"Mare z Easttown"

 

W 2021 telewizja HBO wypuściła na rynek serial, który jakoś zagubił się pośród innych produkcji. "Mare z Easttown" jest właśnie takim filmem, który nie zwraca na siebie uwagi, opowiada historię wziętą z prowincjonalnego miasteczka, gdzieś ze wschodnich stanów USA. Nie niesie żadnych ważnych treści, ani nie wyróżnia się niezwykłymi postaciami, czy zawiłą fabułą z porywającą pointą. Z pozoru jest właśnie taki jak spokojna, melancholijna, płytka i monotonna atmosfera małego miasteczka.

Tym właśnie mnie ujął ten serial. Opowiada właściwie zwykłe historie z życia wzięte, a ciekawe wątki kryją się głębiej. Jak właśnie w przypadku podglądania życia małej społeczności na wsi. Twórcy zadbali o bardzo dobrze dopracowane charaktery postaci, głęboko zróżnicowane, ale wiarygodne, skomplikowane w powodach swych działań, ale z autentycznym przekazem prawdy o człowieku.

Sama opowieść jest dość prosta. Jakby na siłę komplikuje się dopiero w ostatnich dwóch odcinkach. W końcu to kryminał i właśnie wtedy twórcy o tym sobie przypomnieli, całkiem niepotrzebnie wikłając fabułę w kolejnych, coraz bardziej wyrafinowanych zakończeniach. Było ich kilka, a śledztwo już zakończone wracało echem ponownie i przynosiło nowe rewelacje. W końcu mieliśmy zbyt wielu sprawców, a sama wina rozłożona na tak wiele osób, stopniowo, moralnie usprawiedliwianych, gdzieś się rozmyła i przestała wymagać kary.

Trochę to jednak nawiązuje do całości opowieści, w której wszystkie postacie nie są jednowymiarowe, każda jest wplątana w jakieś nieciekawe fakty z przeszłości, każdy ma sobie coś do zarzucenia. Czyli jak w życiu, nikt nie jest ideałem.

Twórcy skupili się na głównym bohaterze - sierżant Mare Sheehan, wyjątkowo starannie przygotowali grunt, trzeci plan jej osobowości, wyciągając powoli zdarzenia z jej przeszłości, które znacząco budowały charakter postaci, jej postępowanie i stan emocjonalny. Właściwie osoba pani detektyw kształtowała się na oczach widza aż do samego końca.

Kate Winslet tak realistycznie przekazywała postać na ekranie, że można było identyfikować się z jej zmaganiami w każdej sferze jej życia, tej domowej, matki i babci opiekującej się wnukiem, ale także kochanki podbijanej przez aż dwóch adoratorów, nie tylko policjantki, jakbyśmy mogli się spodziewać po kryminale. Postać została zbudowana w pełni, a jej wyjątkowość, wymagana przecież od głównego bohatera, pośród zwyczajności nieodnaleziona. Przesunięto nawet kontrapunkt sprawczości, możliwości pani detektyw, trochę jak w "Złym poruczniku" (1992), bardziej w ciemne zaułki jej mentalności.

Pozostałe postacie nie tworzyły jedynie tła dla Mare Sheehan. Każda z nich była równie drobiazgowo dopracowana, nawet dzieciaki, których pełno w opowieści. Tu właściwie doskonale wykorzystano możliwości gatunku jakim jest serial, gdzie jest mnóstwo miejsca i czasu na szerokie opowiadanie, na wielowątkowość, na przekazanie większej ilości treści i bardziej drobiazgowe budowanie postaci.

Oprócz Kate Winslet nie zatrudniono więcej gwiazd z Hollywood. Ale mimo to aktorzy z trzeciego garnituru świetnie poradzili sobie z tym co dostali do opracowania. Na uwagę zasługują dzieciaki, te zupełnie małe, jak i młodzieżówka serialowa. Czy oni w tej Ameryce mają jakieś szczególne zdolności, każdy jeden z ulicy wzięty, potrafi grać jak mała Lis Taylor, czy Macaulay Culkin? Po prostu każda postać dziecko w tym serialu zasługuje na uznanie za wiarygodność i naturalność.

Serial "Mare z Easttown" nie opowiada nic niezwykłego, jest tak mocno osadzony w małomiasteczkowej atmosferze jak to tylko możliwe, jest szary, zwykły, statyczny, nieemocjonujący. Tam, paradoksalnie kryje się jego wartość, w monotonii codzienności, naturalnym biegu życia jakie każdy z nas ma. Problemy postaci z "Mare z Easttown" są naszymi problemami, przez to bohaterowie stają się nam bliscy i całkiem naturalni. Patrząc na ich życie możemy lepiej dostrzec ważne elementy własnego, bo dystans daje tą szansę.

Każdy, prędzej czy później, będzie musiał zderzyć się ze stratą, z którą nie do końca daje sobie radę, która go zmieni, a ta zmiana spowoduje kolejne następstwa, z problemami w domu, czy w pracy włącznie. Każdy prawdopodobnie zetknie się z kimś kto idzie na dno z powodu narkotyków, a kiedy to jest bliska osoba, idziemy na dno razem z nim. Każdy chociaż częściowo uczestniczy w życiu swojej rodziny, w której pojawia się nienawiść, ale najczęściej zmieszana z miłością. Każdy w pewnym momencie życia poczuje, że człowieka przez świat nie prowadzi rozum, ani nawet serce, tylko instynkty, których źródeł do końca nie rozumiemy, ale bezwarunkowo im się poddajemy. Nie będziemy mogli racjonalnie wytłumaczyć dlaczego poświęcamy tyle siebie własnemu dziecku pomimo praktycznie zerowego zysku. Ani wytłumaczyć biegu dramatycznych zdarzeń, nie sięgając po fatalizm.

W tej opowieści przypadek, u którego źródła leżą ludzkie, niepohamowane, amoralne namiętności, powoduje lawinę nieoczekiwanych następstw, w które wbrew ich woli wikłają się kolejne postacie. Patrząc na to z odległości widza siedzącego przed ekranem, łatwiej dostrzec niewidzialne nici, jakie wiążą ludzi ze sobą. Na Wschodzie nazwali by to karmicznymi powiązaniami, ale może to jest właśnie ten magnetyzm istniejący poza naszą wolą, który potocznie nazywamy miłością, aby udekorować ładnym słowem trywialność codzienności.

Człowiek żyje w większej części dla drugiego człowieka, potrafi dlań poświęcać się bardziej niż dla siebie, jakby w spełnieniu swych powinności, zadania dla którego został powołany. Robi to by zaspokoić egoistyczne potrzeby, taki jest mechanizm źródłowy, ale jednakowoż czyni dla bliźniego swego.

Nie bez powodu jedną z postaci jest 'umoczony' w śledztwie katolicki ksiądz, który grzmi z ambony do pełnego wiernych kościoła religijne dogmaty. Sprzedaje im takie myślokształty, których ludzie mogą się chwycić jak rzeczywistej poręczy w szalejącym na zakrętach autobusie. Podobnie pracuje pani psycholog w służbie dla policjantów. Nie tłumaczy zjawisk, bo ani to nic nie da człowiekowi z problemami, ani sama nie wie jak sprowadzić do trywialnej mechaniki rozumu życie człowieka. Stara się dać oparcie, wyznaczyć kierunek pójścia dalej.

W tym właśnie tkwi wartość serialu "Mare z Easttown", w obrazowaniu codzienności ludzi, jakimi być może sami jesteśmy. W pokazywaniu sensu i rozumieniu ludzkich namiętności, działań, zależności, ze zwykłego życia człowieka wziętych. Zwykłego, a nie bohaterskiego. Ten serial nie opowiada bowiem o nadludziach z Hollywood, ale o amerykańskich szarakach, normalnie grubych, niezbyt urodziwych, ani specjalnie mądrych, ale wiedzionych przez życie tymi samymi siłami, które czynią postacie grane przez chociażby Brada Pitta bohaterskimi.

Komentarze