"Wybraniec"
Rynek wyczekiwał czegoś w formie biografii Donalda Trumpa i to dostał. Ali Abbasi - reżyser, wybrał modną ostatnio formę przedstawiania ważnych postaci w znaczącym oknie ich życia. Ten fragment biografii ma decydować o człowieku jakiego znamy z mediów. Mieści się to także w formacie filmu w ogóle, opowiada o przemianie bohatera, który w trudnych okolicznościach odkrywa siebie na nowo. W przypadku Trumpa, Abbasi wybrał moment kiedy bohater opowieści odkrył i uwierzył w swoje możliwości, i stał się wielkim Donaldem Trumpem.
Za scenariusz odpowiadał Gabriel Sherman, dziennikarz, pisarz, który już wcześniej zajmował się wyszukiwaniem prawdy w świecie mediów, w świecie polityki. Obraz Trumpa jaki opisał w słowach, a Abbasi przeniósł na wizję, jest odkrywczy, ale słabo dopracowany psychologicznie, brak mu polotu i głębi, a tym samym wiarygodności. Film jest o przemianie postaci z chłopca w mężczyznę, z płotki w rekina, ale brak tu wizji jak ta ewolucja następowała, co ją spowodowało. Bohater z pierwszej połowy filmu nie pasuje do tego z drugiej połowy. Odkrywamy Trumpa jakiego znamy w rekinie nowojorskiego budownictwa, z tej drugiej połowy, ale Trump z pierwszej jest kimś innym, nie można się domyślić gdzie skrywa te cechy jakie potem go określają. W którym momencie, dlaczego ten miły chłopiec przeistacza się w socjopatę.
W drugiej części filmu zacząłem odnosić wrażenie, że twórcy kreują postać na zamówienie publiczności. Widz chce wreszcie zobaczyć Trumpa jakiego zna z mediów, z jego działań w polityce, więc reżyser podaje go na tacy takim jakiego oczekujemy. Niestety jest to obraz człowieka ulepionego z cech jakie nadaje mu popkultura, cech często sprzecznych, na pewno przejaskrawionych, słabo umotywowanych w realnej postaci. To tak jakby opowiadać bajkę o złym wilku. Każdy ma w wyobraźni obraz takiego wilka... i go w bajce dostaje, ale potem idzie do ZOO, by prawdziwego wilka zobaczyć i już tego bajkowego się tam zastać nie spodziewa.
Trump z filmu szprycuje się amfetaminą, coraz bardziej zagłębia się w odrealniony świat własnych wizji, nie sypia, nie je bo ciągle chce schudnąć, ale bezustannie jest nadaktywny, spala się w walce o budowę wieżowca mającego symbolizować przekonanie o osobistej wielkości. W pewnym momencie widz zaczyna oczekiwać jakiejś wielkiej klapy, zderzenia, upadku, ale jednak napięcie zostaje zawieszone w punkcie kulminacji i nawet nie spointowane. Widz pozostaje z przekonaniem, że bohater źle skończył, bo przecież już bardziej nakręcić życia się nie da, a nikt nie pokazał jak rozładować napięcie. To także wzmaga słabą wiarygodność stworzonej postaci.
Bohatera, którego pokazano wybiórczo, nie dając zachęty dla wyobraźni widza. Pozbawiony od urodzenia empatii emocjonalnej, łatwo łamie normy społeczne, nie zauważa innych ludzi, nawet najbliższych wokół siebie, łatwo popada w megalomanię i mitomanię, przy jednoczesnym braku odpowiedzialności za własne czyny. Trudno nawiązuje relacje z ludźmi, a jeszcze trudniej jest mu je utrzymać. Za to ta socjopatyczna osobowość świetnie pasuje do funkcji rekina finansjery, na tym polu się sprawdza. Jako biznesmen, a być może przyszły polityk, ma wielką efektywność.
Wybierając takie film jak "Wybraniec" z 2024, oryginalny tytuł "The apprentice" o wiele celniejszy, chcemy posłuchać bajki o dobrze nam znanym wilku. Po części, tej drugiej, twórcy nas nie zawiedli, ale w tym filmie dzieje się coś jeszcze. To opowieść o stawaniu się wielkim, o odnajdywaniu osobistej drogi życiowej, o coraz większej izolacji we własnym, iluzorycznym świecie utkanym z nieposkromionych ambicji. Opowieść świetnie i dynamicznie zmontowana, a przede wszystkim znakomicie zagrana przez Sebastiana Stana.
Usłyszałem niedawno, że prawdziwy Donald Trump ma specyficzną mimikę, sposób bycia, jasno określony charakter, więc łatwo go naśladować, a może łatwiej niż zwykłego szaraka, Kowalskiego. Pewnie coś w tym jest. Może Sebastian Stan stał godziny przed lustrem i próbował wyrobić sobie te charakterystyczne cechy twarzy prawdziwego Trumpa. W każdym razie osiągnął niebywały sukces. W połączeniu z doskonałą charakteryzacją, po prostu staje się Donaldem Trumpem jakiego znamy, no może trochę młodszą wersją. Gra Stana jest jedynym miejscem gdzie można doszukiwać się głębi postaci stworzonej przez Ali Abbasiego.
Zupełnie inaczej przedstawia się obraz zakulisowego mentora Trumpa - Roya Cohna, bezwzględnego, ekstrawaganckiego, niekonwencjonalnego i wyrafinowanego prawnika z Nowego Jorku. Jeremy Strong stworzył tak silną postać w tle głównego bohatera, że przejął treść przekazu filmu. W tej postaci należy doszukiwać się motywacji działań Trumpa, tam jest rozwiązanie zagadki. Można w pewnym stopniu zgodzić się z zarzutami Cohna, że to on stworzył tego szalonego rekina z pomarańczową czupryną. Ekscentryczna gra, magnetyzujące spojrzenie, odrealniony sposób bycia, wszystko to wydobywało postać Cohna z tła Trumpa i nie dawało spokoju. Tak jak nie pozwalało samemu Trumpowi spać spokojnie.
Reżyser pozostawia niewielką furtkę, przez którą możemy przejść i dać swobodę wyobraźni, próbować dopasować obraz wielkiego Trumpa do ludzkich ram. W zasadzie tą furtkę otwiera Sebastian Stan, swoją grą, osobistą charyzmą. W przeciwnym razie, jeśli uwierzymy w postać Trumpa jaką podaje nam na tacy Abbasi, musimy się zgodzić, że to nie człowiek, może sztuczna inteligencja odziana w kiczowaty garnitur.
Komentarze
Prześlij komentarz