"Najmro. Kocha, kradnie, szanuje"
Mateusz Rakowicz wszedł na ekrany swoim debiutem pełnometrażowym w wielkim stylu... amerykańskim stylu. "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje" z 2021 roku to prawie doskonały film akcji, wzorowany na najlepszych produkcjach amerykańskich, najnowszych czasów. Wychodzi na to, że jeśli Polacy chcą zrobić dobry film, to może się udać, nie trzeba wyważać nowych drzwi, ani starać się na siłę robić coś inaczej niż to się robi w Hollywood. "Najmro..." to film bez głębi, bez przekazu, ale jego piękno tkwi w innym miejscu. Jest dopasowany do wymagań jak najszerszej grupy odbiorców, do potrzeby zwykłej rozrywki, wciągającej zabawy, z odrobiną humoru, dramatyzmu, akcji, emocji i uczuć. Twórcom "Najmro..." udało się stworzyć właśnie taką wyważoną mieszankę prostymi zabiegami, bez użycia wielkich środków i nakładów finansowych.
Ten film potrafi przytrzymać przy ekranie nawet wybrednych i trudnych do zaspokojenia widzów. Sprzedaje historię teoretycznie z życia wziętą, co jeszcze dodaje mu kolejnych, zachwyconych klientów. Historia jest jedynie oparta na przygodowym życiu Zdzisława Najmrodzkiego, o którym często mówiło się w mediach końcówki komuny i zaraz później, w nowej Polsce. Najmrodzki w rzeczywistości był nieco innym człowiekiem, któremu przyświecały nieco odmienne pryncypia, od tych pokazanych w filmie. Twórcy po prostu sprzedali nam historię, tak jak to się robi w dobrym towarzystwie, podczas przyjemnego spotkania. Nieco podkoloryzowali i nadali głębszego sensu postępowaniu zwykłego złodzieja i bandyty. Wyrzucili to co nie nadaje się do publikacji, podkreślili to co tworzy bohatera w oczach maluczkich i dopisali kilka epizodów, które udoskonaliły obraz przedsiębiorczego Polaka z romantyczną duszą i wąsem à la Wałęsa. Nawiasem mówiąc, nie tylko wąs łączy te dwie postacie.
Film trzyma w napięciu, co kilka taktów rozluźnia atmosferę znakomitymi i chwytającymi za serce scenami romansu Najmro z piękną nieznajomą. No... nie tylko za serce chwytającymi męską widownię. "Najmro..." kontynuuje polską tradycję balansu scen erotycznych na krawędzi pornografii. Kiedy akcja jest już zbudowana, sprawy zaczynają się komplikować. Wszyscy się tego spodziewali, bo Amerykanie już wypracowali w nas odruchy Pawłowa i każdy czeka aż coś się spieprzy, kiedy bohater zostanie wystawiony na próbę twardości charakteru i siły własnych przekonań moralnych. Jakoś tak się życie układa, że w końcu ta chwila testu nadchodzi za sprawą powikłań, jakich pełno w życiu przestępcy. Najbliżsi zdradzają, a psy do gardła się rzucają. On jednak, pozostaje niewzruszony i niezmienny, tylko w takim chwalebnym posągu piękna i wytrwałości może zakochać się ta, która jest tuż za rogiem życia pełnego przygód, każdego bohatera.
Najlepiej sprzedają się te historie, które każdy widz nosi od zawsze w głowie, już opowiedziane, powtarzane jak mantra w chwilach wymagających pociechy duchowej. Tak jak dobrej piosenki można słuchać w nieskończoność, tak dobrze skrojonej do naszych potrzeb opowieści można słuchać i oglądać po wieki. Dlatego kolejny, tak zwany produkcyjniak, sprzeda się dobrze i zaskarbi sobie chwałę, jeśli tylko utrzyma się kanonie. A "Najmro..." robi to z wirtuozerią.
Dawno w polskim kinie nie było tak dobrego filmu dla masowego odbiorcy, zaspokajającego zwykłe potrzeby rozrywki... powiedziałbym, że każdego człowieka z naszej kultury. "Najmro..." nie jest odkrywczy, tak jak były kiedyś filmy Juliusza Machulskiego. Nie sądzę, aby Mateusz Rakowicz był nową gwiazdą na firmamencie twórców polskiego kina rozrywkowego, ale na pewno przy pomocy "Najmro..." wpisuje się w historię dobrego, naszego kina.
Znakomicie pomogli mu w tym aktorzy, którzy nadzwyczaj dobrze wywiązali się ze swej roli. Odtwórca głównej roli - Dawid Ogrodnik, błyskotliwie przedstawił widowni polskiego króla złodziei. Jego postać jest właśnie taka, jaką ją oczekujemy. Spełnia wszystkie wymagania bohatera narodowego. Każdy bez mrugnięcia okiem wybaczy mu, że nie walczy o polską niepodległość, ale jedynie o osobistą niezależność finansową. Bo tak na prawdę dla społeczeństwa idee są mniej ważne niż bohaterowie z ludzką twarzą.
Przeciwwagę dla postaci Najmrodzkiego stanowi porucznik Barski, w tej roli doskonały, mroczny, diabelski, ale nie pozbawiony duszy człowieka, Robert Więckiewicz. To los spotyka tak wielkie postacie i nakazuje im współpracować dla publicznej uciechy, czyli naszej, widzów. Los ich spotyka, ale nie dzieli. W końcu polski Arsene Lupin staje się przyjacielem polskiego Kojaka, muszą od siebie zależeć, bo na widnokręgu pojawia się prawdziwa rzeczywistość świata przestępczego Polski kapitalistycznej.
Jak każdy bohater na swej drodze do wiecznej chwały, tak i Zdzisiek Najmrodzki potrzebuje wspomagających go najbliższych współpracowników. Specjalistów w swych dziedzinach, równie jak on niezastąpionych, którzy w ciszy swego wizerunku antybohaterów, trwają i budują jak mróweczki zaplecze egzystencji Zdziśka. Tutaj wyróżnia się matka Najmrodzkiego, w tej roli niezrównana Dorota Kolak. Jest też wymagany w podobnych opowieściach, Kain, zdrajca, negatyw naszego bohatera. Ten który skupia w sobie zło tego świata i koniecznie musi ponieść karę za swe czyny, uzyskać wieczne potępienie w postaci pogardy, za swe brzemię jakie mu los przeznaczył. W tej roli całkiem sprawnie poradził sobie Jakub Gierszał. Rodzi się z tego aktora specjalista od ról trudnych, wymagających zbudowania wizerunku wewnętrznie zniekształconej, sprzecznej, zdegenerowanej postaci.
Na uwagę zasługuje też postać Pięknej. Tej która jest drugą połową naszego bohatera. W tej roli harmonijnie wyważona w ekspresji, zagadkowa w wyrazie, magicznie namiętna w swej kobiecej sile - Masza Wągrocka. Obrała sobie grę minimalizmu, jakby poruszała sznurkami zza kurtyny. Bo w domyśle przecież każdy wie, że to kobiety rządzą mężczyznami i tego spodziewamy się po prostej historyjce o polskim bohaterze.
Prawie wszystko w "Najmro..." zagrało tak jak powinno. Oczywiście, jak zwykle w polskim filmie trzeba się przyczepić do pracy dźwiękowca. Ostatnio poznałem jednego przy pracy, ale nadal nie rozwikłałem zagadki marnego dźwięku, nie do usłyszenia dialogów, zbyt przesterowanych dźwięków tła, jakie są cechą prawie wszystkich, polskich filmów. Oprócz tego jakiś wynajęty konsultant w sprawie motoryzacji z epoki zawiódł w wielu miejscach filmu. Samochody nie są z czasów w jakich rozgrywa się akcja. To, że są zbyt ładne i czyste jak na opowieść z życia wziętą, to też oczywiste dla filmu, nie tylko polskiego. To, że nie można ich zniszczyć, to zrozumiałe ze względu na niski budżet tej produkcji. Ale powinny tworzyć wiarygodne tło historii, nawet jeśli większość widzów nie może pamiętać 'tamtych' czasów.
Oprócz tych spodziewanych wad, "Najmro..." czasami gubi sens fabuły. Zdarzenia po sobie następujące nie pasują w sposób logiczny do siebie, sytuacje są zbyt naiwne, zbyt niemożliwe. Linia fabuły jest krótka i prosta, bo tego wymaga formuła takiego filmu, ale można było ją nieco rozbudować w miejscach, które miały przekazać widzowi upływ czasu, kiedy Zdzisio siedzi w pierdlu, kiedy mijają lata upadku komuny. W tym samym miejscu muszę pochwalić światowej klasy montaż, idealnie trafione pomysły na przedstawienie momentów dramatycznej akcji i dobrze wyważony rytm opowieści. Bo jak każda musi mieć swoje metrum, harmonijnie rozplanowane akcenty i punkty kulminacji kolejnych taktów.
Chcąc nie chcąc, "Najmro..." potrafi też skusić do refleksji. Może nie zamierzonej przez twórców, ale najczęściej tego nie da się zaplanować z rozmysłem. Opowieść o Zdziśku złodzieju z duszą, który zbrojnemu ramieniu prawa i porządku się nie kłania, potrafi kochać i kraść, być zaradnym życiowo i zdeterminowanym by osiągać najważniejsze cele... taka opowieść przecież kryje się w sercu każdego mężczyzny. Tak jak kiedyś, każdy z nas marzył, aby być kierowcą TIRa i podróżować tam, gdzie inni wówczas nie mogli, tak każdy chciałby był takim bohaterem Zdziśkiem, który chwile grozy przekuwa w przygody.
Taki film potrafi odświeżyć i podkoloryzować na nowo dawne marzenia, dawne iluzje na temat samego siebie. Po to przecież oglądamy filmy, aby na chwilę przeskoczyć w inne, lepsze od naszych, portki. Spełnić marzenia i wymagania jakie na nas nakłada otoczenie i kultura w jakiej wyrastamy. Więc siłą rzeczy towarzysząc Zdziśkowi w kolejnych zdarzeniach z życia jego wziętych, stajemy się nim na chwilę, podejmujemy decyzje, które czasami są inne niż jego, tego z ekranu, ale nawet wtedy nie tracimy wątku iluzji, bo wierzymy, że My potrafilibyśmy w takiej chwili zrobić To lepiej.
Więc ponownie... taki zwykły film, taka prosta rozrywka, może nawet czasami dokonywać cudów w naszej głowie, oczyszczać złogi narosłe przez lata nudnego, szarego życia, podnosić poziom wiary we własne możliwości i marzenia, budować w przyjemny sposób samoocenę... pozytywną iluzję. Sądzę, że nie jestem w stanie odkryć wszystkich powodów dla jakich warto pokusić się o spędzenie półtorej godziny ze Zdziśkiem na ekranie, ale najważniejszym jest zwykła przyjemność oglądania dobrego filmu.
Komentarze
Prześlij komentarz