"Mocna kawa wcale nie jest taka zła"
Obejrzałem nagradzaną etiudę Aleksandra Pietrzaka "Mocna kawa wcale nie jest taka zła" z 2014 roku. Tytuł długi film krótki, z nośnym tematem i próbą sięgnięcia głębiej niż tylko powierzchowne refleksje na temat stosunków rodzinnych.
Właściwie to takie spotkanie trzech, dobrych aktorów na kilka dni, na wsi, przy okazji dość poprawnie napisanego scenariusza i dostatecznej reżyserii. Zwraca uwagę praca dźwiękowca, który mocno przesterował pokrętła, a i tak nie można usłyszeć wszystkich kwestii aktorów do końca. Czyli tradycyjnie, jak w polskim filmie. Za to opracowanie muzyczne jest dużo lepsze.
Film zrealizowano nieco na kolanie, sam montaż pozostawia wiele do życzenia, scenariusz ma błyskotliwe dialogi, ale tylko miejscami, dramaturgia fabuły często się łamie, napięcie narastające pomiędzy dwoma samcami alfa, ojcem i synem, jest finalizowane niedbale, pochopnie i płytko. Ogólnie można było to zrobić o wiele lepiej. Pietrzak ma warsztat i talent. Udowodnił to na przykład filmem "Juliusz" (2018), ale tam nie pisał scenariusza. Także udanym serialem "39 i pół". Jego działania są nierówne, czasami zajmuje się durnokomedyjkami, czasami krótką formą, czasami potrafi bardziej się przyłożyć do zawodu.
Tym niemniej "Mocna..." ma w sobie coś, jakiś potencjał. Być może za sprawą dobrze wykonanej pracy aktorów. Być może po prostu sam temat jest ciekawy i wart rozwinięcia, nie tylko w większą formę, w poważny film, ale w pionie, głębiej potraktować relacje surowego w uczuciach, ekspresyjnego w emocjach ojca (Marian Dziędziel), z synem (Wojciech Mecwaldowski), bardzo podobną, młodszą kopią. Tam są szerokie pastwiska dla refleksji, ciekawe zakątki duszy ludzkiej, można odkryć wiele rzeczy na nowo. Po części Aleksander Pietrzak starał się to zrobić, ale górę wzięły pośpiech i niedbalstwo. Kiedy tylko już prawie sięgał po niezwykłe rozwiązania, w chwili nieuwagi, jakby lenistwa, wracał na wytarte przez inne, podobne opowieści ścieżki.
Jednakże brawa należą się za samą próbę i właśnie warto ten film obejrzeć z tego powodu, aby samodzielnie pokusić się o pewne refleksje w tematyce rozbitych rodzin, niespełnionych obowiązków rodzicielskich, oddalających się od siebie bliskich osób, poczucia winy i poczucia straty, a także zadośćuczynienia. Te wszystkie rzeczy są w tym filmie, a także wiele więcej. Mają wychodzić na światło dzienne przez krótkie starcie dwóch silnych charakterów, spotkanie nie w rozmowie, w przegadaniu tajemnic, niedopowiedzeń, wyjaśnieniu gdzie i czyja jest wina, ale właśnie w zderzeniu emocji, wypaleniu ich w męskiej rywalizacji. Spotkanie się na nowo, starego ojca i ledwie co dojrzałego syna, dwóch przyjaciół na obwodnicy miejsca, gdzie powinno się dokonać pogodzenie i zadośćuczynienie.
Scenariusz, poza dialogami był lichy, niedopracowany i potraktowany skrótowo, ale aktorzy jakoś wydobyli z niego miąższ, atmosferę w której dało się jako tako przekazać treść. Gdyby jeszcze na nowo napisać i na nowo nakręcić dwie, może trzy sceny kulminacyjne, to byłby oszlifowany kamień do kolekcji Aleksandra Pietrzaka.
Jest jeszcze kwestia ciekawych spostrzeżeń środowiskowych wsi mazowieckiej. Pięknie tu zagrała rola kobiety, dała sobie z tym świetnie radę Dorota Pomykała. Jak w życiu, jest tłem do akcji. Tworzy miejsce, atmosferę i sposobność by faceci mogli dokończyć to co zaczęli lata temu. Jest jak enzym konieczny do zaistnienia reakcji chemicznej. Jest też strażnikiem porządku jak sędzia na ringu. Daje sygnał do akcji i leczy rany swym wewnętrznym ciepłem. Potrafi wypowiedzieć to, co mężczyźnie nie może przejść przez usta, by nie naruszyć osobistego poczucia męskiej wartości. Daje sposobność do tego, aby ojciec mógł się spotkać z synem i zbudować drogę dookoła problemu, a nie przez jego środek, przez rozwiązanie. Bo nic w tej opowieści nie staje się jasne po walce, nic nie jest rozliczone, ani przesądzone. 'Dawne' złogi zostały jedynie wypalone w procesie katalizy. Taka wizyta u doktor Dąbrowskiej, a potem można zacząć wszystko od nowa, według startych zasad.
Komentarze
Prześlij komentarz