"Apartament w hotelu Plaza"

 

"Apartament w hotelu Plaza" z 1971, w oryginale "Plaza suite" to klasyczna komedia sytuacyjna biorąca na tapetę typowe problemy wielu małżeństw i znój nieporadnych prób ich naprawiania. Film oparto na sztuce teatralnej wybitnego dramaturga Neila Simona. Właściwie Simon własnoręcznie przerobił sztukę na scenariusz. Był on twórcą wielu podobnych, kąśliwych komedyjek z kręgu życia rodzinnego amerykańskich mieszczan, pierwszej połowy XX wieku. To one między innymi budowały fundamenty klasyki amerykańskich dialogów pełnych cierpkiego humoru, cynizmu, swady i błyskotliwych treści. Tą formułę pięknie zaimportował Woody Allen i przekształcił w wirtuozerię gry słownej dla inteligentów.

Scenariusz "Plaza suite" miał więc bardzo mocne szanse na to by przekształcić się w ciekawy film. Zatrudniono aktorki z kręgu teatru broadwayowskiego, a dowodzić miał nimi jeden mężczyzna, doskonały w grze na krótkich planach, szermierce słownej, także z dużym dorobkiem w komediach sytuacyjnych - Walter Matthau.

Film ma strukturę trzech jednoaktówek, które spaja to samo miejsce, apartament w hotelu Plaza, oraz ten sam aktor, chociaż nie ta sama postać, właśnie Walter Matthau. W każdej z odsłon prezentuje innego bohatera, z zupełnie innym charakterem, wibracją, nawet aparycją. To idealny sposób na to, by poznać kunszt gry aktorskiej prawdziwych mistrzów tego fachu. Czy można zagrać w jednym filmie trzy tak różne postacie, używając tych samych środków wyrazu, tych samych narzędzi do koncentrowania na sobie zmysłów widzów. Albo inaczej, czy dobry aktor jest w stanie wcielić się w każdą rolę i pozostać w centrum naszej uwagi?

Oczywiście trzeba lubić te wszystkie manieryzmy Waltera Matthau, ten jego specyficzny sposób prowadzenia rozmów, kocią zwinność unikania konsekwencji rozmyślnie popełnianych błędów dialogowych, czy cynizm udawania głupka. Ale jest gwiazdą, która magnetyzuje widzów. Ma się ochotę przebywać właśnie z nim na ekranie, przyjmować jego punkt widzenia na sytuację w filmie.

W "Plaza suite" jest jak piłkarz biegnący z piłką przy nodze przez całe boisko, kiwający wszystkich przeciwników, omijający każdą pułapkę jaką na niego zastawią i przeskakujący nawet kłody rzucane mu pod nogi przez los. Trzy kobiety, właściwie nawet cztery, są jak zawodnicy drużyny przeciwnej, zmuszające Waltera w trzech rundach do wysiłku, a on zapominając o celu tej gry, skupia się na małych zwycięstwach w każdej potyczce słownej.

Właśnie... słowa są tu narzędziem budowania napięcia, są jak wystrzeliwane w nadnaturalnych ilościach kule w filmach sensacyjnych, rozbudzają wyobraźnię i odurzają zmysły widzów. Bez trudu można dostrzec wręcz całe frazy jakie potem pojawią się w filmach Woody Allena, specyfikę prowadzenia dyskusji jak walki bokserskiej na ringu. Nie chodzi o przekazanie treści, ale o zaskakującą ripostę, o wyprowadzenie ciosu nokautującego. Przez to wydaje się, że aktorzy zakładają maski swych postaci, są mniej naturalni, mniej realni, mniej tacy jak widzowie. No ale są za to bardziej ciekawi.

Okazuje się, że nie jest potrzebna rozbudowana choreografia, ani ciekawe plenery, czy sensacja, by przyciągnąć widza jedynie rozmową aktorów na scenie. U nas to się kiedyś nazywało 'teatr telewizji'. Ten model rozrywki święcił sukcesy jeszcze tak niedawno, a dziś został zastąpiony sensacyjnością, ekstatyczną akcją posuwającą się za każdym razem nieco dalej w absurd. Także i dosłownością, wręcz prowadzeniem widza za rękę, aby się nie zgubił pośród coraz to prostszej konstrukcji fabuły. Wychodzi na to, że albo widz jest coraz głupszy, albo coraz bardziej leniwy. Nie chce odkrywać, chce być od razu odkrywcą.

"Plaza suite" daje możliwość cofnięcia się w czasy kina dobrej jakości. Jest jak pełen soczystych doznań spacer po nieznanym nam parku krajobrazowym. Nie daje gotowych rozwiązań, nie jest zastrzykiem adrenaliny wprost w ośrodek naszych zmysłów, jest doświadczaniem. Nie ma w nim jakiejś głębokiej treści, podobnie jak w dzisiejszych blockbusterach, ale jest smakowaniem wina, a nie byciem pijanym.

Komentarze