"Obcy: Ziemia"

 

Ten obcy wykluwający się z piersi Thomasa Kane (John Hurt) ciągle powraca. Ale idąc za słowem vlogera Marcina Łukańskiego - już nigdy nie doświadczymy odkrywania Obcego. To jest opowieść którą słyszy się raz i tylko raz w pełni potrafi zaskoczyć.

Mimo to co parę lat powstaje kolejny odcinek z przygód Obcego pośród ludzi. Ridley Scott nawet próbował odkryć przed naszymi oczami genezę Obcego... a potem niestety z tej drogi zawrócił. Scott im starszy, tym mniej utalentowany, ale nadal się broni, nadal robi wielkie filmy, nawet jeśli wielkie są jedynie z powodu jego nazwiska.

Obcy musiał też trafić do serialu i to wydarzyło się w tym roku. Na razie obejrzałem jedynie cztery odcinki, ale muszę przyznać, że są wciągające, potrafią dobrze sprzedać tajemnicę, zaskoczyć, nawet jeśli na siłę i absurdem sytuacji. To nie jest klasyczne podejście jakie budował kiedyś Ridley Scott, trochę przez naśladowanie suspensa Alfreda Hitchcocka. Jest bardziej nowoczesne, takie wykalkulowane przez inteligencję, nie pochodzi z artystycznej, emocjonalnej wizji, wymyślonego konceptu. Jest jak kryształ, któremu brak skazy uwiarygodniającej go na tle szklanych podróbek.

Ale potrafi przykuć widza do ekranu, wciągnąć jego emocje w bieg wydarzeń, włączyć to wyczekiwanie na kolejną scenę, na kolejny epizod. Można się w tej opowieści pogubić, nawet czasami zniechęcić. Bo wymaga nieustannego, czujnego śledzenia kolejności zdarzeń, zapamiętywania sekwencji, kolejności epizodów, trochę jak kart które zeszły w brydżu. Coś co wydaje się niezrozumiale teraz, znajduje wyjaśnienie pod koniec odcinka, a czasami interpretacja zostaje zostawiona widzowi.

To jest zderzane z bezustannym opisywaniem wydarzeń widzowi. Twórcy przez dialogi bohaterów wykładają często 'kawę na ławę', tak aby co większa miernota intelektualna na widowni, tak zupełnie się nie pogubiła w gmatwaninie wielowątkowości. Dostajemy co jakiś czas informację zbiorczą o tym o co chodzi w tym odcinku. Może to taki zabieg wymyślony przez marketingowców, aby nadmiar pomysłów twórców nie zniechęcił części widzów.

Ale ten nadmiar prawie w pełni niweluje wady serialu jako formy wypowiedzi filmowej. Dłużyzny i przytrzymywanie kadrów zdarzają się, ale nie rażą tak głupotą zastosowania. Za to mamy do czynienia z wieloma, nie całkiem nowatorskimi, sposobami na dynamizację, na budowanie napięcia, na zmuszenie widza do czujności. Szatkowanie ujęć przeciwstawnych, mieszanie w krótkich ujęciach, ledwie sekundowych, spokoju z napięciem, radości z lekiem, mieszanie czasu akcji, tego co jest, z tym co za chwilę nastąpi, naprzemiennie. Być może twórcy stosują tą technikę zbyt często, zbyt drastycznie tną zbliżenia. Przywodzi to na myśl kicz, zbyt sztucznie, nie w odpowiednim miejscu stosowane zabiegi. Ale to jednak działa. Jak cały Hollywood, jak Donald Trump, bzdurne działania, ale skuteczne.

Do tego klasycznie zastosowany colorgrading, mający budować napięcie w scenach dynamicznych, albo je tonizować, uspokajać w scenach wyciszających, spowalniających zbyt 'wysokie C', zbyt rozbuchaną prędkość zdarzeń.

Nie postarano się za to o ciekawe aranżacje wnętrz, ani narzędzi jakimi posługują się bohaterzy, może poza samymi lokacjami pejzaży. Zastosowano wyraźne odniesienie do pierwszych filmów z serii "Obcy...", wręcz chyba wypożyczono te same kostiumy i zabudowę wnętrz statków. Ale ma to konkretny sens w opowieści, która rozgrywa się na Ziemi przyszłości, na której w dość ekscentryczny sposób ląduje statek korporacji Weyland-Yutani.

Przez dziesięciolecia, w każdego widza filmów science/fiction wrosły pewne schematy, modele wykorzystywane przez kolejnych twórców, sposoby interpretacji życia w Kosmosie, oraz opisujące to wszystko zmyślone nazwy przyszłych instytucji. Weyland jest jedną z takich nazw, kształty statków swoiste dla serii "Gwiezdnych wojen", czy właśnie dla "Obcego" również. Serial "Obcy: Ziemia" bazuje na tych odniesieniach, odwołuje się do pamięci i zaangażowania wielu widzów, głaszcze tym samym ich ego, bezustannie potrzebujące pochwał.

Ten serial jest pełen niespodziewanych zwrotów akcji, oraz grzesznie balansujących na krawędzi wiarygodności pomysłów. Niektórych to zraża i dają temu upust w swoich recenzjach jakie można znaleźć w necie. Innych odświeża, nastraja nostalgicznie, bo przypomina dawnych "Obcych". W każdym razie dobrze świadczy o Hollywood, bo to oznacza, że tam ciągle znajdują się nowi ludzie, z nowymi pomysłami, a nawet potrafią się wybić ponad skostniały establishment, w którym tacy jak Ridley Scott wiodą prym.

Włożenie do serialu o Obcym dzieci jest niezwykle nowatorskie. Ostatnio to ciągle kobiety musiały walczyć z potworami, chyba dlatego, żeby nierównowaga sił była jeszcze bardziej emocjonująca. Na pewno bardziej pociągająca od walki Arnolda Schwarzeneggera z Predatorem.

Tym razem twórcom udało się przenieść ciężar walki poza mordobicie, chociaż krwi jest całkiem sporo, ale to nie jest krew bohaterów tylko ofiar. To zmienia odbiór samej walki, a także jej celowość, która oczywiście w serialu "Obcy: Ziemia" zostaje zakwestionowana, wręcz przeinaczona.

Mamy już bardzo niewiele postaci uosabiających 'ziemską', tradycyjną moralność. Wydaje się, że wynaturzone wyrachowanie jakie serwował 'Sztuczniak' z pierwszego "Obcego", dziś stało się normą zachowań dla przeważającej grupy głównych postaci. Cóż, w tym kierunku zmienia się również mentalność społeczna Ziemian.

Więc dlaczego nie wsadzić dzieci do filmu z Obcym. Niech to będą dzieci z super mocami, jak z jakiegoś "Power Rangers", ale niech nie wyglądają jak dzieci, wsadźmy je w maszyny i obklejmy je ludzkimi, dziecinnymi emocjami. Niech dziecięcy, przecież również nieludzki, idealizm przebija przez motywy działania. Niech perspektywa ilości ruchów jakie wykonują na tej fabularnej szachownicy nie będzie zbyt długa. Są tu i teraz, i dobrze mają się sprzedać jako bohaterzy do identyfikowania dla przecież zdziecinniałej widowni.

Oczywiście rodzi to szereg problemów nie tylko natury technicznej. Jak dorośli mają grać dzieci w sposób wiarygodny, czy tylko dialogiem, czy też mimiką, ruchem ciała? Czy to zadziała? Ano działa słabo, więc twórcy posiłkują się powtarzaniem wciąż i w kółko w dialogach, że mamy do czynienia z dziećmi. Bo uwierzyć w to jedynie przez oczy, widz nie zdoła.

Tak czy siak, postarano się o dalsze poszerzenie spektrum styku człowieka z maszynami myślącymi przyszłości. Przesunięto, może nieudolnie, trochę bez dbałości o treść i wydźwięk naukowy, granicę jaką chyba ostatnio nakreślił "Blade Runner 2049" (2017). W serialu mamy do czynienia z dość dużym bogactwem postaci sztucznych. Już nie tylko androidy, czy cyborgi, ale także w pełni roboty, ale z ludzką świadomością.

O ile w "Blade Runnerze 2049" gościła sztuczna świadomość, o tyle w serialu "Obcy: Ziemia" mamy do czynienia z przesyłaniem bezprzewodowym świadomości z człowieka do maszyny. Na tym tle przesył zwykłych, namacalnych informacji z dysku do androida via kabel wydaje się anachronizmem, ale i to wpleciono w fabułę, a nawet uzależniono od tego dynamizm kilku scen.

To dobre pole do popisu, aby szukać treści w opowieści. Maszyna która chce być człowiekiem, człowiek który chce być maszyną. Ich powody, przywiązanie do tego co było, chęć powrotu. Wkalkulowane ryzyko, nieuświadomione zagrożenia. Ile razy to już było powtarzane, chociażby pan Hyde, albo Maska, itp. Powstają pytania o sens bycia, o to kim jestem, gdzie jest ukryty człowiek w maszynie, czy świadomość jest duszą, albo po prostu... skoro maszyna nie produkuje hormonów, to jak będą kształtować się emocje, a tym samym proces decyzyjny ludzkiego mózgu, czy świadomość zaimplementowana na kości pamięci nie potrzebuje fizycznego mózgu do istnienia, jeśli tak to co ją stymuluje do działania, czy działa inaczej niż ludzka świadomość opisana na mózgu. To są pytania jakie widz może, ale nie musi sobie zadawać oglądając ten serial i chwała twórcom za to, że je w nim zaimplementowali.

Wydaje się, że najsłabszym ogniwem łączącym ten serial z jakąś nagrodą wręczaną na czerwonym dywanie pozostają aktorzy. To też łącznik z serialem jako sposobem na film. Aktorzy są charakterystyczni, oryginalni, wyróżniający się, ale grają kiepsko, nie potrafią zbudować wiarygodnej postaci, plączą się w wyrazie i środkach ekspresji, są plastykowi, jakby przywdzianie maski miało spełnić to czego się po nich oczekuje.

Jedyny, któremu to akurat na dobre wyszło jest Kirsh, w tej roli Timothy Olyphant. Człowiek z natury powściągliwy w emocjach i ich wyrażaniu, i może dlatego świetnie pasuje do roli 'Sztuczniaka'. Ale doskonale, a nawet z plusem, zastępuje podstarzałego Michaela Fassbendera, który z racji zmarszczek, na sztucznego już się nie nadaje. Coś jak Arnold na kolejne wcielenia Terminatorów.

Samuel Blenkin w roli szefa korporacji, kiepsko kreuje postać wyjątkową na miarę korporacji jaką osobiście zbudował. Ma być dzieckiem wyjątkowym, który nadmiarem inteligencji wykreował ze świata normalnych ludzi firmę potrafiącą zastąpić rządy, kreującą rzeczywistość. Do tego nie wystarczy iloraz inteligencji, potrzebne jest coś więcej, wizja, charyzma, wyjątkowość na wielu polach. Jak go porównać do postaci dr. Eldona Tyrella, to blednie z dużą dynamiką spadkową.

Krótko mówiąc aktorzy się nie popisali, nie byli współtwórcami atmosfery tej opowieści. Raczej tylko przeintelektualizowana inwencja i pomysłowość ratuje tą sferę filmu, oraz środki wyrazu według jakich pracuje 'kamera'. Tym niemniej gorąco polecam ten serial wielbicielom kina S/F.

Komentarze