują zupełnie nową i dość oderwaną do filmu dyskusję, o roli kobiety w mentalności społecznej Europy kiedyś i dziś. Ale ten temat już wykracza poza ramy DKFu.

Komentarze