"Sonata"
Film "Sonata" z 2021 zadziałał na mnie dopiero w trzeciej odsłonie, po kilku dniach istnienia w mojej pamięci. Tak zwykle jest, że obrazy, zdarzenia, wywołują refleksje dopiero po jakimś czasie. Jeśli tylko film ma coś do przekazania, w jakiś sposób potrafi poruszyć, uwrażliwić na z dawna nieodwiedzane rejony świadomości. Coś jak intensywna lekcja hatha yogi, kiedy następnego dnia przypominamy sobie o istnieniu mięśni i wiązadeł, jakich od wielu lat nie byliśmy świadomi.
Bartosz Blaschke stworzył niezwykłe dzieło. To obraz dojrzewania rzeczywistej postaci Grzegorza Płonki, młodego człowieka, któremu realizacja siebie zajęła dwa razy więcej czasu niż zwykłym ludziom. Przez pierwsze lata istniał w swoim świecie, świecie bez dźwięków, albo raczej z dźwiękami bardzo wygłuszonymi. Jak każde dziecko, łatwo się przystosował do środowiska w jakim przyszło mu żyć i zaaprobował je jako swoje, naturalne, jedyne. W wyniku błędu lekarzy został oznaczony jako autystyczny i wdrożony w odpowiednie tryby edukacji dla 'nienormalnych'. Ale ślepa miłość i wiara rodziców w niezwykłość swego dziecka, dała mu drugą szansę na wejście w normalną rzeczywistość.
Okazało się, że nie jest autystyczny, ale głuchy. Oddzielony od świata zasłoną dźwiękochłonną. Kiedy udało się ją przebić, mógł w wieku kilkunastu lat zacząć życie od nowa. Uczyć się, realizować swój talent muzyczny, domagać się uważności od innych, być potrzebnym i akceptowanym. Film opowiada o klasycznej przemianie bohatera, wykluciu się motyla z poczwarki. Gdyby nie talent do muzyki, być może nikt spoza wsi, z jakiej pochodził, nigdy by o nim nie usłyszał.
To pierwsza nauka płynąca z tego filmu. Dzieci akceptują wszystko co je otacza, nawet wojnę, jeśli przyjdzie im w trakcie niej żyć. Wszystko co pierwsze, jest jedyne i nie może być kwestionowane, bo nie ma wzoru, do jakiego by to porównać. Dzięki ojcu i macosze, Grzegorz rozbudził w sobie ambicje, zaczął marzyć i realizować swoje marzenia. To rodzice pokazują nam świat, jaki staje w zasięgu naszych możliwości.
Druga nauka to dźwięk. Podobnie jak wszystko co widzimy, jest subiektywny. Człowiek nie widzi świata takim jaki jest, ale udaje mu się najlepiej ze wszystkich ssaków. Każdemu z nas wydaje się, że słyszymy podobnie, może tylko talent pozwala niektórym słyszeć więcej, albo inaczej. Ale czy tak jest?
Profesor Skarżyński wyraźnie mówi rodzicom Grzegorza, że po wszczepieniu implantu, być może Grzegorz będzie słyszał, ale to nie jest ucho, tylko proteza ucha. Nikt nie wie, co Grzegorz będzie słyszał. Tym niemniej to wystarcza, do udowodnienia swego talentu do gry na fortepianie. Czym jest talent, jeśli mamy go tylko dla siebie. Czy muzyk jest muzykiem, kiedy gra w domowym zaciszu, czy staje się nim kiedy dostaje nagrody na festiwalach. Każdy z nas, przez całe życie, obraz siebie samego buduje jako odbicie w lustrze cudzej oceny. Jesteśmy tym, jakim widzą nas inni. Tylko czasami udaje się nam zauważyć siebie w sobie, a jeszcze rzadziej zaakceptować ten wizerunek.
Grzegorz pragnie uznania, realizacji ambicji, bo czuje, że muzykiem stanie się wtedy, kiedy skończy szkołę muzyczną, kiedy zagra dla publiczności, a ona go utytułuje nagrodą. Lata wcześniej był 'autystyczny' bo do takiej szufladki wsadzili go ludzie dookoła. Nawet jeśli nie pasowała mu ta rola, to była jedyną jaką umiał grać. Ktoś go zauważył, najbliżsi i wyciągnęli za uszy do lepszego, szerszego świata. Wtedy miał szansę przejrzeć się w oczach innych, tych którzy zaczęli go otaczać i nadawać mu wartość. Mógł dzięki temu zbudować lepszego siebie.
Przemiana trwała lata. Grzegorz był niecierpliwym, ambitnym perfekcjonistą. Wymagał wiele od siebie, wkładał wiele wysiłku w osiągnięcie celu i tego samego oczekiwał od innych. Zwykle tego samego co od siebie, właśnie oczekujemy od innych. Naturalne przeświadczenie, przecież wszyscy są tacy jak ja. Ale to rodzi konflikty. Każdy oczekuje szacunku dla własnych możliwości, podzięki za włożony, bezinteresowny trud, odwzajemnienia miłości. Nawet rodzice, ślepo wpatrzeni w syna.
Być może scenariusz do tego filmu napisał się sam. Być może prawdziwa historia czekała, aż ktoś ją sfilmuje. Była tak oczywista, jasna i piękna, że nie można było tego spieprzyć. Nawet jeśli, to Bartosz Blaschke wykonał kawał dobrej roboty. Bo bardzo dobrze poprowadził aktorów w tej orkiestrze, wspaniale zmontował materiał, wybrał najlepszy sposób na wiarygodne przedstawienie świata człowieka niesłyszącego, jedynie trochę niedopracował sugestie upływającego czasu. Film opowiada o prawie dwudziestu latach życia Grzegorza Płonki, widz łatwiej powinien sobie z tego zdawać sprawę.
Ale charakteryzatorzy, a przede wszystkim znakomici aktorzy wywiązali się ze swych ról. Absolutnie doskonale zagrał Michał Sikorski, znany z serialu "1670". Nie byłem pewien czy to aktor gra, czy naturszczyk, może osobiście Grzegorz Płonka występuje w filmie. Na dodatek niezwykle wiarygodnie przedstawił upływ czasu, dojrzewanie swej postaci, dorastanie i przemianę brzydkiego kaczątka w łabędzia. Potrafił trafnie dobrać środki wyrazu, być może ćwiczył przed lustrem całymi godzinami. Charakteryzatorzy dopomogli mu stać się dzieckiem autystycznym, potem chłopcem uczącym się świata od nowa, po raz pierwszy w życiu słyszeć cokolwiek, nauczyć się mówić i słyszeć samego siebie, potem młodzieńcem który za wszelką cenę chce podbić świat, pokazać ile jest wart.
Ale i inni aktorzy w tle byli mu równi. Wybitnie przekonująco zagrała Małgorzata Foremniak. Potrafiła odnaleźć się w roli macochy, matki, poświęcającej się rodzinie, trwającej na straży celów jakie należy osiągnąć, będącej silnym i niewzruszonym kręgosłupem opowieści. Każdy ma tu przypisaną, hieratyczną rolę do spełnienia. Ojciec rodziny, w tej roli Łukasz Simlat, ponownie go doceniłem po roli w "Kos" (2023), staje się tym sprawczym trybikiem w maszynie, który rozpoczyna działanie i nadaje mu bieg. Jak z najważniejszego elementu szwajcarskiego zegarka, z niego bije siła do realizacji celów jakie postawiła sobie rodzina.
Jerzy Stuhr stał się naukowcem, lekarzem i bogiem od słuchu, jakiego oczekiwała ta właśnie chwila. Spełnia wszystkie, pokładane w nim nadzieje. Jest jowialny, pełen spokoju i mądrości, napełnia nadzieją i buduje wiarę w lepsze jutro nawet dla tych, którzy zwątpili. Nie wiem jakim był w rzeczywistości profesor Skarżyński, ale nawet jeśli był inny, to powinien starać się stać swym obrazem w ujęciu Jerzego Stuhra.
"Sonata" ma kilka płaszczyzn, na których rozgrywają się ważne historie. Nie wszystkie są istotne, jak chociażby epizod z fotografką Justyną, czy bratem Grzegorza, albo popędliwym, sfrustrowanym nauczycielem muzyki w konserwatorium. To są właśnie epizody życia. Każdy je przechodzi, są jak bariery na jakie napotyka rzeka, które zmieniają lekko jej bieg. Wszystko to wydaje się być z góry założonym planem, kiedy tylko cel w końcu zostaje osiągnięty. A ci, którzy doń nie docierają, pozostają w pomrokach społecznej niepamięci.
Komentarze
Prześlij komentarz