"Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun"
Wes Anderson produkuje swoje filmy, jak karabin łuski od nabojów. Pracuje z większym zaangażowaniem niż kiedyś Woody Allen. Odnoszę wrażenie, że jego twórczość, to co daje widzom, jest właśnie takimi łuskami wylatującymi z boku karabinu maszynowego. Jest odpadem procesu tworzenia, który tak na prawdę jest celem jego działalności. Sztuka w służbie artysty. Trochę jak kiedyś zabawa w teatr Jerzego Grotowskiego, doświadczenie graniczne. Odnoszę wrażenie, że Anderson też coraz bardziej działa w podobny sposób. Twórcy konsumują całe dzieło w procesie tworzenia, to co zostaje jest bladym wynikiem ubocznym. Więc po co jest? Sam o tym mówi ustami panów Cadazio w filmie "Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun" z 2021 - "sztuka współczesna ... nie rozumiem ... a pewnie ... to kwestia wieku ... czemu to jest dobre ... nie jest ... nie w tym rzecz ... to żadna odpowiedź".
Z każdym kolejnym filmem, Anderson sięga po bardziej wyrafinowane środki wyrazu, wzmacnia siłę przekazu, jak kucharz tracący poczucie smaku, przesala zupę, podkręca potencjometr do końca, bo mniej już nie wystarcza. Przez to film nie staje się bardziej treściwy, ani bardziej autentyczny, jedynie bardziej nasycony. Jego posteryzacja treści sięgać zaczyna absurdu.
Nie inaczej jest właśnie w "Kurier Francuski...". W wersji angielskiej o wiele lepiej to brzmi, bez nadokreślenia - "The French Dispatch". Tym filmem nieco nawiązuje do "Grand Budapest Hotel" (2014), nawiązuje opowieścią komiksową, planem dwuwymiarowym, historią jako reminiscencją, barokowymi dialogami z nadmiarem ekscentrycznych ozdobników i dramaturgią akcji, chociaż zupełnie inaczej używa colorgradingu.
Mamy tu do czynienia ze sprytnym zabiegiem Matrioszki, opowieść w opowieści, a w niej kolejna opowieść, coś jak "Rękopis znaleziony w Saragossie". Daje to możliwość bezproblemowego połączenia różnych stylów, każdego swoistego dla osobnej opowieści. Zabawa formą ma być celem. Uwikłanie w niej tyle odniesień do zdarzeń z całego spektrum kultury, ile tylko wejdzie igieł w stóg siana. Nie potrzeba odgadywać co, lub kogo w danej chwili naśladuje, bo odniesień jest zbyt wiele. Każdy może więc bawić się we własne śledztwa, ku osobistej przyjemności.
Opis formy Wesa Andersona zabiera zwykle krytykom filmowym wiele miejsca. Moim zdaniem ma być narzędziem poznania treści, ale też masturbacją dla tych, którzy potrafią ją wyodrębnić i rozpoznać. Trochę jak u Woody Allena, gdzie przeintelektualizowane dialogi i zderzenia absurdu sytuacyjnego są nośnikiem przekazu. Znacząca zabawa zmianą kolorystyki, wodzenie wzroku widza na smyczy linii symetrii, ciągłe kierowanie skupienia uwagi spojrzeniami aktorów, pełna wyrazistość przekraczająca akceptowalną skalę, wyrafinowana skąpość ekspresji przy jednoczesnym nadmiarze różnorodności. No ale to działa i to jak magnes, na kolejne pokolenia widzów. Gdyby nie było Wesa Andresona w światowej filmografii, to należałoby go stworzyć, bo jeden taki jest potrzebny.
Z roku na rok, Anderosn wyrabia sobie coraz silniejszą markę. Znowu trochę jak kiedyś Woody Allen. Z czasem świat zaczyna wyczekiwać kolejnych jego dzieł, a to oznacza, że może sobie na więcej pozwolić, bo inwestorzy sypną groszem. W "Kurierze Francuskim..." zatrudnił prawie wszystkich aktorów z jakimi dotychczas współpracował. A oni odwdzięczają mu się znakomitą grą. Z każdą minutą pojawia się kolejny, niemal w tej samej charakteryzacji co z innych filmów Andersona.
Z drugiej strony w formie pastiszu łatwiej grać niż w utworze dramatycznym. Postacie są jednowymiarowe, przesterowane na skali wyrazistości, mają do przekazania zwykle tylko jedną stronę swej tożsamości, nie potrzeba mozolnie budować skomplikowanej postaci, a potem ją uwiarygadniać przed kamerą. Treść przekazu ma być ukryta w grze intelektualnej dialogów i magii kompozycji, i tak zagmatwana, aby każdy widz odnalazł w poczuciu satysfakcji to czego sam oczekuje.
Anderson odkrył swoją niszę i świetnie się w niej czuje, chociaż coraz silniejsze dawki efekciarstwa, mogą prowadzić w końcu do przesady i kiczu. Tyle, że na drodze do obecnego sukcesu, twórca znalazł już tylu admiratorów, a z drugiej strony inwestorów, że już jego sztuka nie musi się sama bronić, oni robią to za niego.
Pomimo afektacji formą "Kurier Francuski..." ma coś do przekazania. Każda z przedstawionych tam opowieści, niesie naukę i jest świetnie spointowana. Ten ciepły wydźwięk przyciąga widza, który automatycznie wyczekuje z zachwytem kolejnych odsłon. Aktorzy perfekcyjnie odegrali swoje role marionetek w teatrzyku dla dorosłych. Zbudowali atmosferę abstrakcji godnej ideałów jakie każdy z nas nosi w sobie. Kiedy seans się kończy, przychodzi czas na refleksję, na odnalezienie czegoś dla siebie z tego festiwalu wyrafinowanego stylu. Ten film, jak dobra opowieść, potrafi zabrać widza gdzieś gdzie rzadko bywa, a tam jest przyjemnie znajomo, jakby wracało się do bajki czytanej przez mamę na dobranoc.
Komentarze
Prześlij komentarz